– Kwestia przyzwyczajenia.
– Łatwo powiedzieć. Ty się urodziłeś do takich spraw. Ja nie mam najmniejszego pojęcia, jak sobie z tym poradzić.
– Przecież siedem lat byłaś guwernantką. Na pewno nauczyłaś się czegoś od lady… Nie, cofam to. – Zmarszczył brwi – Staraj się nie naśladować lady Hollingwood. Po prostu bądź sobą. Prawdziwa dama wcale nie musi zadzierać nosa i robić wyniosłą minę.
– No dobrze – powiedziała niepewnie.
Robert chwycił za klamkę, ale drzwi otworzyły się, zanim zdążył popchnąć. Lokaj złożył głęboki ukłon i mruknął:
– Panie hrabio.
– Chyba zawsze czeka na mnie w oknie – szepnął Victorii do ucha. – Ani razu nie udało mi się samemu nacisnąć klamki.
Mimowolnie się zaśmiała. Robert tak bardzo dbał o jej spokój, że postanowiła go nie zawieść. Może i jest przerażona, ale zamierzała zostać idealną hrabiną. Choćby miała to przypłacić życiem.
– Yerbury – rzekł Robert do lokaja, podając mu kapelusz. – Pozwól, że ci przedstawię moją żonę. Oto hrabina Macclesfield.
Jeżeli Yerbury był zaskoczony, to w żaden sposób tego nie okazał.
– Najszczersze gratulacje – odezwał się, a potem zwrócił się do Victorii. – Pani hrabino, będę pani służyć z największą przyjemnością.
Na te słowa omal nie zachichotała ponownie. Myśl, że ktoś może jej służyć, wydawała jej się kompletnie absurdalna. Ale obiecała sobie zachowywać się stosownie, więc opanowała się i ograniczyła do przyjaznego uśmiechu.
– Dziękuję, Yerbury. Jestem zaszczycona, że znajdę się pod twoją opieką.
W surowych oczach Yerbury'ego pojawił się cieplejszy błysk, gdy powiedziała „pod twoją opieką”. Potem zdarzyła się rzecz nie do pomyślenia. Yerbury kichnął.
– Och! – zawołał. Wyglądał, jakby chciał się zapaść pod ziemię. – Pani hrabino, tak strasznie mi przykro.
– Nie przesadzaj, Yerbury – odparła. – To tylko kichnięcie.
Zanim skończyła, kichnął jeszcze raz.
– Dobry lokaj nigdy nie kicha. – Po czym kichnął cztery razy pod rząd.
Victoria jeszcze nigdy w życiu nie widziała bardziej strapionego człowieka.
– Nie przejmuj się, Yerbury – powiedziała przyjaźnie. – Lepiej pokaż mi kuchnię. Znam doskonałe lekarstwo. Raz dwa się wyleczysz. Wtedy na twarzy Yerbury'ego odmalowało się więcej emocji niż przez całe minione czterdzieści lat i prowadząc panią na tyły domu, nie przestawał dziękować.
Robert uśmiechnął się i zniknął w holu. Skoro niecałe dwie minuty zajęło jej zauroczenie Yerbury'ego, przewidywał, że do rana cała służba będzie jeść jej z ręki.
Minęło kilka dni, a Victoria stopniowo przyzwyczajała się do zmian w swoim życiu. Nie przypuszczała, aby kiedykolwiek nauczyła się wydawać służącym polecenia w najdrobniejszych sprawach. Dostatecznie dużo czasu spędziła w ich kręgach, aby zdawać sobie sprawę, że także są ludźmi, mają swoje marzenia i nadzieje. I chociaż służba nie dowiedziała się o pochodzeniu Victorii, najwyraźniej wyczuwała, że młoda hrabina darzy ich szczególną atencją.
Pewnego razu, gdy Robert i Victoria jedli śniadanie, jedna ze szczególnie gorliwych służących uparła się, że podgrzeje swojej pani czekoladę, bo nie jest dostatecznie gorąca. Gdy służąca zabrała filiżankę, odezwał się Robert:
– Torie, oni chyba życie by za ciebie oddali.
– Nie żartuj!
– Wcale nie jestem pewien, czy dla mnie zrobiliby to samo.
Już miała powtórzyć swój komentarz, gdy do jadalni wszedł Yerbury.
– Panie hrabio, pani hrabino – odezwał się. – Przyszła pani Brightbill z panną Brightbill. Mam powiedzieć, że państwa nie ma w domu?
– Tak, Yerbury, dziękuję – rzekł Robert, wracając do gazety.
– Nie! – zawołała Victoria.
Yerbury natychmiast się zatrzymał.
– Ciekawe, kto tu właściwie rządzi? – mruknął Robert, widząc, jak lokaj ignoruje jego polecenie, a stosuje się do życzenia żony.
– Robert, to nasza rodzina – powiedziała Victoria. – Musimy je przyjąć. Zranilibyśmy uczucia twojej cioci.
– Moja ciotka ma wystarczająco grubą skórę. A ja chciałbym czasami pobyć sam na sam z żoną.
– Nie sugeruję, że mamy cały Londyn zapraszać na herbatę. Ale swojej cioci mógłbyś poświęcić kilka minut. – Victoria znów spojrzała na lokaja. – Yerbury, wprowadź je, proszę. Być może przyłączą się do śniadania.
Robert jęknął, ale Victoria wiedziała, że wcale nie jest zły. Kilka sekund później do jadalni weszła pani Brightbill i Harriet. Robert natychmiast wstał z miejsca.
– Mój drogi, drogi siostrzeńcze! – zapiszczała pani Brightbill. – Niedobry z ciebie chłopak.
– Mamo – wtrąciła Harriet, spoglądając nieśmiało na Roberta. – Chyba już nie można nazywać go chłopakiem.
– Nonsens, mogę go nazywać, jak mi się podoba. – Odwróciła się do Roberta i zrobiła srogą minę. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak rozzłościłeś ojca?
Robert odczekał, aż kobiety usiądą, i z powrotem zajął miejsce.
– Ciociu, ojciec złości się na mnie od siedmiu lat.
– Nie zaprosiłeś go na ślub!
– Nikogo nie zapraszaliśmy.
– To nie ma nic do rzeczy.
Harriet odwróciła się do Victorii i powiedziała, zasłaniając usta dłonią:
– Mama uwielbia przypadki szczególne.
– A co tu jest szczególnego?
– Uzasadnione oburzenie – odparła Harriet. – Nie może być nic lepszego.
Victoria spojrzała na męża, który z zadziwiającą cierpliwością znosił gderanie ciotki.
– Jak długo on to wytrzyma? – zwróciła się do Harriet.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i po chwili odpowiedziała na pytanie.
– Moim zdaniem zbliża się do kresu.
Jakby na potwierdzenie tych słów Robert walnął pięścią w stół, aż zabrzęczała zastawa.
– Wystarczy – eksplodował.
W drzwiach prowadzących do kuchni pojawiła się przerażona służąca.
– To znaczy, że nie podawać już czekolady? – zapytała cichutko.
– Nie! – Victoria poderwała się na nogi. – Pan nie mówił do ciebie, Joanno. A my z przyjemnością się napijemy, prawda, Harriet?
Nastolatka ochoczo skinęła głową.
– Mama na pewno także, prawda, mamo? Pani Brightbill odwróciła się na krześle.
– Czego ty tam chcesz, Harriet?
– Czekolady – odparła cierpliwie córka. – Też się napijesz?
– Oczywiście – powiedziała pani Brightbill i pociągnęła nosem. – Żadna rozsądna kobieta nie odmawia czekolady.
– A moja mama zawsze szczyci się swoim rozsądkiem – szepnęła Harriet do Victorii.
– Oczywiście – oznajmiła głośno Victoria. – Przecież twoja mama jest rozsądna.
Pani Brightbill złożyła ukłon.
– Mogę ci wybaczyć, Robercie – mówiła wzburzona – że nie zaprosiłeś mnie i Harriet na ślub, ale tylko dlatego, że w końcu poszedłeś po rozum do głowy i wybrałeś za żonę wspaniałą pannę Lyndon.
– Wspaniała panna Lyndon – rzekł dobitnie Robert – nazywa się teraz lady Macclesfield.
– Oczywiście – odparła. – I twierdzę, że jak najszybciej powinieneś wprowadzić ją do towarzystwa.
Victoria poczuła ucisk w żołądku. Zdobyć sobie przychylność służby to jedno, ale odnaleźć się w towarzystwie to zupełnie coś innego.
– Sezon już się kończy – zauważył Robert. – Lepiej poczekać do przyszłego roku.
– Do przyszłego roku?! – wykrzyknęła oburzona pani Brightbill. – Czyś ty zwariował?
– Najbliższym przyjaciołom mogę przedstawić Victorię podczas kolacji i innych drobnych przyjęć. A po co zabierać ją na wielkie bale, skoro potrzebujemy nieco prywatności.
Читать дальше