Wkrótce w przyległym pokoju rozległy się głosy; Martin odprawiał pokojowca. Julianie nagle zaschło w ustach. Teraz…
Drzwi się otworzyły i wszedł Martin, cicho zamykając je za sobą. Zatrzymał się i popatrzył na nią, stojącą w nogach łóżka w prostej, białej nocnej koszuli. Włosy miała zaplecione w ciężki miedziany warkocz i Martin uśmiechnął się do niej czule, gdy jego wzrok na nim spoczął.
– Wyglądasz najwyżej na osiemnaście lat z tymi włosami, najdroższa. – Postawił świecę na nocnym stoliku. – Chodź tutaj.
Juliana powoli podeszła do Martina i położyła mu dłoń na piersi, wyczuwając pod palcami gładki jedwab koszuli nocnej.
– Martin, ja… trochę się boję. Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy.
– Tak, wyglądasz na przerażoną. Nie ma potrzeby się bać, moje kochanie.
Pocałował ją bardzo ostrożnie, ledwie muskając wargami jej usta, najdelikatniej jak potrafił. Westchnęła cichutko.
– Mmm… To bardzo miłe.
– Widzisz – czuła, jak Martin się uśmiecha – nie ma najmniejszego powodu do obaw.
Tym razem pocałował ją mocniej, dotykając językiem jej dolnej wargi, wsuwając go jej do ust. Ścisnął ją lekko w talii, czuła ciepło jego dłoni przez cienki materiał koszuli. Od tych słodkich doznań zakręciło jej się w głowie. Przytrzymała się klap jego nocnego stroju i przyciągnęła go bliżej, aż piersiami naparła na jego tors. Kolana się pod nią uginały.
– Martinie. – Odsunęła się nieco. – Nie jestem pewna, czy wytrzymam dłużej.
– To dobrze – przemówił Martin, lekko ochrypłym głosem. Wziął ją na ręce i ułożył delikatnie pośrodku wielkiego łoża, a następnie usiadł przy niej. Jego dłonie powędrowały do jej warkocza i zaczął delikatnie go rozplatać. Juliana zawisła wzrokiem na jego twarzy. Widać było malujące się na niej napięcie. Powoli, niesłychanie powoli pochylił się nad nią i pocałował ją ponownie, wsuwając palce w jej włosy. Juliana wsunęła dłonie pod jego koszulę, po czym przejechała dłońmi po jego piersi, 'wbijając palce w gładką, nagą skórę ramion.
Martin z wielką ostrożnością pociągnął za tasiemki i ściągnął jej koszulę, znacząc przy tym lekkimi pocałunkami szlak od obojczyka w dół przez krzywiznę piersi. Juliana miała wrażenie, że tonie, trawiona nieugaszonym pożądaniem. Dotyk jego warg między piersiami odebrała jak wyrafinowaną torturę.
– Kocham cię, Juliano.
Usłyszawszy te słowa, otworzyła oczy i spojrzała w twarz Martina z zachwytem i uległością. Kiedy położył się na niej całym ciężarem, nie czuła nic poza radością. Otworzyła się dla niego z jękiem ulgi połączonej z desperacją i poczuła, jak się w niej porusza, delikatny i natarczywy, żarliwy i słodki, źródło niewyczerpanej rozkoszy. Krzyknęła i wydało jej się, że on też, a kiedy ostatnie drżenia ustały, zamknął ją w ciasnym uścisku, tuląc do siebie.
Wówczas znikły koszmary; Edwin umierający i łamiący jej serce, Massingham porzucający ją na pastwę lęków. Czuła się wyjątkowo bezpieczna i wyjątkowo kochana. Odwróciła głowę do Martina i niezgrabnie pocałowała go w zagłębienie między obojczykami.
– Ja też cię kocham – szepnęła, wtulając się w niego jeszcze bardziej.
Mruknął coś z sennym zadowoleniem i ułożył ją sobie w zgięciu łokcia. Po chwili poruszył się lekko i wtulił wargi w jej włosy.
– Dlaczego się śmiejesz? Juliana musnęła dłonią jego pierś.
– Śmieję się z ciebie, najdroższy. Myślałam, że jesteś taki poważny, taki opanowany.
Jęknęła, kiedy Martin zagarnął ją pod siebie. W jego oczach płonął ogień.
– A teraz?
Śmiech Juliany ucichł.
– Teraz wiem, jak bardzo się myliłam – szepnęła, kiedy po chylił się, by pocałować ją jeszcze raz.
Po kolacji następnego wieczoru Juliana przeprosiła rodzinę i udała się na samotny spacer po ogrodzie. Pozwolili jej odejść bez komentarza, wymieniając uśmiechy na widok spokojnego szczęścia w jej oczach. Martin pocałował ją lekko i powiedział, że jeśli nie wróci za pół godziny, pójdzie jej szukać.
Juliana krążyła bez celu w półmroku, wdychając mocny zapach cisów i rozkoszując się pieszczotą wiatru na twarzy. Jej kroki były lekkie, a umysłu nie zaprzątały żadne troski. Wszystkie jej zmysły ożyły. Po raz pierwszy w Ashby Tallant była szczęśliwa – szczęśliwa bez zastrzeżeń. Ale nawet teraz nie miała za wiele czasu, bo za parę dni planowali wracać do Londynu i już nie mogła się doczekać, kiedy znów zobaczy Kitty i Clarę i pogłębi znajomość z nową rodziną. Nawet chciała, żeby byli na ślubie, ale wszystko zostało załatwione tak szybko i dyskretnie, że nie było na to czasu. Miała nadzieję, że jej wybaczą, i będą się cieszyć, że zyskali nową siostrę.
Minęła jezioro i zawróciła ku tarasowi. Przez otwarte okna wlatywały dźwięki fortepianu, śmiech i głosy. Przyspieszyła kroku na myśl o tym, że wkrótce dołączy do Martina. Myślami już wybiegła w czekającą ich noc i przechodził ją dreszcz niecierpliwego wyczekiwania, kiedy poczuła inny dreszcz, nie tyle podniecenia, co lęku. Rozejrzała się wokół. Przez sekundę miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Na prawo od tarasu rósł stary dąb o potężnym grubym pniu i gałęziach sięgających ziemi. Za nim szeleściły cicho krzewy wawrzynu poruszane wiatrem. Juliana przyśpieszyła kroku, nagle zapragnęła znaleźć się w środku. Było bardzo ciemno. Ciemno i zimno.
Ktoś wyszedł na ścieżkę przed nią. Wyszedł i przemówił. Rozpoznała ten głos. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go usłyszy.
– Dobry wieczór, Juliano – powiedział Clive Massingham. – Czekałem na ciebie.
– Massingham – powiedziała Juliana tępo.
Clive Massingham wyszedł z cienia krzewów wawrzynu i stanął w świetle księżyca. Srebrne promienie padały na tę doskonale zapamiętaną twarz, męskie rysy, teraz jakby pospolitsze, oczy zmrużone, wydatne wargi skrzywione w charakterystycznym grymasie zgorzknienia. Juliana zachodziła w głowę, jak mogła go kiedykolwiek kochać. Wydawało się to niemożliwe. Pomyślała, że zaszła tak daleko, a jednak znów znalazła się w punkcie wyjścia.
– Zdawało mi się, że widziałam cię wcześniej – zauważyła bezbarwnym głosem. – Pod domem Emmy Wren którejś nocy i jeszcze raz na balu. Pomyślałam wtedy, że mi się przywidziało.
– Marzyłaś o mnie? – Massingham roześmiał się. – Mimo to nie wydajesz się szczególnie uszczęśliwiona widokiem mojej osoby, moja droga.
Juliana zaplotła dłonie.
– Nie jestem. Naturalnie, że nie jestem. Myślałam, że nie żyjesz.
– Nie wydajesz się zaskoczona tym, że tak nie jest. Poruszyła się lekko. Faktycznie, była zaszokowana, ale ani trochę nie zaskoczona.
– Coś takiego po prostu do ciebie pasuje, Massingham. Zawsze miałam dziwaczne uczucie, że nie pozbyłam się ciebie na dobre.
– Dlaczego miałabyś chcieć się mnie pozbyć?
Sprawiał wrażenie autentycznie urażonego. Najwyraźniej w swej niesłychanej zarozumiałości naprawdę oczekiwał, że ona padnie mu w ramiona z płaczem radości. Odparła chłodno:
– Jest wiele powodów. Od czego powinnam zacząć?
– Chodzi o twego nowego męża? – Gwałtownym ruchem głowy wskazał oświetlone okna holu. – Dobrze sobie poradziłaś tym razem, Juliano, muszę ci to przyznać. Wartościowy, uczciwy człowiek z zasadami, jakże różny od…
– Różny od awanturników takich jak ty?
Twarz Massinghama pociemniała, a gorycz na powrót wykrzywiła mu rysy.
Читать дальше