Miał na sobie dżinsy i podkoszulek i wyglądał jeszcze bardziej męsko, niż zapamiętała z poprzedniego wieczoru. Jego zielone oczy z odrobiną szarości, były nieco bardziej zielone, lekko tylko przełamane szarością, bystre i przenikliwe jak poprzednio.
Cisnął trzymane w ręku akta na wierzch szafki i zamknął szufladę.
– Proszę, proszę – powiedział. – Co za niespodzianka. Chyba nie chcesz, żebym cię gdzieś podwiózł?
– Nie – odparła, tracąc oddech. Miała wyglądać na opanowaną kobietę interesu, nie zaś na idiotkę speszoną ironicznym wzrokiem Jake’a. Odchrząknęła. – Przyszłam z tobą porozmawiać.
– Jestem wstrząśnięty. – Zrzucił z krzesła stos broszurek i wskazał jej miejsce z przesadną galanterią. – Lepiej usiądź.
Phyllida, nie wiedząc od czego zacząć, rozejrzała się wokół. Okna z trzech stron zapewniały doskonałą widoczność na cały port. Za drzwiami wiodącymi na zaplecze leżały stosy ręczników, prześcieradeł i środków czystości. Na biurku morskie radio podawało prognozę pogody. Jake wyłączył je.
– Pewnie Chris powiedziała ci, gdzie można mnie znaleźć, ale nie spodziewałem się ciebie tak szybko. Kiedy rozstawaliśmy się wczorajszej nocy, miałem wrażenie, że nie chcesz mnie więcej widzieć.
– To było wczoraj. – Phyllida zarumieniła się lekko na wspomnienie, jak niewdzięcznie się zachowała. – Jestem tu w sprawie Chris. Musiała polecieć do Brisbane. Mike miał wypadek.
– To straszna wiadomość. Czy jest ciężko ranny? – spytał szczerze zmartwiony.
– Nie znamy szczegółów. Powiedzieli, że nie odzyskał jeszcze przytomności.
– Czy wiadomo, jak do tego doszło?
– Mike wracał z Brisbane do domu. Świadkowie powiedzieli policji, że skręcił, by uciec przed nieprawidłowo wyprzedzającą ciężarówką. Samochód Mike’a dachował w rowie. Biedna Chris jest w strasznym stanie. Przed godziną wsadziłam ją do samolotu do Brisbane. Zadzwoni do mnie wieczorem i wszystko opowie.
– Czy mogę coś zrobić? – Jake ochłonął nieco i zaczął spacerować po pokoju.
– Tak – odparła Phyllida. – Przyjąć mnie na miejsce Chris.
– Co?
– Chris martwi się o swoją pracę – wyjaśniła spokojnie.
– Mike jest nieprzytomny, a to ich jedyne źródło utrzymania. Chris boi się, że mógłbyś przyjąć kogoś na jej miejsce. Podobno to środek sezonu.
– Owszem, ale nie ma mowy, żeby Chris straciła pracę – zdenerwował się Jake, zerkając groźnie na Phyllidę. – Odpowiadam za to jako pracodawca, a poza tym Chris i Mike są moimi przyjaciółmi.
– Nie musisz wyżywać się na mnie. To nie był mój pomysł. Tłumaczyłam Chris, że nie jesteś takim potworem, ale nie potrafiła rozsądnie myśleć. Wpadła w panikę w związku z wypadkiem Mike’a. W takiej sytuacji traci się poczucie proporcji. Najprostsze sprawy stają się problemem…
Phyllida urwała, widząc drwiący wzrok Jake’a. Przypomniała sobie, jak łkała, siedząc na walizce. Jej własne kłopoty wydały się nagle błahostką w porównaniu z nieszczęściem, które dotknęło Chris.
– Chris była zdenerwowana – dodała, starając się zachować rzeczowy ton. – Chciała jechać do Mike’a, a z drugiej strony obawiała się sprawić ci zawód. Zamierzałam lecieć z nią do Brisbane, jednak uspokoiła się dopiero, gdy przyrzekłam, że zastąpię ją w pracy.
Jake włożył ręce do kieszeni i z ponurą miną wyglądał przez okno. Przepłynął jacht motorowy i rozkołysał cumujące łodzie.
– Wystarczy, że powiesz Chris, że nie ma się o co martwić. Na te parę tygodni znajdę sobie jakieś zastępstwo, a jej będę płacił normalnie, więc nie ma problemu finansowego. W każdej chwili może wrócić do pracy, Mike zresztą również. Ponieważ jest prawdopodobnie ciężko ranny, minie chyba trochę czasu, zanim znów będzie mógł żeglować.
Phyllida odwróciła się w jego stronę.
– Zatem nie chcesz, żebym u ciebie pracowała?
– Szczerze mówiąc, wolałbym kogoś odpowiedniejszego.
– Odpowiedniejszego? Co ci się we mnie nie podoba?
– Po pierwsze, jesteś Angielką. Przyjąłem w listopadzie zeszłego roku angielską dziewczynę do pracy. Wydawało się, że ma pewne doświadczenie, ale nie przykładała się do roboty i po paru tygodniach zrezygnowała, twierdząc, że jest za ciężka. Wyjechała do Adelajdy. Gdyby nie Chris, miałbym kłopoty. Niezbyt przepadam za Angielkami.
– No to co? – spytała Phyllida. – Nie proszę przecież, żebyś mnie lubił.
– Mniejsza z tym. Zastanawiam się, czy wiesz, w co się pakujesz?
– Chris nie miała czasu na drobiazgowe wyjaśnienia, wiem jednak, że chodzi o gotowanie i sprzątanie.
– O wiele więcej – odparł Jake, w zamyśleniu przeczesując palcami włosy. – Dysponuję piętnastoma jachtami. Niektóre wynajmują doświadczeni żeglarze, z innymi musi płynąć ktoś taki jak Mike. Czasami przywożą wszystko ze sobą, ale na ogół klienci proszą nas o przygotowanie zaopatrzenia. Bywa różnie. Albo gotują sobie sami, albo Chris przygotowuje im posiłki wymagające potem jedynie podgrzania. Umiesz gotować?
– Oczywiście – odparła wyniośle. – Moje przyjęcia były słynne. *
– Mówimy o dobrym, zwykłym jedzeniu, nie o wymyślnych frykasach. – Jake spojrzał na nią z wyrzutem. – Żeglarze nie przepadają za nowościami na stole.
– Chyba mogę przyrządzić coś nieskomplikowanego, jeśli o to ci chodzi. Nic prostszego.
– Może cię zdziwię, ale Chris nie tylko układa menu dla wszystkich łodzi, ale również robi zakupy, uzupełnia zapasy w lodówkach i magazynkach. Oprócz tego sprząta łodzie po rejsach, żeby były gotowe dla następnych klientów. To oznacza zmianę pościeli w kabinach, sprawdzenie i uzupełnienie wszystkich braków. Wszystko musi lśnić. Pomaga mi jeszcze w biurze, odbiera telefony, załatwia korespondencję i tak dalej.
– To nie jest praca, lecz niewolnicza harówka! – przeraziła się Phyllida.
– Wiedziałem, że ci się nie spodoba. Nie przywykłaś do pracy.
– Wręcz przeciwnie! Pracowałam dużo i bardzo ciężko. – Przypomniała sobie o wieczorach spędzonych nad papierami w biurze.
– Wysiadywanie za biurkiem to nie wszystko. Potrzebuję kogoś, kto nie boi się zakasać rękawów i pobrudzić sobie rąk.
– Może do tej pory nie brudziłam sobie rąk, ale musiałam walczyć o przetrwanie. Zamiast narzekać, zastanów się, jak wykorzystać moje wysokie kwalifikacje.
– Niezbyt przydadzą ci się przy szorowaniu łodzi. – Jake pochwycił ją za ręce i odwrócił dłonie do góry, przeciągając po nich kciukami. – Popatrz, są za delikatne, by wytrzymały parę tygodni szorowania, skrobania i polerowania.
Phyllida poczuła suchość w ustach. Pod wpływem dotyku ciało stawało się boleśnie wrażliwe. Czuła każdy milimetr skóry, o który otarły się jego palce.
– Przywykną – wykrztusiła z trudem.
– A ty? – Jake puścił jej dłonie i usiadł. Patrzył na dziewczynę, jakby była kłopotliwym przedmiotem, z którym nie wiadomo, co zrobić.
– Jestem twardsza, niż ci się wydaje. – Świadoma komicznego wrażenia, jakie musiała sprawiać poprzedniego wieczoru, ubrała się dziś schludnie i praktycznie w spodnie w biało-niebieskie paski i białą bluzkę. Wciąż jednak podejrzewała, że Jake zapamiętał ją szlochającą na walizce.
– Chyba jednak nie aż tak bardzo twarda, za jaką chcesz uchodzić – westchnął Jake, a Phyllida oblała się rumieńcem.
– Przekonaj się!
Cień zdenerwowania przemknął po jego twarzy.
– Ubiegłej nocy chwaliłaś się, jakie ważne zajmujesz stanowisko i jak bardzo zależy ci na zrobieniu kariery. Czy naprawdę chcesz, bym uwierzył, że będziesz szczęśliwa, krojąc cebulę i szorując pokłady?
Читать дальше