– Szkoda, że pani nie przyszła przed kwadransem – rzekła panna Howard. – Właśnie czytałam mój artykuł, który pan zabiera do „Przeglądu”. Rozwijam pomysł, ażeby nieprawym dzieciom państwo dawało nazwiska, edukację i uposażenie; a im lepsze będą nazwiska i wyższa edukacja, tym więcej będą szanowane nieprawe dzieci, i co z tego wynika, kwestia zostanie rozwiązana. Bo dopóki kobiety nawet w tak naturalnych rzeczach muszą się oglądać na mężczyzn…
Magdalena myślała, że zapadnie się pod ziemię, lecz Mania jakby nie słysząc patrzyła dobrymi oczyma na studenta, który kręcił się, rumienił i miętosił czapkę.
– Sądzisz pan – zwróciła się panna Howard do studenta – że w moich słowach kryje się niedorzeczność?…
– Ja, proszę pani, nic nie sądzę – odparł nieledwie przestraszony student.
– Ale tak pan myślisz… O, bo ja jak w otwartej księdze czytam w duszy pańskiej nawet tajemnice, które pragnąłbyś ukryć przed samym sobą…
Usłyszawszy to Mania oblała się rumieńcem, a niemniej zawstydzony pan Władysław zrobił ruch, jakby miał zamiar schować głowę pod krzesło.
– Zapominasz jednak – ciągnęła panna Howard – że ja nie mówię w ogóle o mężczyznach, ale o tym jednym, którego kobiecie narzuca dzisiejsze społeczeństwo, a który nazywa się mężem…
W ten sposób panna Howard mówiła jeszcze kilka minut pięknym kontraltem, ale – o czym?… Magdalena nie umiałaby powtórzyć. Zdawało jej się tylko, że różowa i płowowłosa apostołka samodzielności kobiet mówi (wobec studenta!) rzeczy tak nieprzyzwoite, że dla niesłyszenia ich potrzeba myśleć o czym innym. A ponieważ własne myśli plątały się jej, więc zaczęła odmawiać w duchu: Ojcze nasz i Zdrowaś Maria . I rzeczywiście obie te modlitwy o tyle pochłonęły jej uwagę, że patrzyła na pannę Howard, słyszała jej głos dźwięczny, lecz nic nie rozumiała.
Ale student musiał rozumieć, gdyż wyciągał albo zginał nogi, podnosił brwi, zaczesywał bujną czuprynę to prawą, to lewą ręką i w ogóle zachowywał się jak delikwent na torturach. Magdalenie przyszło na myśl, że młody człowiek nie doznawałby tych udręczeń, gdyby tak samo jak ona odmawiał przynajmniej Zdrowaś Maria . Lecz ponieważ jest zapewne bezbożnikiem, jak wszyscy studenci, i nie wierzy w skuteczność modlitwy, więc biedak nie może nie słyszeć okropnego wykładu panny Klary.
Nareszcie panna Howard skończywszy mowę poszła do biurka i zaczęła rozwiązywać, odwijać, a potem znowu zawijać i zawiązywać jakąś rurkę papieru, na którym znajdował się jej interesujący artykuł o tych… tam dzieciach… Przez ten czas Mania zbliżyła się do studenta i zaczęli półgłosem rozmawiać:
– Do widzenia! – mówiła dziewczynka. – A we wtorek pan przyjdzie?
– Wątpi pani o tym?
– I odniesie pan Krasińskiego?
– Z objaśnieniami.
– Zapracuje się pan… Do widzenia…
– Do widzenia…
Student ledwie dotknął jej ręki, ale jak oni patrzyli na siebie!… Z taką braterską czułością, a przy tym tak smutnie, jakby żegnali się na wieki, choć rozstawali się tylko do wtorku. Magdalena miała ochotę ucałować ich oboje, śmiać się z nimi, płakać, słowem – robić wszystko, czego by od niej zażądali, tacy wydawali się jej piękni i nieszczęśliwi z tego powodu, że zobaczą się dopiero we wtorek.
W tej chwili panna Howard oddała zwitek papieru studentowi, który pożegnał ją dość niedbale i szybko wybiegł, zapewne sądząc, że może jeszcze raz spojrzy na Manię, która wyszła przed nim.
Panna Howard była promieniejąca. Znowu rzuciła się na fotel i patrząc w sufit, jakby tam snuły się jej marzenia, rzekła do Magdaleny:
– Przyszła pani na pogawędkę? Prawda, jaki to interesujący młody człowiek?… Lubię śledzić, kiedy w świeżej duszy kiełkuje i rozwija się jakaś wzniosła idea albo uczucie…
– O, tak! – potwierdziła Magdalena myśląc o studencie i Mani.
– Więc pani także dostrzegła?
– Naturalnie, to przecież jest widoczne…
Panna Howard zrobiła minkę skromnie zakłopotaną.
– Nie pojmuję doprawdy – mówiła zniżonym głosem – co mu się we mnie mogło podobać…
Magdalena drgnęła ze zdziwienia.
– Zapewne wspólność dążeń… poglądów… – ciągnęła coraz bardziej rozmarzając się panna Howard. – Tak, jest jakieś powinowactwo dusz… Ale nie mówmy o tym, droga panno Magdaleno, mówmy raczej o pani… Co za entuzjasta!… Jak on słucha moich artykułów… Ja dopiero mając takiego słuchacza zrozumiałam, że można – pięknie słuchać… Ale dość już o tym, panno Magdaleno, mówmy o pani. Czy może i pani ma jaką troskę?… Oryginalny młody człowiek!… Więc cóż panią do mnie sprowadziło? Zapewne także budzi się duszyczka… Prawda, że zgadłam? O, bo my, kobiety, jesteśmy szczególnymi istotami: gardzimy zwierzęcym tłumem mężczyzn, lecz jeżeli znajdzie się człowiek wyjątkowy… Pani ma coś na sercu, panno Magdaleno, mówmy o tym, co pani mi chce powiedzieć…
Magdalena była tak zmieszana słysząc poetyckie szczebiotanie panny Howard, jak gdyby przerzucono ją do nieznanej okolicy. Więc to ona, ta sztywna, gniewna, a niekiedy złośliwa panna Howard, ta, której obawia się pani Latter, ta, która wypowiadała nieprzyzwoite rzeczy wobec młodego studenta?… Ona mówi o powinowactwie dusz i o sercowych troskach?…
Magdalena nie mogła pohamować się; wybuch przygotowujący się od kilku dni nastąpił. Upadła na kolana przed panną Howard, objęła ją za szyję i ucałowawszy kilka razy, rzekła drżącym głosem:
– Ach, pani, jaka pani dobra!… Ja myślałam, że pani jest tylko bardzo mądra, ale że nie ma serca. Ale co ja wyrabiam!… – dodała zrywając się z klęczek i siadając na taburecie obok fotelu.
– Entuzjastka… entuzjastka! – mówiła panna Howard pobłażliwie. – I któż jest ten, któremu powierzyłaś swoje serce?
– Pani myśli, że ja jestem zakochana?… Nie!…
Po różowym obliczu panny Howard przesunął się cień niezadowolenia.
– Ja tylko chciałam – mówiła Madzia – porozmawiać z panią, bo pani jest taka rozumna, taka energiczna, a mnie bardzo potrzeba otuchy…
– Więc ma pani jakiś poważny zamiar? – zapytała panna Howard tonem mistrza, który zajmuje się udzielaniem wskazówek we wszystkich poważnych zamiarach.
– O, bardzo poważny! – mówiła gorączkowo Magdalena – tylko jest to tajemnica, którą muszę zabrać z sobą do grobu… Zresztą – dodała, głęboko odetchnąwszy – pani jest tak rozumna, a dziś przekonałam się, że i szlachetna, dobra, kochana…
– To jeszcze niepewne, figlarko! – wtrąciła z uśmiechem panna Howard.
– O, bardzo kochana; przynajmniej ja ubóstwiam panią… Więc przed panią powiem wielką tajemnicę… Ja – wyszeptała – Magdalena – muszę, chociażbym miała umrzeć, muszę wystarać się o pieniądze dla…
– Dla kogo? – zapytała zdumiona panna Howard.
– Dla pa-ni Lat-ter… – szepnęła jeszcze ciszej Magdalena.
Panna Howard wysoko podniosła ramiona.
– Ona panią o to prosiła?
– Niech Bóg broni!… Ona nawet nie domyśla się…
– Więc ona potrzebuje pieniędzy, ta wielka dama? – mówiła panna Howard.
Zapukano do drzwi.
– Wejść!
Wszedł służący i zawiadomił Magdalenę, że prosi ją panna Ada.
– Zaraz idę – odpowiedziała Magdalena. – Widocznie Bóg ją natchnął w tej chwili. Ale droga, najdroższa panno Klaro, ani słówka o tym nikomu. Umarłabym, odebrałabym sobie życie, gdyby się kto dowiedział!…
Читать дальше