I chyba zmęczony tym trochę nazbyt gwałtownym potokiem słów (jeśli takie lub w podobnym duchu utrzymane kwestie rozpowszechnia Ksawery Panek w swojej kawalerce na Mokotowskiej wobec młodzieżowego audytorium – Stefan Raszewski, odpowiedzialny przed Biurem Politycznym za odcinek kultury i ideologii, czyż nie musiał, powodowany starym koleżeństwem, ostrzec ojca?), niepokojąco chaotycznych, jak na utalentowanego adepta filozofii, chyba poczuje się zmuszony do ponownego sięgnięcia po białą chusteczkę i przetarcia wilgotnego czoła, a nie jest też i wykluczone, że w tym właśnie momencie, gdy delikatną, o długich, kobiecych palcach dłoń podniesie do czoła, łagodząc tym ruchem nazbyt dla swych wrażliwych oczu ostry blask kryształowych żyrandoli – dostrzeże gdzieś w głębi wdzięczną sylwetkę Ariela, i wówczas zblednie, dłoń mu zadrży, serce mocniej zabije, a Polska, jak stary, wyleniały orzeł, ciężko znad skalnego urwiska podrywający się do lotu, wyfrunie mu z głowy. Będąc jednak pewny, że i szwagier dostrzega Marka Kurana, bowiem oczadzeni miłością nie tylko sami widzą świat w zarysach zniekształconych, lecz i bliźnich w magiczny krąg tego szaleństwa muszą wciągać, więc tak przejęty nagłym odnalezieniem Ariela, będzie przekonany, że musiało się ono stać udziałem również Konrada, zatem opanuje pierwszy odruch, aby pobiec ku wybranemu natychmiast, realizując w ten sposób starożytną potrzebę połączenia się z drugą swą połową stanowiącą niegdyś wespół z nim, przed okrutnym odcięciem, jednolity żywioł, stłumi zatem to metafizyczne wzruszenie i wciąż z białą chusteczką przy czole i uwrażliwionymi oczyma związany z wiadomym dalszym planem powie:
– Wiesz, co powiedział Jan Kazimierz, kiedy po abdykacji dowiedział się o elekcji Michała Wiśniowieckiego? „Dlaczego wybrali tę beczkę piwa?” I rzeczywiście, wybrali najgorszego. Churchil miał rację, kiedy napisał, że Polacy są „najdzielniejsi spośród dzielnych, ale zbyt często prowadzeni przez najnikczemniejszych z nikczemnych”.
Być może Keller, akurat dostrzegłszy Monikę rozmawiającą ze Stefanem Raszewskim na progu tzw. pokoju ze schodami (garnitur czeczotowy z kanapą, stołem, fotelami i krzesłami, intarsjowany ciemnym drzewem, Polska około 1820; świecznik empirowy, drewniany, złocony, Polska około 1810; kopia obrazu Januarego Suchodolskiego – ks. Józef Poniatowski, skaczący na koniu w nurty Elstery ), zaryzykuje i z zachowaniem wszelkich ostrożności wkroczy na tę śliską ścieżkę:
– Bywają rządy narzucone.
– Owszem – na to Ksawery – tylko najpierw trzeba doprowadzić do sytuacji, w której rządy mogą być narzucone. Kto winien? Zawsze wolę powiedzieć: ja! Konrad, my jako społeczeństwo jesteśmy czymś w rodzaju skały, której zbrakło nagle lepiszcza, wiesz, to jest rodzaj skalnego spoiwa, dlatego stajemy się coraz gorsi. A zresztą po co to wszystko? To tylko gadanie, słowa, słowa, i tak nic nie zmienimy. Ty masz sytuację trochę inną.
– W sensie?
– Konrad, Konrad, taki inteligentny i chyba nic nie rozumiesz albo zrozumieć nie chcesz. Nawet nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że gdy wchodzisz na scenę albo się pojawiasz na ekranie czy w telewizji, od razu zaczynasz wytwarzać pomiędzy zbiorowością widzów owo zanikające lepiszcze. Władza nieudolna i dyktatury mają absolutną rację, że w stosunku do sztuki są podejrzliwi.
I gdy wraz z tym mało odkrywczym stwierdzeniem odejmie dłoń od czoła (i tak zbyt długo wykonywać będzie te manipulacje, świadczące o zmęczeniu i nerwowym wyczerpaniu) i białą chusteczkę z powrotem umieści w kieszonce smokinga, a potem, już pod drażniącym blaskiem świateł, niespokojnie wzrokiem podąży w wiadomym kierunku – chyba tak się stanie, że ruchliwy Ariel znikanie z pola jego widzenia i wówczas Ksawery poczuje się tak śmiertelnie znużony, iż zaproponuje szwagrowi:
– Napijemy się?
– Chętnie, ale może za chwilę – odpowie Keller – nie zapominaj, że gram rolę gospodarza, tekst mam wprawdzie nie najlepszy, mimo to nie chciałbym, aby to była moja rola najgorsza, całkiem uniemożliwiająca wytwarzanie się społecznego lepiszcza.
Na progu pokoju ze schodami Stefan Raszewski:
– Nie miałem jaszcze okazji złożyć pani moich najlepszych życzeń. Cieszę się, że mogę to uczynić teraz.
Trudno wobec dwuznacznej sytuacji apodyktycznie zadecydować, co Panna Młoda odpowie i jaki kierunek zechce rozmowie nadać, czy zachowa się konwencjonalnie, pamiętając wszakże, że życzenia składa nie tylko przyjaciel ojca, lecz również osobistość w pewnym sensie oficjalna, zajmująca w hierarchii partyjnej wysokie stanowisko, czy zatem swoją kwestię utrzyma na płaszczyźnie czysto towarzyskiej z uwzględnieniem okoliczności oraz personaliów, a z pominięciem wszelkich akcentów natury osobistej, zamykając w ten sposób nieodległą przeszłość niejako ostatecznie, a i z drugiej strony dając do zrozumienia, że co było – nie powróci, czy też odwoła się do aluzyjnej gry, aby dać temu bezwzględnie męskiemu żywiołowi szansę nawiązania intymniejszego dialogu, bowiem, najprawdopodobniej, po świeżych emocjach figuralnej sceny na schodach, skoro pewnie natychmiast podejdzie do niej Stefan Raszewski, nie zdąży sobie uświadomić, że w jakiejkolwiek manierze skwitowałaby uprzejme życzenia eks-kochanka, on i tak pokieruje rozmowę, jak zechce. Przecież biorąc pod uwagę charakter Panny Młodej, a również przebieg rozmowy z Panem Młodym uwzględniając, wreszcie i inne, może jeszcze mgliste, a może i nie tak bardzo mgliste plany życiowe oblubienicy włączając do ogólnego podsumowania elementów istniejących, nie popełni się chyba wobec tajemnic czasu przyszłego szczególniejszego nadużycia, jeśli się podejmie pewne ryzyko i na życzeniową deklarację Raszewskiego zostanie Monice podrzucone pytanie:
– Zna pan pewne przysłowie?
– Zależy jakie?
– Kto przychodzi ostatni…
– Ten zjada ostatki?
– Ten jest piękny i gładki!
Po tak błyskotliwej intradzie Monika z pewnością zwycięsko wytrzyma uważne, choć bynajmniej nie natarczywe spojrzenie Raszewskiego. On zaś po chwili napiętego milczenia:
– Nie znam się na przysłowiach, ale pani się pomyliła.
– Doprawdy?
– Kto zjada ostatni, ten jest piękny i gładki.
– Rzeczywiście, ma pan rację! Ale to właściwie na to samo wychodzi, sens podobny.
– Niezupełnie. Zjadać ostatki potrafi byle dureń. A przyjść ostatnim…
– Znaczy zwyciężyć?
– Zależy ktoprzychodzi ostatni. I kiedy.
– Mówi pan jak polityk.
– Na razie jak mężczyzna.
Znów chyba nastanie moment ciszy. Lecz gdyby się zdarzyło (a dlaczego miałoby się nie zdarzyć?), że dyrektor Teatru Stołecznego i Eryk Wanert znaleźliby się gdzieś nieopodal, Monika z pewnością by to zauważyła i zawołała w ich stronę:
– Halloo, chłopcy! Jak się bawicie?
A skoro chłopcy podejdą, na progu pokoju ze schodami utworzy się grupa – natychmiast przez wiele osób dostrzeżona, szybkimi komentarzami podstemplowana i podana dalej.
Monika:
– Jak wam leci?
– Świetnie – odpowie dyrektor Otocki – pracowaliśmy.
Po czym wewnętrznym i chyba automatycznie działającym magnetyzmem poruszony zwróci się ku Raszewskiemu:
– Kolega Wanert przedstawił mi właśnie, towarzyszu Raszewski, swoją koncepcję Makbeta . Wydaje mi się bardzo interesująca i odkrywcza.
Raszewski, który w ubiegłym roku ostro skrytykował ostatni film Wanerta Zagubieni i sprawił, że to wybitne działo znakomitego reżysera nie weszło na ekrany, teraz, jak się zdaje, słowem ani spojrzeniem nie zachęci dyrektora Teatru Stołecznego do dalszych wyjaśnień. Natomiast niewątpliwie uczyni to Monika:
Читать дальше