Pan Wilhelm Dalcz przyglądał się przez chwilę żonie obojętnym wzrokiem, po czym bez słowa położył się na sofie i zamknął powieki. Pani Józefina, trzasnąwszy drzwiami, wyszła z pokoju.
Do pokoju maszyn wszedł sekretarz Holder z miną zwiastującą nowinę.
– No, moje panie – powiedział, zacierając ręce – z jedną z was muszę się rozstać.
W jednej chwili umilkły „Royale” i „Remingtony” 31 31 „Royale” i „Remingtony” – marki maszyn do pisania. [przypis edytorski]
, a panna Klimaszewska, która nie dalej jak wczoraj w liście samego dyrektora zrobiła dwa błędy ortograficzne, śmiertelnie zbladła. Holder jednak stanął przy stoliku panny Jarszówny i chrząknął:
– Co pani o tym sądzi, panno Marychno?
– Ależ za co? – przestraszyła się Jarszówna. – Przecie ja, panie Holder, nic nie zawiniłam?
– No, niech się pani nie boi! – uśmiechnął się. – Rozstajemy się z panią my, to znaczy sekretariat, a pani dostaje awans i hm… perspektywy!…
– Perspektywy?
– I to jakie! Zostaje pani osobistą sekretarką dyrektora Krzysztofa Dalcza. Niech pani powie Józefowi, żeby przeniósł pani maszynę do gabinetu dyrekcji technicznej.
– Dlaczego Marychna? Czy to „stary” zarządził? Czy dostanie podwyżkę? – posypały się pytania.
– Ba, żebyż „stary”. Sam pan Krzysztof powiedział: „Proszę mi wyznaczyć tę blondynkę, co siedzi przy oknie, ona mi się szalenie podoba”.
– Żartuje pan – zaczerwieniła się Jarszówna – to niemożliwe!
– Serio tak powiedział?
Holder stał uśmiechnięty i rozkoszował się wrażeniem, jakie sprawił:
– No, o podobaniu się nie mówił, ale skoro panią wybrał, widocznie coś w tym jest.
– On mi się wcale nie podoba! – zawołała panna Klimaszewska. – Taki jakiś…
– Ho, ho, bo zielone winogrona!
– I od kiedy mam tam do niego iść? Od jutra?
– Po co odkładać szczęście? – z żartobliwym patosem odpowiedział Holder. – Ma pani iść zaraz.
– Ależ ja nie mogę zaraz! – zerwała się Jarszówna. – Niech pan sam patrzy! Mam zupełnie wytarte łokcie i w ogóle to stara sukienka! I włosy mi się całkiem rozfryzowały. O mój Boże, dlaczego mi pan nie powiedział wczoraj! Ja tak nie pójdę za żadne skarby!
Gorączkowo pudrowała nosek i otrzepywała kurz z sukni. Jaskrawe rumieńce i roziskrzone emocją niebieskie oczy wraz z nieco rozczochraną czupryną koloru lnu składały się na obraz najwyższego podniecenia. Pełne duże piersi wznosiły się pośpiesznym nierytmicznym oddechem. Bezładnie machając grzebieniem wyrywała sobie całe pasma włosów.
– Co się tak przejmujesz, Marychno? – wzruszyła ramionami panna Wreczkowska i wydęła przywiędłe policzki. – Myślisz, że on się z tobą zaraz ożeni? Czy może pośle cię do fotografii?
– Myśli, że Pana Boga za nogi złapała – dorzuciła inna.
– W ogóle ja słyszałam, że on jest już zaręczony i zostawił swoją narzeczoną za granicą. Podobno co drugi dzień do niej listy pisuje.
– No – zjadliwie nadmieniła panna Klimaszewska – teraz Marychna będzie mu listy wystukiwać na maszynie.
– Gadajcie, panie, gadajcie – zauważył sekretarz – a każda z was do nieba skakałaby, żeby była na miejscu panny Marychny.
– O, tylko nie ja.
– I nie ja.
– I nie ja.
– Mnie się on w ogóle nie podoba. Brunet i taki wyskrobek. Mężczyzna powinien mieć wzrost, bary…
– I taki zawsze poważny, jakby kij połknął.
– Sama wczoraj mówiłaś, że takich oczu jeszcze nie widziałaś – zaperzyła się panna Jarszówna.
– Phi… no, ma ładne oczy. Ale to jeszcze smarkacz. Co to za wiek dla mężczyzny dwadzieścia osiem lat.
– Dla ciebie pewno, że za mało – odcięła się Marychna. – Przykro mieć do czynienia z mężczyzną o sześć lat młodszym od siebie.
– Kłamiesz! Ja nie mam trzydziestu czterech lat!
– Sza, panienki – przerwał Holder – bo jeszcze „stary” wejdzie. No, panno Marychno, niech pani śpieszy, bo tam jest coś pilnego do dyktowania.
Józef zabrał maszynę, a w chwilę potem Marychna, przeżegnawszy się ukradkiem, wyszła na korytarz.
Gabinet jej nowego szefa mieścił się w końcu korytarza na pierwszym piętrze. Na wielkich czarnych drzwiach wisiała tabliczka:
„Inż. Krzysztof Wyzbor-Dalcz – Dyrektor Techniczny”.
Zapukała i usłyszawszy krótkie, ale melodyjnym głosem rzucone „proszę”, weszła.
Siedział przy biurku, lecz wstał na jej powitanie i odkładając papierosa powiedział:
– Czekałem na panią. Jestem Dalcz.
Uścisk dłoni miał miękki, lecz mocny, a wyraz twarzy raczej surowy i tylko przygodnie uprzejmy.
– Od jak dawna pracuje pani u nas? – zapytał, wskazując jej krzesło.
– Od dwóch lat, panie dyrektorze.
– Zatem jest już pani dość otrzaskana z terminologią techniczną. W każdym razie ilekroć w tym, co będę pani dyktował, będzie pani miała jakiekolwiek wątpliwości dotyczące pisowni, proszę zapytać.
– Dobrze, panie dyrektorze.
Skinął głową, co zrozumiała jako zakończenie rozmowy. Wstała i zajęła miejsce przy maszynie. Ta była ustawiona w ten sposób, że Marychna musiała siedzieć zwrócona plecami do biurka. Jednak na ścianie przed nią wisiał wielki oszklony plan fabryki i w tym właśnie szkle widziała odbicie swojej jakże fatalnie nieuczesanej głowy, a dalej kontury biurka i siedzącego przy nim swego szefa. Właśnie przewracał jakieś papiery, rozkładał duże arkusze, segregował małe kartki, na których od czasu do czasu coś notował. To prawda, że wolała mężczyzn wyższych, ale ten był taki przystojny i tak ładnie zbudowany. Oczywiście, koleżanki z sekretariatu krytykowały go tylko przez zazdrość, że właśnie ją wybrał. Byłaby głupia, gdyby z tego miała sobie zaraz coś wyobrażać, ale jednakże… Nawet pasują do siebie, bo on jest szczupły brunet, a ona dość pełna blondynka. Przemysłowiec i stenotypistka 32 32 stenotypistka – maszynistka korzystająca ze stenografii, tj. kobieta zajmująca się pisaniem na maszynie stenograficznej lub przepisująca na maszynie do pisania tekst z notatek stenograficznych; stenografia : system szybkiego i dokładnego zapisu za pomocą umownych skrótów i symboli. [przypis edytorski]
… w wielu bardzo pięknych filmach zdarzały się takie sytuacje. Ma się rozumieć, nie będzie tak naiwna, by rozmarzać się na ten temat, ale w każdym razie to awans. W przerwie obiadowej pójdzie do kreślarni 33 33 kreślarnia – pracownia, w której kreśli się rysunki techniczne, rysuje plany itp. [przypis edytorski]
pochwalić się ojczymowi…
– Piszemy, proszę pani – rozległ się za nią głos miękki i dźwięczny. – Jest pani gotowa?
– Proszę, panie dyrektorze.
– Nagłówek: „Organizacja dyrekcji technicznej Zakładów Przemysłowych Braci Dalcz i Spółki”… Gotowe?
– Tak jest.
– Więc od nowego wiersza: „Z dniem pierwszym stycznia bieżącego roku wprowadza się następującą strukturę administracji”…
Szybki, sprawny stukot maszyny zmieszał się z płynnym wyrazistym głosem dyktującego. Marychna nie podniosła oczu znad klawiatury. Nie rozumiała ani słowa z tego, co wystukiwały jej palce, całą uwagę skupiła na tym, by nie przepuścić ani jednej litery, by nie narobić błędów. Robota musi być wykonana bez zarzutu. Dyrektor Krzysztof Dalcz miarowym krokiem chodził wzdłuż pokoju i dyktował z głowy. W króciutkich przerwach widziała odbicie jego postaci w szybie przed sobą: jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej miał notatki, do których z rzadka zaglądał. Taki elegancki… Krzysztof… To bardzo ładne imię… Ten student, którego poznała w wagonie, nazywa się Stanisław, w ogóle co drugi chłopak to Stanisław albo Jan, albo Jurek. Pospolicie. Co innego Krzysztof… Krzyś, Krzych, a można i z drugiej połowy imienia: na przykład Toffi – tak jak cukierki!
Читать дальше