– Jakie?… Wszystko płacę… Osiemset rubli dziś, resztę za miesiąc…
– Są rachunki moralne…
Gość patrzył na nią zdumiony. Pani Latter przyznawała w duchu, że nie zdarzyło jej się widzieć spojrzenia, w którym byłoby tyle rozumu, siły i jeszcze czegoś – czego się obawiała.
– Moralne – rachunki – między nami?… – powtórzył gość. – I to ja mam być dłużnikiem?…
– Opuściłeś mnie pan – przerwała podniecona – nie dawszy żadnego objaśnienia.
Na twarzy gościa widać było rosnący gniew, który w oczach pani Latter robił go jeszcze piękniejszym.
– Jak to?… – rzekł. – Pani, która przez kilka nieszczęsnych lat naszego pożycia traktowałaś mnie jak psa, jak… szlachcic swego guwernera… pani mówisz o opuszczeniu cię?… Całą moją winą jest to, że panią ubóstwiałem widząc w niej nie tylko ukochaną kobietę, ale i wielką damę barbarzyńskiego narodu, która zniżyła się do poślubienia biedaka emigranta… No, ale przez ostatni rok, a szczególniej ostatnią scenę, gdziem się prawie lękał, żebyś mnie pani nie kazała wybić swojej służbie, przez tę ostatnią scenę – wyleczyłem się…
Dziś panią rozumiem: jesteś córką scytyjskich kobiet, które wiecznie rządziły, rozkazywały i powinny by rodzić się mężczyznami… Ale ja byłem członkiem narodu ucywilizowanego i pomimo przywiązania, pomimo względów należnych kobiecie, pomimo nieśmiałości nie mogłem dłużej odegrywać roli zaprzedańca…
I lepiej się stało. Pani masz fach, który zaspokoił twoje instynkta władzy, przyniósł ci sławę i majątek, a ja – jestem człowiek wolny… Skorośmy się nie dobrali, najlepszym było to, żeś mnie pani uwolniła… O, to było bardzo stanowcze!…
– Zatargi małżeńskie nie niweczą sakramentu – odparła cicho pani Latter spuszczając oczy.
Gość wzruszył ramionami.
– Nie pomyślałeś pan nawet, że mogłam wpaść w nędzę z dziećmi… – dodała.
– Dzieci… a nawet fotel i biurko są własnością pierwszego męża pani – odparł sucho. – Sama pani to raczyłaś powiedzieć przed pół godziną i… tej zasady będziemy się pilnowali… Co zaś do bytu pani, byłem o niego spokojny. W roku 1867 spotkałem w Richmond dawną pokojówkę pani, Anielę, zdaje mi się. Wyszła tam za fabrykanta pończoch. Od niej dowiedziałem się, że założyła pani pensję, że robi pani majątek, że Kazio i Helenka są doskonale wychowani… Trochę dziwiła mnie ta pensja; lecz znając energię pani nie wątpiłem, że wszystko musi pójść dobrze.
Jakoż potwierdził mi to rok temu pan Sla… Śląski (tam nazywa się Slade, bo nikt by nie wymówił jego nazwiska), dawny sąsiad Norowa. On mi powiedział, że pani zrobiła majątek, że Helenka wyrosła na piękną pannę, a Kazio zapowiada się na genialnego człowieka… Wobec tych doniesień resztka żalu, jaki mogłem mieć do pani, zgasła we mnie. Zrozumiałem, że gdybym nie wyjechał wówczas, mogłem być zawadą w karierze pani i dzieci… A dziś powiadam, że to, co się stało, choć było dla mnie bardzo przykrym, dobrze się stało dla wszystkich. Wszyscy podźwignęliśmy się materialnie i moralnie. Ręka Boska najlepszą wytyka drogę ludziom.
Słuchając tego pani Latter czuła, że w jej sercu znika dawna nienawiść do męża, a miejsce jej zastępuje niepokój.
„To jest szlachetny człowiek – myślała – ale… z czym on do mnie przyjechał?…”.
26. Zatrzymywani odchodzą
Gość marszczył i tarł czoło z niewątpliwymi oznakami zakłopotania.
– Jakież masz zamiary nadal?… – zapytała nieśmiało pani Latter rumieniąc się.
Eks-mąż spojrzał na nią zdziwiony. Przed chwilą nazywała go panem, teraz mówi: ty…
– Więc pani nie odebrała mego listu z grudnia?… – rzekł.
– Treść jego możesz mi dzisiaj opowiedzieć…
– Ach, tak?… Naturalnie, że muszę – odparł.
Machinalnie sięgnął do cygarnicy.
– Chcesz palić?… – zapytała pani Latter prawie pokornym tonem.
– O nie!… – przerwał. – Szkoda, że zginął mój list…
– Czy były w nim jakie dokumenta?…
Gość nie odpowiedział. Znowu tarł czoło, nagle rzekł:
– Pani nie wie: mam syna… Chłopak dziesięcioletni, bardzo ładne i dobre dziecko… Doskonałe dziecko!…
Pani Latter zaćmiło się w oczach.
– Na imię mu Henryk – mówił gość – a ma tak smutne spojrzenie, kiedy się zamyśli, że nieraz drżę o niego i pytam się: skąd ten smutek i co on może zapowiadać?… Ale to chwilowe… Bo zwykle jest wesołym dzieckiem. Ach, jak umie być wesoły!… – dodał patrząc na panią Latter.
– Miło mi będzie uścisnąć twego syna – odpowiedziała zdławionym głosem. – Szkoda, żeś go nie przyprowadził…
– Z Waszyngtonu?… – wtrącił gość. – On przecież został z matką…
Pani Latter zbladła.
– Otóż, proszę pani – mówił – tu leży powód mego przyjazdu…
Przystąpienie jednak do rzeczy robiło mu pewną trudność: kręcił się na fotelu i widocznie znowu zboczył od przedmiotu.
– Bo widzi pani, ja jestem jednym z głównych ajentów fabryki Wooda, machin i narzędzi rolniczych. Dotychczas podróżowałem po Ameryce, lecz w tym roku chcąc rozmówić się z panią podjąłem się komisów do Rosji. Interesa są tak pilne, że muszę wyjechać jutro; lecz wrócę tu za miesiąc i dłużej zabawię… A tymczasem mój adwokat pomoże pani do załatwienia formalności…
– Nie rozumiem… – szepnęła pani Latter ściskając poręcz kanapki.
– Chodzi o rzecz drobną, którą pani, jako rozumna kobieta, może, a nawet ma obowiązek zrobić po tym, co między nami zaszło… Chodzi o to, ażeby pani ze swej strony zrobiła podanie do konsystorza katolickiego o rozwód…
Pani Latter patrzyła na niego osłupiała.
– Więc chcesz się żenić mając tu żonę?… I ja mam dopomagać ci do tego?… Spełniły się moje przeczucia!… Po rozmaitych bohaterskich historiach musieliśmy w końcu zawadzić o kryminał…
Gość znowu zakipiał gniewem.
– Za pozwoleniem. Muszę pani przypomnieć, że ja jestem kalwin, a nasz ślub odbył się tylko w kościele katolickim; jeżeli więc nie mylę się (nie mówiłem o tym jeszcze z adwokatami), ślub ten… nie wiem, czy jest ważny w obliczu mego wyznania?… Dalej, zostałem przez panią wypędzony z domu, co chyba wobec sumienia równa się rozwodowi, zwłaszcza że potem nastąpiła kilkunastoletnia rozłąka… A nareszcie, gdybym miał mniej skrupułów, w Ameryce znalazłbym sposób zawarcia najlegalniejszego małżeństwa nie odwołując się do pani.
– Więc po co ja mam prosić konsystorz o rozwód i może ponosić koszta?… – zawołała pani Latter z płonącymi oczyma. – Wracaj do swojej Ameryki i popełnij legalne dwużeństwo!… Ta, która obdarzyła cię synem, jest albo ofiarą oszustwa, albo…
Eks-mąż schwycił ją za rękę.
– Dosyć! – rzekł.
Ale pani Latter czując przewagę mówiła ze spokojnym szyderstwem:
– Czy ja chcę ją obrażać?… Mówię tylko, że jest jedno z dwojga: albo ją oszukałeś i wziąłeś z nią ślub, albo ona była twoją kochanką. Podziwiać cię będę, jeżeli wskażesz mi jaką trzecią alternatywę.
Gość spokorniał.
– Proszę pani, są rzeczy dziwne w Europie, a bardzo zrozumiałe w Ameryce. Żona moja… matka Henrysia – dodał – w czasie wojny była dozorczynią rannych i pomimo osiemnastu lat, a może właśnie dlatego – najskrajniejszą emancypantką. Szlachetna, wysoko ukształcona, pełna poezji, głosiła teorię, że prawdziwa miłość nie potrzebuje formułek… Więc gdy wyznałem, że ją kocham, i opowiedziałem moją historię, wzięła mnie za rękę i w sali pełnej rannych żołnierzy, ich krewnych i dozorczyń rzekła:
Читать дальше