– Och, to chyba nie będzie potrzebne! Blizna jest przecież równiusieńka i gładka, niedługo nie będzie po niej śladu!- zapewnił ją Marcin.
A jednak po kilku dniach powiedział przy okazji rozmowy o pięknych twarzach:
– Wiesz, Magda, zastanawiałam się nad tym… to może być ciekawe i pożyteczne! Pójdę na chirurgię plastyczną!
Wracaliśmy z wystawy. Z Kordegardy wyszliśmy na Krakowskie Przedmieście, tę chyba najbardziej specyficzną ulicę Warszawy, do której uroku nie umiałam przywyknąć! Dostrzegałam go zawsze, ilekroć zdarzyło mi się tu przyjść.
– Krakowskie jest niepowtarzalne, Marcin! Nie ma w Warszawie drugiej ulicy, która byłaby do niego podobna! Może ci się to wyda śmieszne, ale to jest ulica mojego życia!
– Nie śmieję się… mojego także!
– Ja wiem, że jestem sentymentalna! Ale zdaję sobie z tego sprawę i ten fakt ratuje, mój rozsądek przed ostatecznym bankructwem!
– Ach! Akcje Twojego rozsądku stoją wręcz wysoko!- roześmiał się Marcin.
– Tak sądzisz? Nie wiem. Moja babcia Emilia, uważa inaczej, mama również. Babcia twierdzi, że psychicznie jestem zupełnie nie ustabilizowana!
– Może babcia nie zna Cię zbyt dobrze?
– Zna mnie wspaniale! Kiedy mi się czasem przygląda, widzę na jej twarzy coś w rodzaju chytrego uśmieszku fakira…
– Nie rozumiem!
– Zwyczajnie. Znasz te sztuczki? Sądzisz, że twoja kieszeń jest pusta, a fakir patrzy na nią i uśmiecha się chytrze, bo wie lepiej od ciebie, co w niej masz! I rzeczywiście, potrafi ci z niej wyjąć piętnaście chustek do nosa, cztery króliki i dwa kanarki! Podobnie rzecz ma się z babcią Emilią! Kiedy na mnie patrzy, jestem pewna, że wie lepiej niż ja, czego się właściwie można po mnie spodziewać, jaka jestem, jak postąpię! Więcej nawet! Ona potrafi ze mnie wyjmować te niepojęte rzeczy, które w sobie noszę, i pokazywać mi je! Nauczyłam się od niej wielu prawd o samej sobie!
– Na przykład?
– Próżność, egoizm, fałsz… To wszystko babcia Emilia wyjęła mi z kieszeni któregoś lata w Osadzie! Nie masz pojęcia, z jakim zdziwieniem musiałam przyznać, że istotnie jestem pracowitą właścicielką tych wszystkich wad!
– Poznać swoje wady to jeszcze nie wszystko… – powiedział Marcin posępnie – to dopiero połowa roboty… Czy uporałaś się z tą drugą częścią?
– Nie wiem… raczej ty mógłbyś odpowiedzieć na to pytanie, Marcin! Ty jesteś obserwatorem i też trochę mnie znasz! Czy jestem egoistką?
– Chyba nie… Nie! Na pewno nie!
– Czy jestem fałszywa?
Zawahał się.
– Cóż… tego nie mogę wiedzieć… jeżeli jesteś fałszywa to jesteś fałszywa przekonywująco, bo ja ci przecież wierzę – przyjrzał mi się z wyraźnym niepokojem.
– Nie jestem fałszywa! – zapewniłam. – Może zostało we mnie ciut egoizmu, ciut próżności, ale nie fałsz! Och, Marcin! Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę, że niedługo zobaczę babcię! Strasznie się szykuję na ten wyjazd! Będę u babci cały tydzień. I zobaczę tatusia. Po pięciu latach! Myślisz, że mnie pozna?
– Wątpię. Pięć lat w naszym wieku…
– Marcin, wiesz, często sobie marzę, że jak ojciec mnie zobaczy, to wreszcie ruszy go sumienie. Pewnie, że mam do taty żal, ale postanowiłam sobie, że wszystko wyrzucę z pamięci i spróbuję jakoś do niego dotrzeć! Babcia mi pomoże, jestem pewna! Babcia potrafi rozwiązywać supełki na najbardziej poplątanych sznurkach! Może ojciec zacznie się w końcu trochę nami interesować? Nie chodzi mi o pieniądze. Chodzi mi o ojca. Chciałabym go mieć, a on robi z siebie nieboszczyka! Mam przeczucie, że to się zmieni niedługo. Babcia Emilia wgniotła w mamę trochę forsy i mam dostać przed wyjazdem na fryzjera i na jerseyową kieckę. Mamie też zależy na tym, żebym zrobiła na ojcu odpowiednie wrażenie. Myślę, że to jakaś jej ambicja, prawda?
– Na pewno!
– Mama chce, żebym kupiła granatową, jak ty myślisz? Ja bym wolała popielatą!
– Popielatą? Skąd! Kup granatową!
– Lizus!
– Nie! – obruszył się. – Tylko granatowa jest bardziej elegancka! Jakiś wisior do tego i wygląda! Pojedziesz sobie w tej granatowej czy popielatej, a mnie będzie i pusto!
– Tylko tydzień, Marcin…
– Aż tydzień!
Któregoś popołudnia wyszłyśmy z mamą, aby dokonać wreszcie zakupu. Chaotycznie nurzałam się we wszystkich odcieniach szarego, zgniłozielonego i brązu. To nieprawda, że w granatowym było mi najlepiej. Wybrałam go, bo Marcin tego chciał.
– No! Nareszcie zmądrzałaś na tyle, że słuchasz, kiedy ci dobrze radzę! – ucieszyła się mama. Wyjeżdżały z Alusią do Wisły na jeden dzień przed końcem zajęć w szkole i przed moją wyprawą do babci. Późnym wieczorem odprowadziłam je na dworzec. Jechały sypialnym, więc bez kłopotu zainstalowałyśmy Alkę na dolnym miejscu. Mama, jak zwykle w czasie podróży, czuła się nieszczęśliwa. Zawsze pełna obaw, że coś zgubi, że nie wysiądzie na odpowiedniej stacji, że ma złe bilety.
– Wyjdź na peron, Mada, bo pociąg ruszy i zostaniesz!
– Jest jeszcze dużo czasu, mamo!
– Wysiądź, błagam cię!
Stałam więc na peronie i czekałam na odjazd pociągu. Mama otworzyła okno.
– Pani Ewa chciała się tobą zająć przez te dwa dni, Mada, ale pomyślałam, że nie masz trzech lat i jesteś dostatecznie odpowiedzialna!
Wiedziałam, że nie obejdzie się bez przestróg. Widać mama miała zamiar darować mi je tym razem, ale załamała się w ostatnim momencie.
– Mam do ciebie zaufanie… – wykrztusiła jeszcze patrząc na mnie prosząco.
– Bardzo się cieszę, mamo! Możesz jechać zupełnie spokojnie! Nic tu nie narozrabiam!
– No! Mam nadzieję!
Pociąg ruszył, odczekałam, pomachałam i z uczuciem odprężenia skierowałam się do wyjścia. W domu czekał na mnie bałagan i nie dokończone wypracowanie z polskiego. Wojowałam z tym wszystkim do pierwszej w nocy i następnego dnia obudziłam się chyba w połowie trzeciej lekcji. Nie było już sensu iść do szkoły.
"Pięknie się zaczyna…" – pomyślałam.
W ten sposób nie spotkałam Marcina rano i postanowiłam zadzwonić do niego w porze obiadowej. Nie lubiłam tego strasznie i telefonowałam tam tylko w wyjątkowych wypadkach. Wieczorem chciałam pójść z nim film z Doris Day, więc musiałam jakoś go złapać. Ali wczesnym popołudniem zjawił się u mnie razem z Wojtkiem Ligotą.
– No, widzisz! Żyje! – zawołał Wojtek, kiedy otworzyłam im drzwi. – On się już bał, że zastaniemy twoje zwłoki!
– Co się z tobą dzieje? – Marcin stał w otwartych drzwiach.
– Nic się nie dzieje, zaspałam! Czemu nie wejdziecie?
– Muszę być w domu na drugą, obiad przecież. Co robimy po południu?
Umówiliśmy się do kina. Wojtek nie mógł z nami pójść.
– Nie mogę! Dziś są imieniny mojej matki, będę za kelnera!
Poszliśmy sami. Wracając musiałam kupić coś na kolację. Wstąpiliśmy do Samu.
– Ten chleb? – skrzywił się Marcin. – Ja wolę zakopiański…
– Ale ja dla siebie kupuję!
– Naprawdę nie mogę zjeść z tobą kolacji? -
Marcin popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
– Mógłbyś, ale co mam zrobić z moimi zasadami?
– Zjedzą razem z nami! Kupię dla nich topionego sera… jaki one wolą? Tylżycki czy ementaler?
– Ementaler…
Wrzucił do koszyka dwie kostki sera, a ja dołożyłam zakopiański chleb.
– Poczekaj jeszcze chwilę… – zatrzymał mnie, kiedy chciałam iść w kierunku kasy.
Wyjął z kieszeni trochę drobnych. Policzył.
Читать дальше