– W handlu win i delikatesów?
– Tak. I jak dziś Józio, tak on wówczas podawał mi piwo, zrazy nelsońskie 14 14 zrazy nelsońskie – duszone mięso z kartoflami i grzybami. [przypis redakcyjny]
…
– I z tej branży przerzucił się do galanterii? – wtrącił ajent.
– Zaczekaj pan – przerwał radca. – Przerzucił się, ale nie do galanterii, tylko do Szkoły Przygotowawczej 15 15 Szkoła Przygotowawcza – kurs wstępny do Szkoły Głównej, otwarty w 1861 r. [przypis redakcyjny]
, a potem do Szkoły Głównej 16 16 Szkoła Główna – wyższa uczelnia, założona w Warszawie w r. 1862, z polskim językiem wykładowym. Kształcili się w niej najwybitniejsi przedstawiciele pozytywizmu polskiego (Prus, Świętochowski, Sienkiewicz, Dygasiński, Chmielowski i in.). W roku 1869 została zamieniona przez władze carskie na uniwersytet z rosyjskim językiem wykładowym. [przypis redakcyjny]
, rozumie pan?… Zachciało mu się być uczonym!…
Ajent począł chwiać głową w sposób oznaczający zdziwienie.
– Istna heca – rzekł. – I skąd mu to przyszło?
– No, skąd! Zwyczajnie – stosunki z Akademią Medyczną 17 17 Akademia Medyczna – właśc. Akademia Medyko-Chirurgiczna; wyższa szkoła w Warszawie, otwarta w r. 1858, wcielona w r. 1862 do Szkoły Głównej jako jej wydział. [przypis redakcyjny]
, ze Szkołą Sztuk Pięknych 18 18 Szkoła Sztuk Pięknych – średnia uczelnia artystyczna w Warszawie, istniała w latach 1844–1866. [przypis redakcyjny]
… Wtedy wszystkim paliło się we łbach, a on nie chciał być gorszym od innych. W dzień służył gościom przy bufecie i prowadził rachunki, a w nocy uczył się…
– Licha musiała to być usługa.
– Taka jak innych – odparł radca, niechętnie machając ręką. – Tylko że przy posłudze był, bestia, niemiły; na najniewinniejsze słówko marszczył się jak zbój… Rozumie się, używaliśmy na nim, co wlazło, a on najgorzej gniewał się, jeżeli nazwał go kto „panem konsyliarzem 19 19 konsyliarz – w ten sposób tytułowano dawniej lekarza. [przypis redakcyjny]
”. Raz tak zwymyślał gościa, że mało obaj nie porwali się za czuby.
– Naturalnie, handel cierpiał na tym.
– Wcale nie! Bo kiedy po Warszawie rozeszła się wieść, że subiekt Hopfera chce wstąpić do Szkoły Przygotowawczej, tłumy zaczęły tam przychodzić na śniadanie. Osobliwie roiła się studenteria.
– I poszedł też do Szkoły Przygotowawczej?
– Poszedł i nawet zdał egzamin do Szkoły Głównej. No, ale co pan powiesz – ciągnął radca uderzając ajenta w kolano – że zamiast wytrwać przy nauce do końca, niespełna w rok rzucił szkołę…
– Cóż robił?
– Otóż, co… Gotował wraz z innymi piwo, które do dziś dnia pijemy 20 20 gotował wraz z innymi piwo, które do dziś dnia pijemy – mowa o udziale Wokulskiego w powstaniu styczniowym. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Bolesław Prus używa w tym miejscu języka ezopowego, czyli nie mówi wprost o powstaniu styczniowym, a jedynie sugeruje czytelnikowi utajone treści. Języka ezopowego używali pisarze, by uniknąć ingerencji cenzury. [przypis redakcyjny]
, i sam w rezultacie oparł się aż gdzieś koło Irkucka 21 21 Irkuck – miasto we wschodniej Syberii nad rzeką Angara. [przypis redakcyjny]
.
– Heca, panie! – westchnął ajent handlowy.
– Nie koniec na tym… W roku 1870 wrócił do Warszawy z niewielkim fundusikiem. Przez pół roku szukał zajęcia, z daleka omijając handle korzenne, których po dziś dzień nienawidzi, aż nareszcie przy protekcji swego dzisiejszego dysponenta 22 22 dysponent – zastępca kierownika w zakładzie handlowym. [przypis redakcyjny]
, Rzeckiego, wkręcił się do sklepu Minclowej, która akurat została wdową, i w rok potem ożenił się z babą grubo starszą od niego.
– To nie było głupie – wtrącił ajent.
– Zapewne. Jednym zamachem zdobył sobie byt i warsztat, na którym mógł spokojnie pracować do końca życia. Ale też miał on krzyż Pański z babą!
– One to umieją…
– Jeszcze jak! – prawił radca. – Patrz pan jednakże, co to znaczy szczęście. Półtora roku temu baba objadła się czegoś i umarła, a Wokulski po czteroletniej katordze został wolny jak ptaszek, z zasobnym sklepem i trzydziestu tysiącami rubli w gotowiźnie, na którą pracowały dwa pokolenia Minclów.
– Ma szczęście.
– Miał – poprawił radca – ale go nie uszanował. Inny na jego miejscu ożeniłby się z jaką uczciwą panienką i żyłby w dostatkach; bo co to, panie, dziś znaczy sklep z reputacją i w doskonałym punkcie!… Ten jednak, wariat, rzucił wszystko i pojechał robić interesa na wojnie. Milionów mu się zachciało czy kiego diabła.
– Może je będzie miał – odezwał się ajent.
– Ehe! – żachnął się radca. – Daj no, Józiu, piwa. Myślisz pan, że w Turcji znajdzie jeszcze bogatszą babę aniżeli nieboszczka Minclowa?… Józiu!…
– Służę piorunem!… Jedzie ósma…
– Ósma? – powtórzył radca – to być nie może. Zaraz… Przedtem była szósta, potem siódma… – mruczał zasłaniając twarz dłonią. – Może być, że ósma. Jak ten czas leci!…
Mimo posępne wróżby ludzi trzeźwo patrzących na rzeczy, sklep galanteryjny pod firmą J. Mincel i S. Wokulski nie tylko nie upadł, ale nawet robił dobre interesa. Publiczność zaciekawiona pogłoskami o bankructwie coraz liczniej odwiedzała magazyn, od chwili zaś kiedy Wokulski opuścił Warszawę, zaczęli zgłaszać się po towary kupcy rosyjscy. Zamówienia mnożyły się, kredyt za granicą istniał, weksle były płacone regularnie, a sklep roił się gośćmi, którym ledwo mogli wydołać trzej subiekci: jeden mizerny blondyn, wyglądający, jakby co godzinę umierał na suchoty, drugi szatyn z brodą filozofa, a ruchami księcia i trzeci elegant, który nosił zabójcze dla płci pięknej wąsiki, pachnąc przy tym jak laboratorium chemiczne.
Ani jednak ciekawość ogółu, ani fizyczne i duchowe zalety trzech subiektów, ani nawet ustalona reputacja sklepu może nie uchroniłyby go od upadku, gdyby nie zawiadował nim czterdziestoletni pracownik firmy, przyjaciel i zastępca Wokulskiego, pan Ignacy Rzecki.
II. Rządy starego subiekta
Pan Ignacy od dwudziestu pięciu lat mieszkał w pokoiku przy sklepie. W ciągu tego czasu sklep zmieniał właścicieli i podłogę, szafy i szyby w oknach, zakres swojej działalności i subiektów; ale pokój pana Rzeckiego pozostał zawsze taki sam. Było w nim to samo smutne okno, wychodzące na to samo podwórze, z tą samą kratą, na której szczeblach zwieszała się, być może, ćwierćwiekowa pajęczyna, a z pewnością ćwierćwiekowa firanka, niegdyś zielona, obecnie wypłowiała z tęsknoty za słońcem.
Pod oknem stał ten sam czarny stół obity suknem, także niegdyś zielonym, dziś tylko poplamionym. Na nim wielki czarny kałamarz wraz z wielką czarną piaseczniczką 23 23 piaseczniczka – naczynko do piasku, używanego zamiast bibuły do suszenia świeżego pisma atramentowego. [przypis redakcyjny]
, przymocowaną do tej samej podstawki – para mosiężnych lichtarzy do świec łojowych, których już nikt nie palił, i stalowe szczypce, którymi już nikt nie obcinał knotów 24 24 para mosiężnych lichtarzy do świec łojowych, których już nikt nie palił, i stalowe szczypce, którymi już nikt nie obcinał knotów – w tym czasie do powszechnego użytku weszła lampa naftowa. [przypis edytorski]
. Żelazne łóżko z bardzo cienkim materacem, nad nim nigdy nie używana dubeltówka, pod nim pudło z gitarą, przypominające dziecinną trumienkę, wąska kanapka obita skórą, dwa krzesła również skórą obite, duża blaszana miednica i mała szafa ciemnowiśniowej barwy stanowiły umeblowanie pokoju, który, ze względu na swoją długość i mrok w nim panujący, zdawał się być podobniejszym do grobu aniżeli do mieszkania.
Читать дальше