1 ...8 9 10 12 13 14 ...57 Adę zaliczano do drugiego gatunku, dzięki czemu w pewnych sferach powstało oburzenie na panią Latter. Ponieważ jednak panienki z tej sfery uczyły się na pensjach chyba wyjątkowo, więc gniew dystyngowanych osób zredukował się do tego, że jedna z ciotek Ady, która ją czasem odwiedzała, zaczęła obojętniej witać się z panią Latter. Na co pani Latter odpowiadała jeszcze większą obojętnością, słusznie czy niesłusznie dopatrując źródeł niechęci nie tyle w nauce Ady, ile w jej majątku. Zdawało jej się, że gdyby Ada była ubogą panienką, jej bliższe i dalsze ciotki nie trwożyłyby się ani tym, że siostrzenica kupuje duże książki, ani tym, że w Warszawie zaczęła grasować emancypacja.
Pode drzwiami mieszkania Ady Magdalena jeszcze raz zatrzymała się, jeszcze raz położyła palec na ustach jak uczennica, która przypomina sobie lekcje, nareszcie przeżegnała się i – szeroko otworzywszy drzwi weszła z wielkim rozmachem.
– Jak się masz, Adziu! – zawołała siląc się na wesołość. – Cóż się stało tak nagłego?… Właśnie wybierałam się do ciebie, kiedy przyszedł Stanisław… Jak się masz, złotko… możeś ty chora?…
I ucałowawszy Adę zaczęła z uwagą przypatrywać się jej żółtawej cerze, skośnym oczom, bardzo wysokiemu czołu, bardzo szerokim ustom i bardzo małemu noskowi. Rzuciła okiem na jej niezbyt gęste włosy ciemnoblond, ogarnęła jej drobniutką figurkę odzianą w czarną suknię i usadowioną na skórzanym fotelu, lecz – nigdzie nie odkryła oznak choroby. Natomiast spostrzegła, że Ada pilnie przypatruje się jej, i to ją zmieszało.
– To nie mnie, to tobie coś jest, Madziu! – odezwała się powolnym i łagodnym głosem panna Solska.
Magdalenę od głowy do nóg oblało gorąco. Już chciała rzucić się w objęcia Adzie i szepnąć: „Pożycz, kochanko, pieniędzy pani Latter!”, ale zdjął ją strach, że może wszystko zepsuć, i głos w niej zamarł. Upadła na krzesło obok Ady i niby ostro patrzyła jej w oczy siląc się na uśmiech. Wreszcie rzekła:
– Jestem trochę zmęczona… ale to przejdzie, Adziu… Już przeszło.
Na żółtej twarzyczce Ady odmalował się niepokój; powieki zaczęły jej drżeć, a szerokie usta składać się jakby do płaczu.
– Bo może, Madziu – odezwała się jeszcze ciszej panna Solska – bo może… obraziłaś się na mnie za to, żem posłała do ciebie Stanisława?… Ja przecie wiem, że sama powinnam pójść do ciebie, ale zdawało mi się, że tu, na dole, będzie ciszej…
Magdalena w jednej chwili odzyskała energię. Pochyliła się na fotel, schwyciła swoją przyjaciółkę w objęcia śmiejąc się tak szczerze, jak tylko ona jedna umiała na całej pensji.
– Ach, niepoczciwa Ado! – zawołała – jak możesz mnie posądzać o coś podobnego?… Czy kiedy widziałaś, ażebym ja obraziła się na kogokolwiek, a tym bardziej na ciebie, taką dobrą, taką kochaną, takiego… aniołeczka!…
– Bo widzisz, ja się boję obrażać… Ja już i tak robię ludziom przykrość moją osobą…
Dalszy ciąg wyznań przerwała jej Magdalena pocałunkami i – wzajemne obawy panien zostały usunięte.
– Bo widzisz, ja ci to chciałam powiedzieć – zaczęła Ada kładąc swoje drobne rączki wzdłuż poręczy fotelu. – Wiesz, że Romanowicz lekcyj nam dawać nie może, skoro opuścił pensję…
– Naturalnie.
– Jego miejsce zajął pan Dębicki…
– Ten, co wykłada jeografię w niższych klasach? Jaki on zabawny…
– Żebyś wiedziała, to wielki uczony: fizyk i matematyk, a nade wszystko matematyk. Stefek dawno go zna i nieraz mówił mi o nim.
– A jeżeli tak… – wtrąciła Magdalena. – Ale on dziwnie wygląda. Panna Howard, mówię ci, nie może patrzeć na niego, odwraca głowę…
– Panna Howard! – odezwała się niechętnie Ada. – Od iluż ona osób odwraca głowę, choć i sama nie jest piękna. Zresztą Dębicki nie jest brzydki: jaką on ma twarz łagodną, a czy ty zauważyłaś jego spojrzenie?
– Prawda, że oczy ma ładne: niebieskie, duże…
– Jeszcze Stefek mówił mi, że Dębicki ma nadzwyczajne spojrzenie. Stefek bardzo pięknie to określił. Powiedział tak: „Kiedy Dębicki patrzy na człowieka, to się czuje, że on wszystko widzi i wszystko przebacza…”.
– Prawda! co za cudowne określenie – zawołała Madzia. – I czy podobna, ażeby taki człowiek wykładał jeografię w niższych klasach?…
Na twarz panny Ady padł cień smutku.
– Jemu też Stefek przepowiadał – rzekła – że nie zrobi kariery, bo jest za skromny. A ludzie bardzo skromni…
Machnęła ręką.
– Masz rację! On właśnie dlatego dziwacznie wygląda, że jest nieśmiały… W drugiej klasie był tak zmieszany, że dziewczęta zaczęły chichotać, wyobraź sobie!…
– On tu był u mnie przed godziną z panią Latter i także wyglądał na zakłopotanego. Ale kiedy wyszła pani Latter i zaczęliśmy rozmawiać o Stefku i kiedy potem zaczął mi stawiać pytania, powiadam ci – inny człowiek. Inne spojrzenie, inne ruchy, inny głos… Był, powiadam ci, imponujący – mówiła Ada.
– To może on będzie wstydził się wykładać nam trzem? – nagle zapytała Magdalena.
– Ale gdzież tam. Nawet zdziwisz się, gdy ci powiem, że on nie tylko zauważył i ciebie, i Helę, ale i każdą ocenił…
– Ocenił mnie?…
– Tak. O tobie powiedział, że musisz być bardzo pojętna, tylko łatwo zapominasz…
– Czy podobna?
– Jak Stefka kocham, a o Heli – że mało dba o matematykę.
– Ależ to jest prorok!… – zawołała Madzia.
– Naturalnie, że prorok, bo z Helą już mam zmartwienie. Nie była dziś u mnie cały dzień, choć kilka razy przechodziła pode drzwiami i śpiewała – mówiła z żalem Ada.
– Czegóż ona chce?
– Albo ja wiem. Może obraziła się na mnie, a najpewniej… już mnie nie lubi… – szepnęła Ada.
– Ale, dajże spokój…
Usta Ady zaczęły drżeć i na twarz wystąpiły rumieńce.
– Ja rozumiem, że mnie nie można lubić – mówiła – wiem, że nie zasługuję na żadne względy, ale to przykro… Ja dlatego tylko, ażeby z nią być dłużej, nie wyjeżdżam za granicę, chociaż ciotka nalega na mnie od wakacyj i nawet Stefek wspominał… Ja przecież nic od niej nie żądam, chcę tylko czasami spojrzeć na nią. Wystarcza mi jej głos, choćby nawet mówiła nie do mnie. To tak mało, mój Boże, tak mało, a ona mi i tego odmawia… A ja myślałam, że ludzie piękni powinni mieć lepsze serca aniżeli inni…
Magdalena słuchała z błyszczącymi oczyma; postanowienie jej dojrzało.
– Wiesz! – zawołała klasnąwszy w ręce – ja ci to wytłomaczę.
– Ona gniewa się, że nam Romanowicz nie daje lekcyj?…
– Ale gdzież tam!… Ona – mówiła Magdalena półgłosem, schyliwszy się do ucha Ady – ona musi okropnie się martwić.
– Czym?… Przecież dzisiaj śpiewała na korytarzu…
– To właśnie!… Bo im kto więcej jest zrozpaczony, tym bardziej stara się ukryć. O, ja wiem, bo sama najgłośniej śpiewam wtedy, kiedy się czego boję…
– Cóż jej jest?
– Widzisz, jest tak – szeptała Magdalena położywszy jej rękę na ramieniu. – Teraz ogromna drożyzna, rodzice naszych panienek nie płacą za pensję, ociągają się, i pani Latter może zabraknąć pieniędzy na wydatki…
– A ty skąd wiesz? – zapytała Ada.
– Pisałam listy do rodziców od pani Latter. Ale skąd ty wiesz?
– Ja?… od pani Latter – odpowiedziała Ada skubiąc cienkimi palcami suknię.
– Ona ci powiedziała?… Więc cóż?…
– No, nic… Już jest dobrze.
Читать дальше