Martin wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. Pocałował ją, wkładając w to całą miłość. Chciała zatrzymać tę chwilę na wieki, ale wypuścił ją z objęć i zrobiło jej się zimno.
– Chodźmy do łóżka. Rano może wszystko wyda się prostsze.
Dom był pogrążony w ciemności i ciszy. Weszli po schodach, trzymając się za ręce, lecz kiedy znaleźli się na piętrze, Martin skierował się do swej garderoby.
– Powinienem zostawić cię samą.
Juliana uśmiechnęła się drżącymi wargami. Uniosła rękę i dotknęła jego twarzy, wyczuwając pod palcami szorstki zarost.
– Zdawało mi się, że powiedziałeś, iż mnie nie zostawisz? Tak szybko wycofujesz się z tej obietnicy?
Martin wtulił wargi w jej dłoń.
– Juliano, Bóg mi świadkiem, że cię pragnę. Tak bardzo cię kocham. Niemniej… teraz nie powinienem cię dotykać.
– W takim razie Massingham już wygrał – zauważyła Juliana ze znużeniem – i nie ma nic więcej do powiedzenia.
Odwróciła się, ale Martin złapał ją za ramię. Z hukiem otworzył drzwi do sypialni, pchnął ją do środka i kopniakiem je zamknął za nimi. Hattie, która ogrzewała koszulę Juliany przed kominkiem, uniosła głowę, wystraszona.
– Zostaw nas samych, proszę – rzucił zwięźle.
Ledwie za pokojówką zamknęły się drzwi, kiedy Martin jedną ręką objął Julianę w pasie i mocno przytulił, a drugą przesunął do wycięcia sukni. Ściągnął ją, oswobadzając jej piersi, wystawiając ją na swoje spojrzenia.
Juliana wydała stłumiony okrzyk. Pożądanie i desperacja Martina przeniosły się na nią. Ogarnęło ją szaleństwo. Przygnębienie i żal wypaliły się w gwałtownej burzy uczuć. Martin szybko pozbył się ubrania. Rzucił suknię Juliany na podłogę i pociągnął ją za sobą na łóżko. Polizał ciepłe wgłębienie między jej piersiami i całe jej ciało przeszył dreszcz, kiedy dotknął językiem brodawki, przygryzając delikatnie. Wargami wytyczył szlak przez jej brzuch, napięty z podniecenia i żarliwego oczekiwania. Nogi rozchyliły się bezwładnie pod naporem jego słodkich pocałunków. Wkrótce powrócił do jej ust i znów całował ją namiętnie, aż objęła go mocno. Przetoczyli się przez łóżko i upadli na podłogę przed kominkiem, gdzie ogień rzucał blask na wypolerowane deski. Juliana usiłowała wstać, ale Martin ją przytrzymał. Barkami dotykała nagiego drewna, a on całym ciężarem przygniatał ją i nie puszczał. Był na niej i w niej, pieścił jej piersi, wołał jej imię, aż ogarnęła ją ciemność i bezwład, a niedługo potem dotarła do krawędzi ekstazy i dalej.
Wtem przepełniło ją wzruszenie. Odwróciła twarz i płakała, aż wypłakała wszystkie łzy. I choć Martin przeniósł ją z powrotem na łóżko, trzymał w ramionach i pocieszał, wiedziała, że już nigdy nie będzie tak samo.
Po śniadaniu spotkali się w rodzinnym gronie i rozmawiali cały dzień, ale mimo to nie znaleźli rozwiązania Markiz był za spłaceniem Massinghama. Juliana była wstrząśnięta tym, że ojciec jest gotów bez wahania dać całe sto pięćdziesiąt tysięcy funtów człowiekowi, którego nienawidził ponad wszystko. Twarz miał pomarszczoną i znękaną a kiedy podeszłą by go ucałować, poczuła że policzek ma mokry od łez, i omal się nie rozpłakała.
– Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to wpakować w nie go kulę – zauważył Joss niefrasobliwie. – Pojedynek. Szybko i sprawnie. Co ty na to, Martinie?
Martin skinął głową.
– Jestem zdecydowanie za. Żadne inne rozwiązanie nie jest ani w połowie tak dobre. – Roześmiał się, a jego ponura twarz na moment pojaśniała. – Już to proponowałem. Trudność w tym, że Juliana się nie zgadza.
– Jeśli ktokolwiek ma prawo zastrzelić Clive'a Massinghama to przede wszystkim ja – odezwała się Juliana, starając się dostroić do pogodnego tonu brata. – Jednakże nie możemy zapominać o konsekwencjach.
– Pozbędziemy się ciała – powiedział Joss krótko. – Nikt nie będzie za nim tęsknił, a on i tak nie zasługuje na nic lepszego.
Zapadła cisza.
– Kuszące – odezwała się w końcu Juliana – ale nie mogę się na to zgodzić. Chyba nie możemy popełnić morderstwa?
– Zasadniczo me – odparła Amy z namysłem – ale w tym wypadku można byłoby nieco nagiąć zasady.
Juliana westchnęła.
– Już nic nie wiem.
Bratowa ujęła jej dłoń i uścisnęła pocieszająco.
– Mówiłaś, że kiedy masz się z nim znów spotkać?
– Dzisiejszego wieczoru. – Juliana spojrzała na zegar. – Za godzinę. W letnim domku nad jeziorem. Och, co my zrobimy?
Zapanowało milczenie. Joss i Martin wymienili spojrzenia.
– Idź na to spotkanie – odezwał się Martin – i staraj się je przeciągać. Potrzebujemy więcej czasu, żeby pomyśleć… a przynajmniej nakreślić jakiś plan.
Joss skinął głową.
– Powiedz mu, że jeszcze nie zdążyłaś porozmawiać z Martinem i że zrobisz to dziś wieczorem. Powiedz mu, że jego powrót wprowadził zamęt w twoich uczuciach. Martin i ja będziemy w pobliżu. Jeśli sprawy zaczną wyglądać groźnie, ujawnimy się i…
– Myślę, że gdybyście pokazali twarze, byłoby jeszcze gorzej. – Juliana zadrżała. – Bo jakby się to skończyło? Najlepiej zostawcie całą sprawę mnie. Poradzę sobie z Massinghamem. Nie zmienił się zbytnio.
Na widok spojrzenia, które posłał jej Martin, przebiegł ją zimny dreszcz. Massingham swoim pojawieniem się wbił klin między nią a Martina. Z każdą chwilą oddalali się od siebie coraz bardziej.
Massingham nie przyszedł.
Juliana czekała w letnim domku, aż księżyc wzeszedł nad stawem, a lekki wietrzyk zmarszczył powierzchnię wody. Drżała z zimna i lęku. Po godzinie Martin wyszedł z kryjówki wśród drzew i zabrał ją do domu. Żadne nie odezwało się słowem. Tej nocy Juliana spała sama.
Następnego ranka przy śniadaniu wszyscy sprawiali wrażenie znużonych, zupełnie jakby żadne z nich nie zmrużyło oka. Zmuszając się do wypicia filiżanki herbaty i zjedzenia kawałka grzanki z miodem, Juliana uświadomiła sobie, że nie jest w stanie spędzić kolejnego dnia w niepewności, na zastanawianiu się, dlaczego Massingham nie przyszedł na spotkanie ubiegłego wieczoru, czy rozmyślnie próbował powiększyć ich cierpienie i co wydarzy się teraz. Kiedy kamerdyner wszedł z listem zaadresowanym na jej nazwisko, była niemal pewna, że to od niego, toteż wzięła go z podziękowaniem i ciężkim sercem.
Obejrzała uważnie list. Nie wyglądało to na pismo Massinghama, ale nie miała pewności. Rozcięła nożem pieczęć i spojrzała na podpis.
Martin nie spuszczał wzroku z jej twarzy.
– Czy to od niego?
– Nie – odparła Juliana powoli. – Jest podpisany przez kogoś o imieniu Marianne.
Markiz z brzękiem upuścił nóż i lokaj podskoczył, by go podnieść. Juliana spojrzała na ojca. Twarz miał białą jak papier, a Beatrix wyciągnęła do niego rękę. Juliana zobaczyła, że Amy posłała Jossowi pytające spojrzenie. Zmarszczyła czoło.
– O co chodzi? Czy ja…?
Drzwi się otworzyły i kamerdyner wszedł ponownie.
– Przyszedł pan Creevey, tutejszy konstabl, milordzie. Przeprasza za tak wczesne najście, ale mówi, że ma bardzo pilną sprawę. Mam powiedzieć, żeby zaczekał?
Markiz odrzucił serwetkę.
– Spotkamy się z panem Creeveyem teraz, Edgarze. Wprowadź go do błękitnego salonu.
Wszyscy niezwłocznie przeszli do salonu. Pan Creevey, blady z natury, wyglądał na głęboko wstrząśniętego. Zaniepokoił się jeszcze bardziej, widząc, że musi przekazać nowiny w obecności dam, a kiedy markiz polecił mu przedstawić sprawę, z którą przyszedł, z trudem się opanował.
Читать дальше