1 ...6 7 8 10 11 12 ...45 Ale był tu też jeden napis wstrząsający do głębi:
„Łaski, wielki Boże!” – a pod tym dopisek:
„Pocałujcie mnie w d.”
litera „d” była przekreślona, a na boku dużymi literami dopisano: „połę”. Jakaś dusza poetycka napisała obok tego wiersz:
Nad strumykiem zasmucony siedzę,
Góra słonko złote przesłoniła,
A ja tęsknym okiem w dal spoglądam,
Tam gdzie mieszka moja miła.
Człowiek, który biegał między drzwiami a pryczą tak szybko, jakby chciał zdobyć rekord w biegu maratońskim, zatrzymał się zdyszany, usiadł na dawnym swoim miejscu, wsparł głowę na dłoniach i ryknął nagle:
– Wypuśćcie mnie na wolność!
– Nie, oni mnie nie wypuszczą – odpowiadał sam sobie – nie wypuszczą i nie wypuszczą. Jestem tutaj już od godziny szóstej rano.
Stał się nagle rozmowny, wyprostował się i zapytał Szwejka:
– Czy nie ma pan przypadkiem rzemiennego pasa, żebym mógł z tym skończyć?
– Z miłą chęcią mogę panu służyć – odpowiedział Szwejk odpinając pas. – Jeszcze nigdy nie widziałem, jak się ludzie w areszcie wieszają na rzemiennym pasie. Tylko z tym kłopot – mówił Szwejk rozglądając się dokoła – że tu nigdzie nie ma porządnego haka. Klamka okienna pana nie utrzyma. Chyba że powiesiłby się pan klęcząc na pryczy, jak zrobił ten mnich w klasztorze emauskim, co się powiesił na krucyfiksie przez jedną młodą Żydówkę. Ja samobójców bardzo lubię. Dalej, a żwawo!
Ponury człowiek, któremu Szwejk wetknął pas w rękę, spojrzał na rzemień, rzucił go w kąt i wybuchnął płaczem, rozmazując brudnymi rękami łzy po całej twarzy. Skrzeczącym głosem wyrzucał przy tym zdanie za zdaniem:
– Ja mam dziateczki, ja się tu dostałem za pijaństwo i za niemoralne życie. Jezus Maria, moja biedna żona, co też powiedzą teraz w urzędzie? Ja mam dziateczki, ja tu jestem za pijaństwo i życie niemoralne. – I tak dalej w kółko i bez końca.
Wreszcie uspokoił się trochę, podszedł ku drzwiom i zaczął w nie kopać i walić pięściami. Za drzwiami dały się słyszeć kroki i ozwał się głos:
– Czego tam?
– Wypuśćcie mnie na wolność! – rzekł aresztant takim głosem, jakby wolność była do istnienia koniecznie potrzebna.
– Gdzie wam tak pilno? – pytano z drugiej strony drzwi.
– Do urzędu – odpowiedział nieszczęśliwy ojciec, małżonek, urzędnik, pijak i rozpustnik.
Ozwał się śmiech, upiorny śmiech wśród ciszy korytarza, i kroki się oddaliły.
– Jeśli się nie mylę, to ten pan nienawidzi pana, skoro się z pana tak śmieje – mówił Szwejk, podczas gdy złamany na duchu mąż usiadł znowu obok niego. – Taki dozorca jest zdolny do wszystkiego, gdy się rozzłości. Niech pan siedzi spokojnie, skoro nie chce się pan powiesić, i niech pan czeka, co będzie dalej. Jeśli pan jest urzędnikiem, żonatym i jeszcze do tego ma pan dzieci, to zgadzam się, że to jest straszne. Jeśli się nie mylę, to pan jest przekonany, że pana wydalą z urzędu.
– Tego panu powiedzieć nie mogę – westchnął zapytany – ponieważ sam już nie pamiętam, co wyrabiałem. Wiem tylko tyle, że mnie skądś wyrzucili i miałem tam wrócić, aby zapalić sobie cygaro. Ale przedtem to wszystko tak się ładnie zaczęło. Naczelnik naszego wydziału obchodził imieniny i zaprosił nas do pewnej winiarni, potem poszliśmy do drugiej, do trzeciej, do czwartej, do piątej, do szóstej, do siódmej, do ósmej, do dziewiątej…
– Może pan sobie życzy, żeby mu pomóc liczyć? – zapytał Szwejk. – Ja się na tych rzeczach znam, bo pewnej nocy byłem w dwudziestu ośmiu lokalach. Ale muszę się pochwalić, że nigdzie nie zamawiałem więcej niż trzy piwa.
– Jednym słowem – mówił dalej nieszczęśliwy podwładny pana naczelnika, który tak wspaniale obchodził imieniny – gdybyśmy absolwowali z tuzin tych speluneczek, zauważyliśmy, że pan naczelnik nam się gdzieś zapodział, pomimo że uwiązaliśmy go na szpagacie i wodziliśmy z sobą jak pieska. Więc gdy nam zginął, poszliśmy go szukać, a przy tym szukaniu poginęliśmy sobie nawzajem, aż wreszcie sam jeden znalazłem się w nocnym lokalu na Vinohradach, a był to lokal przyzwoity, gdzie piłem jakiś likier prosto z butelki. Co później jeszcze robiłem, tego już nie pamiętam, wiem tylko tyle, że już w komisariacie, gdy zostałem tutaj przyprowadzony, obaj policjanci, co mnie przyprowadzili, składali raport, że się upiłem, że się zachowywałem niemoralnie, że pobiłem pewną damę, że scyzorykiem porżnąłem czyjś kapelusz, który zdjąłem z wieszaka, rozpędziłem damską kapelę, oskarżyłem publicznie oberkelnera, że ukradł mi dwadzieścia koron, przetrąciłem marmurową płytę stołu, przy którym siedziałem, i rozmyślnie naplułem w czarną kawę pewnemu panu, który siedział przy sąsiednim stole. Więcej nic nie zrobiłem, a przynajmniej nie mogę sobie przypomnieć, abym zrobił jeszcze coś takiego. I proszę mi wierzyć, że jestem taki porządny, inteligentny człowiek, który nie myśli o niczym innym, tylko o swojej rodzinie. Co pan na to wszystko powie? Przecież ja nie jestem żaden awanturnik.
– Dużo też pan miał roboty z przetrąceniem tej płyty marmurowej? – zapytał Szwejk okazując duże zainteresowanie. – Czy może przetrącił ją pan od jednego zamachu?
– Od jednego – odpowiedział inteligentny pan.
– W takim razie jest pan zgubiony – rzekł Szwejk w zamyśleniu. – Dowiodą panu, że pan się do tego przygotowywał pilnym ćwiczeniem. A ta kawa obcego pana, w którą pan napluł, czy była z rumem, czy bez rumu? – I nie czekając odpowiedzi wyjaśniał: – Jeśli była z rumem, to sprawa będzie gorsza, ponieważ taka kawa jest droższa. W sądzie oblicza się wszystko skrupulatnie, żeby można było doliczyć się przynajmniej grubej zbrodni.
– W sądzie – jęknął bezradnie sumienny ojciec rodziny i opuściwszy głowę popadł w niemiły stan, w którym człowieka żrą wyrzuty sumienia 1 1 człowieka żrą wyrzuty sumienia – niektórzy pisarze używają wyrażenia: „Gryzą wyrzuty sumienia”. Uważam takie wyrażenie za nie dość ścisłe. I tygrys żre człowieka, a nie gryzie. [przypis autorski]
.
– A czy w domu wiedzą już, że pan się dostał za kratę? – pytał Szwejk. – Czy też będą czekali, aż o tym będzie w gazetach?
– Pan sądzi, że to się dostanie do gazet? – naiwnie spytała ofiara imienin swego przełożonego.
– To więcej niż pewne – brzmiała surowa odpowiedź, bowiem Szwejk nigdy nie miał zwyczaju ukrywać coś przed ludźmi. – Wszystkie te rzeczy będą się czytelnikom gazet ogromnie podobały. Ja też bardzo lubię odczytywać rubrykę o pijanicach i o awanturach. Niedawno temu „Pod Kielichem” pewien gość nie zrobił nic takiego, tyle tylko, że sam sobie stłukł kufel na głowie. Podrzucił go do góry i stanął pod nim. Odwieźli go z gospody, a rano już o tym czytaliśmy. Albo na przykład w „Bendlovce” dałem razu pewnego jednemu karawaniarzowi w pysk, a on mi oddał. Abyśmy się mogli pogodzić, musieli nas obu aresztować i zaraz było o tym w wieczornych gazetach. Albo gdy w kawiarni „Pod Trupem” stłukł pan radca dwa talerzyki, to myśli pan, że mieli wzgląd na niego? Zaraz na drugi dzień był w gazetach. Może pan zrobić tylko tyle, że z aresztu pośle pan do gazet sprostowanie, iż wiadomości, które zostały zamieszczone, nie dotyczą pana, i że z tym panem, o którym mowa, nie jest pan ani spokrewniony, ani zaprzyjaźniony. Zaś do domu napisze pan, żeby panu to sprostowanie z gazety wycięli; przeczyta je pan sobie, jak odsiedzi karę.
Czy panu nie chłodno? – zapytał Szwejk ze współczuciem, gdy zauważył, że inteligentny pan się trzęsie. – W tym roku koniec lata jest trochę chłodnawy.
Читать дальше