– Ile?
– Odczep się.
Stasio przymyka oczy, przewraca kartkę i nakrywa bibułą 8 8 bibuła – w czasach, gdy pisano piórem, bibuła służyła do osuszania atramentu. [przypis edytorski]
. Bibułę odsuwa powoli. – Nie ma czerwonego atramentu, nie ma, nie ma, może choć z dwoma minusami? – I oto fatalne zdanie. Sen czy jawa? – Nie ma. – Stasio gotów jest krzyknąć z radości: błąd jest – siedzi bestia, ale go Szparag nie zauważył. – Śmiałym ruchem odkrywa stopień: trójka z minusem. Gdyby zauważył, byłaby dwójka. – I Stasio doznaje bardzo złożonego uczucia: wdzięczności dla Szparaga, że nie zauważył błędu – i gniewu, że mu za jeden gruby błąd i dwa małe – postawił tylko trójkę z minusem: przecież mógł czystą postawić.
– Widzisz? – pokazuje sąsiadowi.
Sąsiad powitał odkrycie życzliwym uśmiechem.
– A ty ile?
– Trzy plus.
Zaczęli porównywać błędy.
– Ciszej – upomina nauczyciel.
I zaczyna się poprawianie dyktanda, dziesiątki prawideł powtarzanych dziesiątki, mało – setki razy. – Stasio patrzy na trójkę z minusem i nie myśli o niczym: jego system nerwowy wyczerpał się do dna. Siedzi bezmyślnie i nawet się nie cieszy.
– Przemyski!
Stasio wstaje.
– Dlaczego? – pyta nauczyciel.
Stasio patrzy błagalnie na kolegów.
– Priewoschodnaja stiepień – brzęczą ze wszystkich stron klasy.
– Priewoschodnaja stiepień – powtarza Stasio.
– Co priewoschodnaja stiepień ? – pyta nauczyciel, biorąc za pióro.
– Jat' – podpowiada klasa zbyt głośno.
– Jat' – powtarza Stasio.
Uczeń z pierwszej ławki pokazuje mu na plecach dwa palce. Stasio sam przecież widzi: stoi i widzi, jak nauczyciel odszukuje jego kratkę w dzienniku i stawia powoli i z rozmysłem wyraźną dwójkę.
Piorun z jasnego nieba…
*
Józio niecierpliwie oczekuje Stasia – sam mu drzwi otworzył i nie pozwalając zdjąć tornistra, zawołał:
– Chodź, to ci coś pokażę.
– Poczekaj, tylko zdejmę kalosze.
– No prędzej. Wiesz: w tym nowym sklepie dodają do każdego kajetu jedną ogromną pieczątkę albo sześć małych – i do wyboru. – A do brulionu dodają łańcuszek.
– Jaki łańcuszek?
– Prawdziwy.
– Kłamiesz.
Józio jest bezgranicznie zadowolony, że udało mu się zainteresować starszego brata swoim wielkim odkryciem.
– O, widzisz: naklejka, bibuła, sześć pieczątek i stalka.
– Ta stalka nic niewarta.
– No to co? A pieczątki ładne?
– Tak sobie.
Józio czuje żal do Stasia: sądził, że go olśni, oszołomi, a tymczasem… Nie wie, biedak, że Stasio ma dwójkę z ruskiego.
– Na obiad. Ludwika, zawołaj dzieci.
Zosia wpada do pokoju. Spóźniła się: była w kuchni, a chciała wiedzieć, co Stasio powie, zobaczywszy bibułę, sześć pieczątek, naklejkę i stalkę dodane do jednego zwyczajnego kajetu.
– No co? – pyta zaciekawiona.
– Stasio, Józio, Zosia na obiad. Ile razy trzeba was wołać?
Mama jest w złym humorze. Ta idiotka Ludwika znów oddała klucz od góry, a przecież wiedziała doskonale, że w środę ma być pranie. Mamę 9 9 mamę to nic nie obchodzi – dziś popr.: mamy to nic nie obchodzi. [przypis edytorski]
to nic nie obchodzi: niech sobie na nosie wiesza bieliznę, kiedy taka mądra. – Mama już z nią dłużej nie może wytrzymać. Do latania ma rozum, a do roboty – zupełne cielę – i w dodatku leniwe. Od pierwszego może sobie szukać miejsca. I tatuś znów się spóźnił, a później będzie się krzywił. Niech się krzywi: mamę to nic a nic nie obchodzi.
Zosia nasłuchała się tego wszystkiego w kuchni. Zły humor mamy i jej się udzielił.
– Stasiu, nie kop się.
Stasio trącił ją nogą niechcący. Ale kiedy tak, to już naumyślnie ją kopnie.
– Mamo, Stasio się kopie.
– Wstydziłbyś się: taki stary chłop, a nie umie przy stole siedzieć.
I Stasiowi przychodzi do głowy, co by mama powiedziała, gdyby przy złym humorze wiedziała jeszcze o dwójce. Zamiast: „wstydziłbyś się”, byłoby: „Stasio, jak jeszcze raz ją ruszysz, to pójdziesz precz od stołu”. I to jakim głosem!
*
Taka otrzymana w poniedziałek dwójka podobna jest do wielkiej muchy naprzykrzonej i do kleksa na bibule. Jak mucha brzęczy ona, plącze się w każdej myśli, przy każdej sposobności i jak kleks na bibule rozlewa się i rozrasta, coraz większa i większa, rośnie przez cały tydzień. – Gdyby to można od razu powiedzieć mamie: „dostałem dwójkę”, i już się pozbyć. Tak byłoby lepiej: a przecież Stasio tak nie robi. I w sobotę nic nie mówi, chowa dziennik, aby nie psuć sobie niedzieli. Nie dał dziennika, w poniedziałek odda. Ale niedziela zepsuta i tak. – Stasio już w niedzielę musi być spokojniejszy, już nie ośmieli się ani prosić o nic, ani uderzyć Józia albo Zosi; bo wie, że zawinił, i gdyby rodzice uważniej mu się przyjrzeli, toby mogli sami zauważyć: zamknie się w pokoju i niby się uczy – nie śmie czytać otwarcie pożyczonej książki.
Taka otrzymana w poniedziałek dwójka odbiera mu ochotę, odwagę, wiarę w siebie, chęć do pracy. Po co się uczyć, kiedy i tak ma już dwójkę i nic go nie ocali od gniewu rodziców. Choćby mu się udało nawet dostać czwórkę, to dwójka zawsze ją zasłoni.
I Stasio wie dobrze, że jeśli w poniedziałek dostanie dwójkę, to nigdy się na jednej nie skończy; zawsze w takim tygodniu we wszystkim gorzej się wiedzie.
I kiedy we wtorek wyrwał go nauczyciel do tablicy, Stasio prawie był pewny, że dostanie dwójkę, z góry wiedział, że da mu właśnie takie zadanie, gdzie 10 10 gdzie – dziś popr.: w którym. [przypis edytorski]
będzie dzielenie i mnożenie ułamków, i że się pomyli.
Wczoraj korepetytor znów mu tłumaczył, że jeżeli cztery pomnożyć przez pół, to będzie dwa, a jeżeli rozdzielić, to osiem. Była chwila, kiedy naprężył uwagę i zdawało mu się, że zaczyna rozumieć. Ale przyszło mu na myśl, że w takim razie zamiast tej całej plątaniny można zamiast dzielić – mnożyć, i odwrotnie, i powiedział to korepetytorowi. Korepetytor zaczął krzyczeć, że arytmetykę mądrzejsi od niego ludzie wymyślili i że Stasio jest leń, że zamiast pomyślić 11 11 pomyślić – dziś popr.: pomyśleć. [przypis edytorski]
trochę, woli wynajdywać sposoby, żeby nie potrzeba było wcale myśleć, że arytmetyka jest głupstwo w porównaniu z algebrą, że jeżeli nie może zrozumieć głupiego mnożenia ułamków, to niech się lepiej pożegna z gimnazjum.
Stasio sam wie o tym. Raz podczas pauzy stanął we drzwiach 12 12 we drzwiach – dziś popr.: w drzwiach. [przypis edytorski]
piątej klasy i słuchał, jak jeden drugiemu objaśniał geometrię i rysował koła na tablicy. Stasio wrócił do swojej klasy i próbował narysować koło: wyszedł jakiś kulfon krzywy. I nic dziwnego: jak można bez kratek narysować równe koło i żeby było równiusieńkie, bo inaczej nic nie wyjdzie, a w kole trzeba narysować jeszcze z dziesięć rozmaitych linii i żeby wszystko dokładnie się schodziło. Stasio już wtedy zrozumiał, że nie skończy nigdy gimnazjum. Sam widok grubych książek, wypchanych tornistrów odbierał mu całą odwagę. A egzaminy: w czwartej klasie z całych czterech klas: ile to samych wierszy tylko się nazbiera. A czy on pamięta choć jeden z tych wierszy, których się uczył przed dwoma laty?
Albo te ułamki. Wczoraj była już chwila, kiedy zaczął rozumieć. I teraz, żeby mu dali się namyśleć, toby może zrobił. Bo jeżeli mu się zostało pięć siódmych pieniędzy i to było 35 rubli, to on wie, że musiał mieć więcej przedtem. Zaplątało go tylko, że chce dostać więcej i nagle ma dzielić. Sam korepetytor przestraszył go od razu tymi iksami. Iksów Stasio zupełnie nie rozumie.
Читать дальше