– Ależ, Wando… – jęknęła brunetka.
– No, pani to rozumie, a ja zupełnie nic! Co w tym jest ciekawego? Wszelkie te muzea i zbiory zawsze mają w sobie coś z trupiarni, tylko że są jeszcze nudniejsze. Na przykład… Cluny 17 17 Cluny – pałac w Paryżu (z XV w.) należący do opactwa w Cluny; mieści się w nim słynne muzeum, zawierające bogate zbiory z zakresu rzemiosła i sztuki stosowanej, większość pochodzi z XIV, XV i XVI w. [przypis redakcyjny]
. Jakieś doły, pieczary, kawałki odrapanych murów, cegły, nogi, ręce, gnaty…
– Cóż ty mówisz?
– No więc nie? Weźmy Carnavalet 18 18 Carnavalet – muzeum historyczne Paryża, zawierające cenne zbiory z okresu rewolucji 1789 r. [przypis redakcyjny]
… Piszczele, paskudne, zakurzone truposze, stare rupiecie spod kościołów. W dodatku trzeba koło tego chodzić z miną uroczystą, nadętą, obok każdej rzeczy stać kwadrans, udając, że się patrzy. Albo i tutaj: obrazy, obrazy i obrazy bez końca. No i te figury…
– Moje dziecko – wtrąciła babka – są to arcydzieła, że tak powiem…
– Wiem, wiem… arcydzieła. Ale przecież wszystkie obrazy są do siebie podobne jak dwie krople wody: wylakierowane drzewa i gołe panny z takimi tutaj…
– Wando! – krzyknęły wszystkie trzy towarzyszki z przestrachem, oglądając się dokoła.
Judym nie wiedział, co czynić ze swoją osobą. Rozumiał, że należałoby wyjść, aby nie słuchać mowy osób, które nie wiedzą, że jest Polakiem, ale żal mu było. Czuł w sobie nie tylko chęć, ale nawet odwagę wmieszania się do tej rozmowy. Stał bezradnie, wytrzeszczonymi oczyma patrząc przed siebie.
– No to chodźmy do tego Amora i Psyche … – rzekła stara dama dźwigając się z ławeczki. – Tylko gdzie to jest – wbij zęby w ścianę…
– Niech babcia nie zapomina, że dziś jeszcze raz miałyśmy być w tamtym prawdziwym Luwrze 19 19 w tamtym prawdziwym Luwrze – chodzi o magazyn noszący tę nazwę, mieszczący się przy ul. Tivoli. [przypis redakcyjny]
.
– Cicho mi bądź! Czekajcie no… Gdzież jest ów Canova? Pamiętam, byliśmy tam z Januarym… Szło się jakoś… Zaraz…
– Jeżeli panie pozwolą, to wskażę im najbliższą drogę do Amora… to jest… Antoniego Canovy… – rzekł dr Tomasz zdejmując kapelusz i zbliżając się wśród ukłonów.
Na dźwięk mowy polskiej w jego ustach wszystkie trzy dziewice odruchowo zbliżyły się do starej damy, jakby się przed zbójcą chroniły pod jej skrzydła.
– Aa… – odezwała się babka wznosząc głowę i mierząc młodego człowieka okiem dość niechętnym. – Dziękuję, bardzo dziękuję…
– Panie darują, że gdy się słyszy… W Paryżu tak rzeczywiście… bardzo, bardzo rzadko… – plótł Judym tracąc pewność nóg i języka.
– Pan stale w Paryżu? – spytała ostro.
– Tak. Mieszkam tu od roku. Więcej niż od roku, bo jakieś piętnaście miesięcy… Nazywam się… Judym. Jako lekarz studiuję tutaj pewne… To jest właściwie…
– Więc mówi pan, że jako lekarz?…
– Tak jest – mówił dr Tomasz, oburącz chwytając się wątka rozmowy, pomimo że wyciągała na wierzch kwestie tyczące się jego osoby, których nie znosił. – Skończyłem medycynę w Warszawie, a obecnie pracuję tutaj w klinikach, w dziedzinie chirurgii.
– Miło mi poznać pana doktora… – cedziła dama dość ozięble. – My wojażujemy, jak pan widzi, we czwórkę, z kąta w kąt. Niewadzka… To moje dwie wnuczki, sieroty, Orszeńskie, a to ich i moja najmilsza przyjaciółka, panna Joanna Podborska.
Judym kłaniał się jeszcze z wrodzonym plątaniem się nóg, gdy pani Niewadzka rzekła z akcentem żywego interesu w tonie mowy:
– Znałam, tak, nie mylę się, kogoś tego nazwiska, pana Judyma czy pannę Judymównę, na Wołyniu bodaj… zdaje się, że to tak, na Wołyniu… A pan z jakich okolic?
Dr Tomasz rad by był udać, że nie słyszy tego pytania. Gdy jednak pani Niewadzka zwróciła ku niemu wejrzenie, mówił:
– Ja pochodzę z Warszawy, z samej Warszawy. I z bardzo byle jakich Judymów…
– Dlaczegóż to?
– Ojciec mój był szewcem, a w dodatku lichym szewcem na Ciepłej ulicy. Na Ciepłej ulicy… – powtórzył z kłującą satysfakcją. Uniknął wreszcie chwiejnego gruntu i grzecznych delikatności, w czym nie był mocny i czego się w przesadny sposób obawiał. Panie umilkły i posuwały się z wolna, równolegle, szeleszcząc sukniami.
– Bardzo się cieszę, bardzo… – mówiła spokojnie pani Niewadzka – że miałam sposobność zawarcia tak miłej znajomości. Więc pan zbadał tutaj wszelkie dzieła sztuki? Zapewne, mieszkając stale w Paryżu… Jesteśmy bardzo obowiązane…
– Amor i Psyche będzie chyba w innym gmachu – rzekła panna Podborska.
– Tak, w innym… Wyjdziemy na dziedziniec.
Gdy tam stanęli, pani Niewadzka zwróciła się do Judyma i z imitacją uprzejmości rzekła:
– Tak ostro pan wymienił zatrudnienie swego ojca, że czuję się prawdziwie upokorzoną. Zechce mi pan wierzyć, że nie miałam intencji pytaniem o jakieś tam koligacje sprawić mu przykrości. Po prostu nałóg starej baby, która długo żyła i dużo ludzi na świecie widziała. Miło jest, to prawda, zetknąć się z człowiekiem, którego osoba mówi o dawnych rzeczach, ludziach, stosunkach, ale o ileż przyjemniej, o ileż… przyjemniej…
– Ojciec pana, ten szewc, robił damskie obuwie czy męskie kamasze? – zapytała przymrużając oczy młodsza z panien Orszeńskich.
– Trzewiki, głównie trzewiki, w dość odległych jedna od drugiej chwilach przytomności, najczęściej bowiem robił po pijanemu awantury, gdzie się dało.
– No, to już zupełnie w głowie mi się nie mieści, jakim cudem pan został lekarzem, i do tego – w Paryżu!
Panna Podborska cisnęła na mówiącą spojrzenie pełne rozpaczliwego wstydu.
– W tym, co nam pan o sobie wyznał – rzekła stara jejmość – widzę dużo, dużo odwagi. Doprawdy, że po raz pierwszy zdarzyło mi się słyszeć taką mowę. Proszę pana doktora, jestem stara i różnych ludzi widziałam. Ile razy zdarzyło mi się obcować z… indywiduami nie należącymi do towarzystwa, z osobami… jednym słowem, z ludźmi pochodzącymi ze stanów zwanych – słusznie czy niesłusznie, w to nie wchodzę – gminem, to zawsze ci panowie usiłowali starannie ominąć kwestię swego rodowodu. Znałam co prawda i takich – mówiła jakby z pewnym zadumaniem – którzy w jakimś okresie życia, zwykle w młodości, przyznawali się z emfazą do swego stanu kmiecego czy tam do czegoś, a później nie tylko że ta ich demokratycznie-chełpliwa prawdomówność szła sobie na bory, na lasy, ale prócz tego miejsce jej zajmowały jakieś herby przylepione do drzwiczek karety, jeśli ją fortuna postawiła przede drzwiami mieszkania.
Judym uśmiechnął się szyderczo, kilka kroków szedł w milczeniu, a później zwrócił się do panny Podborskiej z pytaniem:
– Jakież wrażenie zrobiła na pani Wenus z Milo?
– Wenus… – rzekła brunetka, jakby ją to pytanie zbudziło ze snu przykrego. Twarz jej oblał rumieniec, wnet znikł i skupił się w prześlicznych ustach, które nieznacznie drgały.
– Ma caluteńkie plecy poszarpane, jakby ją kto przez cztery dni z rzędu prał ekonomskim batem… – rzekła kategorycznie panna Wanda.
– Prześliczna… – półgłosem wymówiła panna Natalia, zwracając w stronę Judyma swe matowe oczy. Drugi raz doktor miał możność spojrzeć w te oczy i znowu krótko gościło we wszystkich władzach jego duszy nieuchwytne zatrwożenie. We wzroku tej dziewczyny było coś, jakby zimny, niepołyskujący blask księżyca, kiedy nad senną ziemią tarcza jego we mgłach się kryje.
Читать дальше