Ale wójt przódzi, skoro jeno wszedł, rozłożył ręce i wykrzyknął:
– Same najpierwsze dziewczyny jucha stary se zwołał!
Jakoż prawdę rzekł, bo były same gospodarskie córki, rodowe – i z wianem.
Boryna gospodarz był przecież pierwszy na całą wieś, to jakże, dziewki służebne, komornice albo biedotę taką, co to w dziesięcioro wisi u krowiego ogona – zwoływałby do siebie i zapraszał!
Wójt pogadał ze starym na osobności, ale tak cicho, że nikt nie usłyszał, pośmiał się z dziewczynami i poszedł rychło, bo jeszcze całe pół wsi zwoływać miał na jutro. Wkrótce też i zaczęli się rozchodzić wszyscy, że to późno było, a i kapusty prawie już zbrakło do obierania.
Boryna dziękował wszystkim a każdemu z osobna, i co starszym kobietom otwierał drzwi i wyprowadzał…
Jagustynka na odchodnym rzekła w głos:
– Bóg zapłać za ugoszczenie, ale dobrze całkiem nie było.
– Hale! No…
– Gospodyni brak wam, Macieju, a bez to nijakiego porządku nie może być…
– Co robić, moiściewy?… Co robić?… Zrządzenie już takie boskie, że pomarła…
– Mało to dziewczyn! A dyć w każden czwartek ino wypatrują po wsi, czy swaty od was nie idą do której… – mówiła chytrze ciągając go za język, ale Boryna, choć i miał już odpowiedź, podrapał się tylko po głowie i uśmiechał, a szukał bezwiednie oczami Jagusi, która zabierała się do wyjścia…
Na to i czekał Antek, przyodział się nieznacznie i wyszedł naprzód.
Jaguś sama szła do domu, bo inne mieszkały w drugiej stronie, ku młynowi.
– Jaguś! – szepnął wychylając się z ciemności spod płota jakiegoś.
Przystanęła, poznała głos jego i poczęła ździebko dygotać.
– Odprowadzę cię, Jaguś! – Obejrzał się – noc była ciemna, bez gwiazd, wiatr huczał górą i miotał drzewami.
Objął ją wpół mocno i tak przytuleni do siebie zginęli w ciemnościach.
Nazajutrz gruchnęła po Lipcach wieść o Borynowych z Jagną zmówinach.
Wójt był dziewosłębem – więc wójtowa, że mąż srogo przykazywał pary z gęby nie puszczać przódzi, nim powróci, dopiero na odwieczerzu pobiegła do sąsiadki, rzekomo soli pożyczyć, i już na odchodnym nie wytrzymała, ino wzięła kumę na bok i szepnęła:
– Wiecie to, Boryna posłał z wódką do Jagny! Ino nie mówcie, bo mój tak przykazywał.
– Nie może być! Gdziebym ta z ozorem po wsi latała! Pleciuch to jestem czy co?… Taki dziad i za trzecią kobietę się bierze! Co to dzieci na to powiedzą! O świecie, świecie! – jęknęła ze zgrozą.
A skoro wójtowa wyszła, przyodziała się w zapaskę i chyłkiem przez sad wpadła do Kłębów, co w podle siedzieli, pożyczyć szczotki paczesnej, że jej była się gdziesik zapodziała.
– Słyszeliście? Boryna żeni się z Jagną Dominikówną! Dopiero co szły do niej z wódką.
– Nie! – cudeńka prawicie! Jakże by to, dzieci dorosłe i sam już w latach!
– Juści, że niemłody, ale mu nie odmówią… nie, gospodarz taki, bogacz!
– Albo i ta Jagna! Widzieliście, moi ludzie! To się łachała z tym i owym… a teraz gospodynią pierwszą będzie! Jest to na świecie sprawiedliwość? Co?… A tyla dzieuch siedzi… choćby i te siostrzyne…
– A moje po bracie! A Koprzywianki! A Nastusia! A drugie! To nie gospodarskie? Nie śwarne? Nie poczciwe? Co?…
– Będzie się ona dopiero nadymała! I tak kiej ten paw chodzi a głowy zadziera.
– Bez obrazy boskiej się też obyć nie obędzie – kowal ni drugie dzieci nie darują swojego macosze, nie!
– Hale, poredzą to co? Gront starego, to i wola jego.
– Juści, że po prawie jego, ale po sprawiedliwości i dzieciński też.
– Moiściewy, sprawiedliwość ma zawżdy ten, kogo stać na nią…
Nawyrzekały, nażaliły się na świat i jego sprawy i rozeszły się, a z nimi rozlała się ta wieść po wsi całej.
Że roboty było niewiela i niepilne, a ludzie siedzieli po chałupach, bo drogi były do cna rozmiękły, to pogwarzano o tych zmówinach po chałupach wszystkich. Wieś całą ogarnęła ciekawość, na czym się to skończy; spodziewali się z góry, że nastąpią bitki a procesowanie, a historie różne. Jakże, znali Borynową gwałtowność, że jak się zaweźmie, to i dobrodziejowi nie ustąpi, a i Antkową hardość też znali.
Nawet ludzie spędzeni do szarwarku, na rozerwaną groblę 66 66 grobla – wał ziemny utrzymujący wodę w sztucznych zbiornikach wodnych, takich jak stawy i kanały; grzbietem grobli często wiodły drogi. [przypis edytorski]
za młynem, poprzystawali i jęli o tym zdarzeniu poredzać.
Przerzekł coś niecoś jeden, przerzekł i drugi, aż w końcu stary Kłąb, że to mądry chłop był i poważany, powiedział surowo:
– Z tego padnie złe na wieś całą, baczcie ino.
– Antek nie ustąpi, jakże? Nowa gęba do miski – rzekł któryś.
– Głupiś, u Boryny starczyłoby i la pięciu – o działy pójdzie.
– Bez zapisu się tam nie obejdzie.
– Dominikowa nie głupia, już ona wszystkich wyrychtuje.
– Matką jest, to jej psie prawo o dziecko stoić – rzucił Kłąb.
– W kościele przesiaduje, a chytra na grosz kiej ten Żyd.
– Nie powiedaj leda co na ludzi, żeby ci ozór nie odjęło.
I tak całe popołudnie zajmowała się wieś zmówinami, co i nie dziw, bo Borynowie byli rodowi, starzy gospodarze, a Maciej, chociaż urzędu nijakiego nie sprawował, a gromadzie przewodził. Jakże, na odwiecznych kmiecych rolach siedział, z dziada pradziada we wsi był, rozum miał, bogactwo miał – że chcąc nie chcąc, a słuchali i uważali go wszyscy.
Jeno nikt z dzieci, ni kowal nawet, o zmówinach nie wiedział, bali się do nich z nowiną bieżyć, bych w pierwszej złości czego nie oberwać.
Więc też w chałupie Borynów cicho było jeszcze, ciszej dzisiaj niźli zazwyczaj – deszcz był przestał padać i od rana przecierało się na niebie, to zaraz po śniadaniu Antek z Kubą i z kobietami pojechali do lasu zbierać susz na opał i próbować, czyby się nie dało kolek ugrabić.
Stary pozostał w domu.
A już od samego rana był dziwnie przykry, dziwnie zeźlony, że ino szukał okazji, na kogo by wywrzeć niepokój i złość, jakie go roztrzęsały; Witka sprał, bo pod krowy słomy nie przyrzucił i leżały do pół boków w gnoju, z Antkiem się pokłócił; Hankę wykrzyczał za chłopaka, któren wybałykował przed dom i utytłał się w błocie; nawet na Józkę powstał, że się długo guzdrała… a konie czekały na nią.
A gdy wreszcie pozostał sam, z Jagustynką ino, która była ostała z wczoraj, żeby doglądnąć inwentarza, to już całkiem nie wiedział, co robić ze sobą. Przypominał sobie cięgiem, co mu Jambroż prawił o przyjęciu przez Dominikową, co rzekła Jagna, a mimo to dufności w siebie nie miał i dziadowi wierzyć nie bardzo wierzył, że to mógł za ten kieliszek ocyganić ino. To łaził po izbie, oknem na pustą drogę wyglądał abo zgoła i z ganku na Jagusiną chałupę niespokojnie spozierał – a zmierzchu wyczekiwał kiej zmiłowania…
Sto razy chciało mu się bieżyć do wójta i pognać, by poszli prędzej – ale ostał w domu, bo go powstrzymywały oczy Jagustynki, co za nim chodziły cięgiem; oczy zmrużone, a świecące urągliwością i naśmiechliwe…
– Czarownica jucha, wierci ślepiami kiej świderkiem! – myślał.
A Jagustynka łaziła po chałupie i obejściu z prząślicą pod pachą i naglądała – przędła, aż wrzeciono turkotało w powietrzu, nawijała nić i szła dalej, do gęsi, do świń, do obory, a Łapa włóczył się za nią senny i ociężały – nie odzywała się do starego, choć dobrze wiedziała, co go tak rozbiera i markoci, co nim tak rzuca, że aż wziął się do zabijania kołów pod ścianą do ogacenia.
Читать дальше