Jego Wysokość książę Broitenburga w galowym stroju prezentował się zabójczo, ale zwyczajny Mark w dżinsach i rozpiętej pod szyją koszuli wyglądał jeszcze atrakcyjniej. Teraz nie był już gładko uczesany, uroczo potargane włosy opadały mu kosmykami na czoło, niebieskie oczy patrzyły pogodnie, a na opalonej twarzy widniał uśmiech, jakiemu żadna kobieta nie mogłaby się oprzeć.
Dzielił ich tylko jeden krok i Tammy miała nieprzepartą ochotę ten krok zrobić.
– Czy Henry już zasnął? – spytał Mark.
– Tak. Wejdź.
– Przyniosłem mu coś. – Podał jej pluszowego misia i uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok jej zdumionej miny.
– Skąd wiedziałeś, że właśnie tego mu teraz potrzeba?
Spoważniał.
– Może to cię zdziwi, ale nie jestem zupełnie pozbawiony wrażliwości.
Obróciła misia w dłoniach. Był w sam raz. Nie za duży, nie za mały, mięciutki, z łapkami, które nie sterczały sztywno, tylko poruszały się zabawnie. Na pyszczku miał troszeczkę krzywy uśmiech uroczego zawadiaki. Idealny miś do kochania.
– Gdzie go znalazłeś? – spytała z zachwytem.
– W dwudziestym sklepie, do którego wszedłem. No, może trochę przesadzam, ale niewiele. Trudno dostać dobrego misia, większość zabawek jest do niczego.
Tammy podeszła do łóżeczka i z czułością ułożyła misia przy twarzyczce Henry'ego.
– Och, Mark… – powiedziała zdławionym głosem. On jednak nie słuchał. Rozglądał się dookoła z dezaprobatą.
– Chwileczkę, przecież dzwoniłem do recepcji i kazałem, żeby ci dano apartament z oddzielną sypialnią, a tu jest tylko jeden pokój. W takich warunkach nie da się zjeść kolacji ani porozmawiać.
– Nie chciałam apartamentu.
– Dlaczego? Ja płacę.
Chwilowe porozumienie, osiągnięte dzięki misiowi, poszło w niepamięć.
– Sama zapłacę. Nie potrzebuję twojej łaski!
Mark uśmiechnął się pobłażliwie, a ją ogarnęła furia. Proszę, książę był rozbawiony buntem ludu…
– A jak ci się tutaj nie podoba, to możesz sobie iść!
To już go nie bawiło. Lud mógł się buntować, ale w sensownych granicach.
– Bądź rozsądna. Wynajmijmy opiekunkę i zejdźmy do restauracji.
– Choćbyś zaprosił mnie nie wiem dokąd, a Henry'emu przyniósł nie wiem ile prezentów, nic ci to nie da. On zostaje ze mną.
– Interes kraju wymaga, żeby następca tronu powrócił – oznajmił twardo.
– Interes Henry'ego wymaga, żeby chłopiec został ze mną. On nie potrzebuje tronu, tylko kontaktu z drugim człowiekiem.
– Zapewnię mu wszystko, co najlepsze.
Żachnęła się.
– Nie możesz komuś zapłacić, żeby go kochał! Nie dysponuję takimi środkami jak ty, ale…
– Ale możesz – wszedł jej w słowo i zgodnie ze swoim planem podał jej czek.
Tammy odruchowo rzuciła okiem i zamarła.
De tam było tych zer? Chyba musiało jej się dwoić w oczach, a może i troić. Nie sądziła, że takie bogactwo w ogóle może istnieć.
– Jak sarna widzisz, potrafię o was zadbać. Stworzę Henry'emu najlepsze warunki do rozwoju, dam opiekę i wykształcenie, zapewnię mu pomoc najznakomitszych psychologów. A ty nie będziesz musiała już do końca życia pracować, będziesz mogła cały czas mieszkać w takich hotelach jak ten. Wszyscy będą zadowoleni.
Wciąż z niedowierzaniem wpatrywała się w czek. Przypomniała sobie treść listu. Tam też była mowa o pieniądzach. Henry nie był owocem miłości, lecz żądzy bogactwa, prestiżu i władzy. Straszne…
Podniosła wzrok i dopiero wtedy spostrzegła pełen satysfakcji uśmiech na twarzy Marka. On sądził, że ją kupił!
Wszystko się w niej zagotowało. Wyjęła mu czek z ręki, podarła go na tysiące kawałeczków, rzuciła je na dywan i gniewnie przydeptała bosą stopą.
Mark był tak pewny swego, że sens jej zachowania w ogóle do niego nie dotarł. Nadal przyglądał się jej z pełnym wyższości uśmiechem. Furia Tammy sięgnęła zenitu. Miał jeszcze czelność się uśmiechać!
Wymierzyła mu siarczysty policzek.
Nigdy w życiu nie podniosła na nikogo ręki, a tego dnia w ciągu zaledwie trzech godzin rzuciła w tego człowieka mlekiem w proszku i uderzyła go w twarz.
– Wyjdź stąd – zażądała, niemal dławiąc się ze złości.
Otworzyła drzwi na oścież. – Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. Do diabła z tobą, twoją rodziną i waszymi przeklętymi pieniędzmi! Zabiliście ją, zabiliście moją siostrę. Wy dranie! – Jej dłoń znów sama poleciała do góry, ale tym razem Mark zdołał złapać Tammy za nadgarstek i wykręcić jej rękę do tyłu.
Korytarzem przechodziła akurat jakaś para w średnim wieku. Nieznajomi przystanęli, zaniepokojeni.
– Niech pan puści tę panią! – zainterweniował mężczyzna. Mark zaklął, wepchnął Tammy z powrotem do pokoju i zatrzasnął drzwi. Chwycił również jej drugą dłoń i obie unieruchomił za jej plecami.
– Co ty za brednie wygadujesz? Moja rodzina zabiła Larę?
– Tak! Czytałam list, który napisała do mnie przed czterema miesiącami – rzuciła mu prosto w twarz oskarżycielskim tonem. Mark trzymał ją jak w kleszczach, mocno przyciskając do swego torsu, lecz była zbyt rozgorączkowana, by zwracać na to uwagę. – Moja siostra umierała ze strachu o siebie i synka, dlatego wysłała Henry'ego do mnie. Jej mąż brał narkotyki, miał dziwnych znajomych, prawie nietrzeźwiał…
– Nic nowego.
Zatkało ją na moment.
– Jak to? Wiedziałeś o tym?
– Każdy wiedział. Mojemu kuzynowi od urodzenia pozwalano na wszystko. Wyrósł na aroganckiego cymbała, który z nikim i niczym się nie liczył. Uzależnił się od alkoholu, zanim skończył osiemnaście lat. Lara nie miała złudzeń, za kogo wychodzi.
– Czemu więc to zrobiła? – jęknęła Tammy.
Mark ponuro popatrzył na skrawki papieru zaścielające dywan.
– Dziwisz się? Przecież dzięki temu została księżną.
– I drogo za to zapłaciła.
Zamilkli oboje.
Był tak blisko… Tammy czuła jego ciepły oddech na swoim czole.
– Puść mnie – zażądała.
Spojrzał na nią, a jego oczy błysnęły dziwnie.
– A nie spróbujesz mnie znowu uderzyć?
– Nie wiem – wyznała uczciwie.
– W takim razie nie puszczę.
– A może po prostu wyjdź i zostaw mnie w spokoju?
– zaproponowała. – To by natychmiast rozwiązało wszelkie problemy.
– Nie, to by nie rozwiązało niczego… – odparł z głębokim namysłem, wpatrując się w jej twarz.
Spuściła wzrok. Bezpieczniej będzie nie patrzeć na niego. Nie z tak bliska. Wbiła spojrzenie w kołnierzyk jego koszuli. Kołnierzyk był rozpięty, widać było opaloną skórę…
Mark puścił ją i cofnął się.
– Co twoja siostra napisała w tym liście?
Tammy zaczęła masować bolące nadgarstki. Naprawdę trzymał ją bardzo mocno.
– To prywatny list, nie będę ci powtarzać jego treści – odparła z irytacją.
– Jak mam odeprzeć twoje zarzuty, jeśli nie wiem dokładnie, na jakiej podstawie oskarżasz moją rodzinę o spowodowanie śmierci Lary? – naciskał.
Nie znalazła na to odpowiedzi. Na szczęście w tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.
– Proszę pani, czy wszystko w porządku? – Usłyszeli tubalny głos. – Zgłoszono nam, że ma pani kłopoty.
Tammy obrzuciła zaniepokojonego Marka triumfalnym spojrzeniem i szybko otworzyła drzwi. Za nimi stało dwóch postawnych strażników. Ich spojrzenia powędrowały w stronę Marka.
– Czy ten mężczyzna panią napastuje?
Już miała odpowiedzieć, że tak i pozwolić im wyprowadzić go na zewnątrz, gdy odezwał się za jej plecami:
Читать дальше