W chwilę potem zatoczył pełne koło i znalazł się znowu obok Pete'a.
– Myślę, że powinno się udać – powiedział, a potem pochylił się nad ciemnym otworem. – Bob, powiedz nam, czy czujesz dno pod nogami?
Ze studni doszły ich jakieś głuche dźwięki. A potem odgłos jakby prychania czy spluwania.
– Jeszcze nie – powiedział rozdrażnionym głosem Bob. – Ale zanim moi genialni koledzy znajdą sposób na wyciągnięcie mnie stąd, na pewno do niego dotrę.
– Wiesz co, Jupe? – powiedział Pete. – Gdybyś przytrzymał mnie za nogi, mógłbym do niego sięgnąć. Nie ma czasu na fantazjowanie.
Jupiter pokręcił głową.
– Myślę, że możemy wykorzystać tę moją deskę. Ale nie do wyciągnięcia go wprost, bo ten piaszczysty grunt nie da nam wystarczającego oparcia. Ale ta decha jest dość długa, aby sięgnąć przez całą szerokość studni. Zaklinujemy ją po obu stronach.
– I co nam to da? – spytał Pete. – Bob i tak nie sięgnie do niej.
– Będzie mógł dosięgnąć jej, jeśli zaklinujemy ją pod odpowiednim kątem. Myślę, że możemy wbić jeden koniec tam, z drugiej strony.
Pete przyjrzał się cienkiej listwie. A potem skinął potakująco głową.
– Warto spróbować. Jeżeli tylko nie złamie się pod jego ciężarem.
Jupiter pochylił się nad otworem.
– Będziemy próbowali wbić tę listwę nad twoją głową, Bob – wyjaśnił. – Będziesz musiał sprawdzić, czy jest wystarczająco zaklinowana, żeby cię utrzymać. Bo jeśli się ześliźnie, stracimy nie tylko ją, ale i ciebie.
– Dziękuję wam, chłopaki – odpowiedział Bob. – Ale pospieszcie się. Zdaje mi się, że znowu zapadłem się o parę centymetrów.
Jupiter przeczołgał się na drugą stronę studni. Pochylił się nad otworem i zaczął wysuwać ukośnie listwę.
– Deska już do ciebie jedzie – poinformował Boba. – Powiedz mi, czy ją widzisz. Za chwilę powinna przesunąć się nad twoją głową.
Leżąc na brzuchu, centymetr po centymetrze wsuwał listwę do czarnej dziury. Wreszcie usłyszał głos Boba.
– Widzę ją – krzyknął uwięziony. – Ale nie mogę jej dosięgnąć. Jest za wysoko!
– Zaraz ją obniżę – powiedział Jupiter. – Staram się znaleźć najlepszy kąt, pod którym trzeba ją umieścić.
Przesunął listwę o kilka kolejnych centymetrów.
– Tak jest dobrze – zawołał Bob. – Zdaje się, że będzie pasować w sam raz. Jeszcze trochę.
Deska zatrzymała się. W chwilę potem Bob usłyszał dochodzący z góry dziwny szmer, jakby szurania czy tarcia.
– Jupe, nie poddawaj się. Co cię tam wstrzymuje?
Odpowiedział mu chrapliwy głos Jupitera.
– Wysunąłem się za daleko! Zaraz sam chyba wpadnę!
– O rany, tylko nie to! – jęknął Pete, a potem poderwał się na nogi i pobiegł na drugą stronę studni.
Jupiter przebierał rozpaczliwie nogami, próbując znaleźć jakieś oparcie w niepewnym gruncie. Jego tułów ześliznął się już w głąb ciemnej studni. Pod jego ciężarem ziemia osypywała się w dół.
Pete rzucił się do przodu i całym ciałem przygniótł nogi Jupitera do dna jaskini. Potem sięgnął do paska od jego spodni i pociągnął do tyłu.
– Spokojnie, Jupe – stęknął zdyszanym głosem. – Trzymam cię.
W chwilę potem Jupiter przestał się zapadać.
– Dzięki, Pete – powiedział ciężko dysząc. – Gdybyś mógł utrzymać mnie w tej pozycji przez parę sekund, umocowałbym porządnie tę deskę.
Z dołu odezwało się radosne wołanie Boba.
– Jupe, udało ci się!
– W porządku, Bob. Ja i Pete będziemy teraz starali się zaklinować deskę z tej strony. A potem będziesz musiał sam podciągnąć się wzdłuż niej na rękach. Dosięgniesz jej?
Odpowiedź przyszła po krótkiej pauzie.
– Mam ją!
– Dobra, Bob – powiedział Jupiter. – No to wal!
– Przyjąłem! – krzyknął Bob.
Rozległo się ostrzegawcze skrzypienie. Listwa zakołysała się.
– No, wyłaź! – wrzasnął Pete.
Jupiter z całych sił starał się przytrzymywać kołyszącą się pod ciężarem kolegi deskę.
– Ona może się złamać – szepnął do Pete'a. – Bądź gotów, żeby go uchwycić.
Ze studni dochodziło ciężkie sapanie ich przyjaciela.
– W porządku – sieknął Bob. – Jestem na górze. Co teraz?
Pete pochylił się nad studnią.
– Bob, złap mnie za rękę.
Bob błyskawicznie wysunął dłoń w kierunku ręki Pete'a. Na krótką chwilę obie dłonie zwarły się w mocnym uścisku. A potem dłoń Boba wyśliznęła się. Chłopiec zaczął gorączkowo łapać się mokrej listwy.
– Słuchaj, Jupe, łatwiej by było utrzymać ubłocone prosię niż jego – pożalił się Pete. – Może ty spróbujesz?
Jupiter potrząsnął głową.
– Wątpię, czy mnie poszłoby lepiej niż tobie. Musimy złapać go obaj jednocześnie.
Uwieszony kołyszącej się listwy, Bob popatrzył na nich z dołu.
– Do ciężkiej Anielki, skończycie wreszcie te konferencje i wydostaniecie mnie stąd? Mam na sobie tyle błota, że sam nie zdołam się podciągnąć. W dodatku ślizgają mi się ręce…
Jupe rozejrzał się po jaskini.
– Potrzebujemy kawałka jakiejś linki – powiedział. – Czegoś, co moglibyśmy okręcić dookoła niego.
– Nie ma tu żadnej linki – mruknął Pete. – No i nie mamy już czasu na szukanie czegoś takiego. Brakuje nam paru centymetrów. Musi być jakiś sposób…
Nagle oczy Jupitera rozjaśniły się.
– Mam!
Błyskawicznie sięgnął do sprzączki swego paska od spodni. Odpiął go i wyciągnął ze szlufek. Z otwartymi ustami Pete przyglądał się, jak Jupiter przeciąga koniec paska przez klamerkę, robiąc w ten sposób niewielką pętlę.
Z dyndającym w ręku paskiem Jupiter pochylił się znowu nad studnią.
– Słuchaj, Bob, zrobiłem z mojego paska matą pętlę. Kiedy ją opuszczę, postaraj się włożyć w nią rękę. Powinna zacisnąć się pod twoim ciężarem. A potem wyciągniemy cię razem na górę.
Powoli zaczął opuszczać pasek w ciemną czeluść, zapierając się o dno jaskini w oczekiwaniu szarpnięcia z dołu.
– Mam ją! – wrzasnął Bob. – Ciągnij!
Jupiter odetchnął z ulgą. Pete uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę, aby uchwycić koniec paska. A potem obaj odchylili się do tyłu i pociągnęli.
Z ciemnego wylotu studni zaczął wydostawać się powoli jakiś czarny i mokry kształt, pokryty mułem i szlamem.
Rozdział 8. Wymuszony odwrót
Ciężko dysząc, przemoczona postać zwaliła się na dno jaskini.
– Dzięki, chłopaki.
– To był pomysł Jupitera – powiedział Pete, spoglądając ze smutkiem na swój własny brzuch. – Ja też noszę spodnie na pasku. Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby wykorzystać go do czegoś innego.
– Może dlatego, że jesteś szczupły i twój pasek jest krótszy od mojego – powiedział z uśmiechem Jupiter.
Bob zaczął ocierać twarz z błota.
– Pomysł okazał się w każdym razie skuteczny. Wiesz, Jupe, już nigdy nie będę was nabierał na temat mojej nadwagi – powiedział, a potem obejrzał się w kierunku studni. – Pomyśleć tylko, że mogłem siedzieć do tej pory, albo i dłużej – dodał z drżeniem w głosie.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – stwierdził Pete. – Co teraz robimy?
– Wracamy do domu – powiedział stanowczo Jupiter. – Bob cały się zamoczył i musi zmienić ubranie. Przykro mi z powodu tego incydentu. To moja wina, bo uparłem się, żebyśmy badali tę jaskinię bez latarek.
Читать дальше