1 ...8 9 10 12 13 14 ...45 Przekonany i skruszony, czarno-żółty drapieżnik nie mógł znieść dłużej spojrzenia niewinnego baranka Szwejka, opuścił więc oczy na urzędowe akta i rzekł:
– Uznaję całkowicie pański zapał, ale powinien się on przejawiać w innych okolicznościach. Sam pan wie dobrze, że prowadził pana policjant, więc taki wybuch patriotyzmu musiał wywrzeć na publiczności wrażenie raczej ironiczne niż poważne.
– Gdy kogoś prowadzi policjant – odpowiedział Szwejk – to taki moment w życiu jest ciężki. Ale gdy człowiek nawet w takim momencie nie zapomina o tym, co należy robić, gdy jest wojna, to ja sądzę, że taki człowiek zły nie jest.
Czarno-żółta bestia zawarczała i jeszcze raz spojrzała Szwejkowi w oczy.
Szwejk odpowiedział niewinnym, miękkim, skromnym i tkliwym ciepłem swego spojrzenia.
Przez chwilę patrzyli sobie uparcie w oczy.
– Pal pana diabli, panie Szwejk – rzekła wreszcie gęba urzędowa – ale jeśli dostanie się tu pan jeszcze raz, to w ogóle nie będę pana o nic pytał, ale odeślę pana bez jednego słowa do wojennego sądu na Hradczany. Zrozumiał pan?
Nim się pan radca spostrzegł, Szwejk podszedł do niego, pocałował w rękę i rzekł:
– Bóg zapłać za wszystko. Gdyby pan potrzebował czasem jakiego rasowego pieska, to niech pan się zwróci do mnie. Ja handluję psami.
W taki sposób Szwejk znalazł się znowu na wolności i mógł wrócić do domu.
Zaczął się zastanawiać, czy po drodze nie należałoby najpierw wstąpić do gospody „Pod Kielichem”. Skończyło się na tym, że otworzył drzwi, którymi wyszedł był swego czasu w towarzystwie wywiadowcy Bretschneidera.
W gospodzie panowała grobowa cisza. Siedziało tam kilku gości, a wśród nich kościelny z kościoła Św. Apolinarego. Wszyscy mieli miny ponure. Za szynkwasem siedziała gospodyni Palivcowa i tępo spoglądała na kurki od piwa.
– Otom i ja – rzekł Szwejk wesoło. – Proszę o szklankę piwa. A gdzież to pan Palivec? Czy też już w domu?
Zamiast odpowiedzi Palivcowa zaczęła płakać, wzdychać; każdym słowem wyrażała swoją rozpacz, akcentując osobliwie:
– Dostał… dziesięć… lat… przed… tygodniem.
– No, to już sobie tydzień odsiedział – rzekł Szwejk.
– On był taki ostrożny – płakała Palivcowa – sam to ciągle o sobie powtarzał.
Goście w gospodzie uparcie milczeli, jakby po izbie błądził duch Palivca i napominał ich do jeszcze większej ostrożności.
– Ostrożność to matka mądrości – rzekł Szwejk zasiadając do stołu nad szklanką piwa. W pianie tego piwa były dziurki od łez Palivcowej, która płakała podając Szwejkowi kufel do stołu. – Dzisiejsze czasy są takie, że zmuszają człowieka do ostrożności.
– Wczoraj mieliśmy dwa pogrzeby – zmienił temat rozmowy kościelny z kościoła Św. Apolinarego.
– Widać ktoś umarł – rzekł drugi gość, a trzeci spytał:
– Czy te pogrzeby były z katafalkiem?
– Chciałbym wiedzieć – rzekł Szwejk – jakie teraz, w czasie wojny, będą te wojskowe pogrzeby.
Goście wstali, zapłacili i bez słowa wyszli. Tylko Szwejk został sam na sam z Palivcową.
– Nawet nie byłbym pomyślał, żeby niewinnego człowieka skazywali na dziesięć lat – rzekł Szwejk. – Że jednego niewinnego skazali na pięć lat, o tym już słyszałem, ale na dziesięć, to trochę za dużo.
– Bo mój chłop się przyznał – płakała Palivcowa – do tego, co tutaj mówił o tych muchach i o tym obrazie, i powtórzył to w dyrekcji policji i w sądzie. Byłam w sądzie na sprawie jako świadek, ale cóż ja tam mogłam świadczyć, kiedy mi powiedzieli, że jestem w stosunku powinowactwa do mego męża i że mogę się zrzec zeznania. Ja się tak wystraszyłam tego stosunku powinowactwa, żeby z tego nie było jeszcze czego gorszego, i zrzekłam się świadczenia, a mój biedny stary tak na mnie spojrzał, że do samej śmierci nie zapomnę tego spojrzenia. A potem, po wyroku, kiedy go odprowadzali, krzyknął tam na korytarzu, jakby zupełnie zwariował: „Niech żyje Związek Wolnej Myśli!”
– A pan Bretschneider już tu nie bywa? – spytał Szwejk.
– Był tu parę razy – odpowiedziała gospodyni – wypił piwo albo dwa, pytał, kto tu bywa, i przysłuchiwał się, jak goście rozmawiają o footballu. Oni, jak go tylko widzą, zawsze rozmawiają o footballu. A jego podrzucało, jakby go miało pokręcić, jakby miał dostać ataku furii. Przez ten cały czas nabrał tylko jednego tapicera z ulicy Poprzecznej.
– To rzecz wprawy – rzekł Szwejk. – Czy ten tapicer był głupi człowiek?
– Taki jak mój mąż mniej więcej – odpowiedziała z płaczem. – Pytał się go, czy strzelałby do Serbów. A on odpowiedział, że nie umie strzelać, że był razu pewnego w strzelnicy i postrzelał tam całą koronę. Potem słyszeliśmy wszyscy, jak pan Bretschneider rzekł zapisując sobie w notatniku: „Patrzcie państwo, znowu taka ładna zdrada stanu” – i zabrał z sobą tego tapicera z ulicy Poprzecznej, który już nie wrócił.
– Dużo jest takich, co już nie powrócą – mówił Szwejk. – Proszę o rum.
Właśnie zamawiał sobie Szwejk drugą porcję rumu, gdy do gospody wszedł po cywilnemu policjant Bretschneider. Rozejrzał się po szynku, przysiadł się do Szwejka, kazał sobie podać piwa i czekał, co Szwejk powie.
A Szwejk, zdjąwszy z wieszaka jakąś gazetę i przeglądając ostatnią stronę ogłoszeń, odezwał się:
– Patrzcie państwo, niejaki pan Czimpera, Straszkov numer 5, poczta Raczinie-wieś, sprzedaje gospodarkę z trzynastoma morgami własnego pola. Szkoła i kolej na miejscu.
Bretschneider nerwowo bębnił palcami i zwracając się do Szwejka rzekł:
– Dziwię się, że pana takie gospodarstwo zajmuje, panie Szwejk.
– Ach, to pan – rzekł Szwejk wyciągając rękę na przywitanie. – Nie poznałem pana od razu, bo mam bardzo słabą pamięć. Ostatnio widzieliśmy się bodajże w kancelarii dyrekcji policji, prawda? Co pan porabiał w tym czasie? Czy zachodzi pan tu często?
– Dzisiaj przyszedłem tu, żeby się spotkać z panem – rzekł Bretschneider. – W dyrekcji policji powiedziano mi, że pan sprzedaje psy. Potrzebuję ładnego ratlerka albo szpica czy coś w tym rodzaju.
– Mogę panu służyć psami każdego gatunku – odpowiedział Szwejk. – Życzy pan sobie zwierzę rasowe czy też zwyczajne?
– Sądzę – odpowiedział Bretschneider – że lepiej od razu wziąć rasowe zwierzę.
– No, a psa policyjnego nie życzyłby pan sobie? – zapytał Szwejk. – Takiego mianowicie, który natychmiast wszystko wytropi i naprowadzi na ślad zbrodni? Ma takiego psa jeden rzeźnik we Vrszovicach, a ten pies ciągnie wózek, bo jak to się mówi, minął się ze swoim powołaniem.
– Chciałbym jednak szpica – ze spokojnym uporem mówił Bretschneider. – Szpica, który by nie kąsał.
– A więc życzy pan sobie szpica bez zębów? – zapytał Szwejk. – Wiem o takim szpicu. Ma go pewien właściciel gospody w Dejvicach.
– No, to już lepiej ratlerka – ozwał się zakłopotany pan Bretschneider, którego wiadomości o psach były bardzo nikłe i gdyby nie rozkaz dyrekcji policji, to nigdy by się psami nie interesował.
Ale rozkaz był jasny i wyraźny: zapoznać się bliżej ze Szwejkiem, korzystając z tego, że handluje on psami; Bretschneider miał prawo dobrać sobie pomocników i rozporządzał pewnymi sumami na kupno psów.
– Ratlery są większe i mniejsze – rzekł Szwejk. – Wiem o dwóch małych i o trzech większych. Wszystkich pięcioro można sobie położyć na kolanach. Mogę je panu polecić jak najgoręcej.
– Taki ratler bardzo by mi się podobał – zdecydował się Bretschneider. – A ile też kosztuje taki piesek?
Читать дальше