– Sprawa wygląda nieco inaczej, panie Tibbett. Przybyłam, aby wycofać część swoich funduszy, a mówiąc ściśle, połowę.
Ellie nie była pewna, ile może kosztować wynajęcie niewielkiego domku w szanowanej dzielnicy Londynu, ale zdołała zgromadzić blisko trzysta funtów i uważała, że sto pięćdziesiąt powinno wystarczyć.
– Oczywiście – zgodził się pan Tibbett. – Wystarczy, że pani ojciec przybędzie do mnie osobiście, wtedy natychmiast wyjmiemy pieniądze.
Ellie nie posiadała się ze zdumienia.
– Słucham?
– My, w kancelarii w Tibbett & Hurley, szczycimy się wielką skrupulatnością w interesach. Nie mógłbym przekazać tych pieniędzy w ręce żadnej innej osoby. Oddam je tylko pani ojcu.
– Ależ przecież ja od lat omawiam z panem wszystkie inwestycje! – zaprotestowała Ellie. – Na rachunku widnieje moje nazwisko jako współdepozytariusza!
– Właśnie, współ. Pierwszym udziałowcem jest pani ojciec.
Ellie z trudem przełknęła ślinę.
– Mój ojciec jest odludkiem i pan dobrze o tym wie. Nie wychodzi z domu. Jak więc mam go tu sprowadzić? Pan Tibbett wzruszył ramionami.
– Z radością sam go odwiedzę.
– O, nie, to niemożliwe! – odparła Ellie, świadoma, że głos powoli przechodzi jej w pisk. – Obcy ludzie niepomiernie go denerwują. Tu chodzi o jego serce, pan chyba to rozumie. Doprawdy, nie mogę ryzykować takiego zagrożenia!
– Wobec tego będą mi potrzebne pisemne instrukcje z jego podpisem.
Ellie westchnęła z ulgą. Podpis ojca potrafiła podrobić nawet we śnie.
– Oczywiście musi być poświadczony przez innego szanowanego obywatela. – Oczy pana Tibbetta zwęziły się podejrzliwie. – Pani na świadka się nie nadaje.
– Bardzo dobrze, znajdę więc…
– Znam sędziego z Bellfield, może pani uzyskać jego podpis jako świadka.
Ellie poczuła, że serce ścisnęło się jej w piersi. Ona również znała sędziego i wiedziała, że nie ma nadziei na zdobycie jego podpisu na tym jakże istotnym dla niej kawałku papieru, jeśli nie będzie on świadkiem tego, iż to naprawdę ojciec Ellie napisał instrukcję.
– A więc dobrze, panie Tibbett – powiedziała, z trudem dobywając słów. – Ja… zobaczę, co się da zrobić.
Czym prędzej opuściła biuro, przyciskając do twarzy chusteczkę, aby ukryć zdradzieckie łzy. Czuła się jak zwierzę zapędzone w pułapkę. Nie było sposobu na wydobycie od pana Tibbetta należących do niej pieniędzy, a powrotu Victorii z kontynentu spodziewano się dopiero za kilka miesięcy. Ellie przypuszczała, że mogłaby błagać o litość teścia siostry, markiza Castleford, lecz nie była pewna, czy on byłby jej bardziej przyjazny niż pani Foxglove. Markiz niezbyt polubił Victorię, Ellie więc mogła sobie wyobrazić, jakie uczucia żywiłby dla niej, siostry swej synowej.
Wędrowała bez celu przez Faversham, usiłując zebrać myśli. Zawsze uważała się za pragmatyczkę, mogącą ufać własnej bystrości i ciętemu językowi. Nigdy nawet jej się nie śniło, że pewnego dnia może znaleźć się w sytuacji, w której nie zdoła kogoś przegadać.
Tymczasem utknęła w Faversham, odległym o dwadzieścia mil od domu, do którego nie chciała wracać. Nie miała wyjścia, chyba że…
Pokręciła głową. Nie, nie będzie się nawet zastanawiać nad przyjęciem propozycji hrabiego Billington.
Przed oczami znów stanęła jej twarz Sally Foxglove, rozprawiającej o czyszczeniu kominów i starych pannach, które za wszystko powinny być wdzięczne. W porównaniu z nią oblicze hrabiego zaczęło wydawać się coraz przyjemniejsze.
Wprawdzie hrabia nigdy nie wyglądał odrażająco w dosłownym znaczeniu tego słowa, był raczej wprost nieprzyzwoicie przystojny, a Ellie potrafiła to przyznać. Zaliczyła mu to jednak na minus, gdyż z całą pewnością był przez to zarozumiały. Prawdopodobnie miał mnóstwo kochanek, bo bez wątpienia bez trudu potrafił przyciągnąć uwagę kobiet, i tych bardziej przyzwoitych, i tych mniej.
– Ha! – powiedziała na głos i zaraz rozejrzała się dokoła, chcąc się upewnić, że nikt jej nie usłyszał. Ten okropny człowiek na pewno musi kijem oganiać się od kobiet. O, nie, ona na pewno nie chce mieć męża, który zmaga się z tego rodzaju kłopotami.
Ale przecież nie była wcale zakochana w tym człowieku. Może zdołałaby jakoś przyzwyczaić się do roli żony niewiernego małżonka. To wprawdzie wbrew wszelkim wyznawanym przez nią zasadom, lecz alternatywa życia z Sally Foxglove pod jednym dachem wydawała jej się bardziej upiorna.
Pogrążona w rozmyślaniach rytmicznie stukała stopą w ziemię. Wycombe Abbey leżało wcale nie tak daleko stąd, o ile dobrze sobie przypominała, było położone na północnym wybrzeżu Kent, w odległości mili lub dwóch. Bez kłopotu zdołałaby tam dojść piechotą. Nie zamierzała wprawdzie przyjąć propozycji hrabiego na ślepo, lecz stwierdziła, że mogą przynajmniej na ten temat porozmawiać. Może zdołają osiągnąć jakąś zgodę?
Podjąwszy decyzję, Ellie zadarła głowę i ruszyła na północ. Starała się zająć myśli odgadywaniem, ile kroków zajmie jej dotarcie do kolejnego punktu, który sobie upatrzyła. Pięćdziesiąt do tego wielkiego drzewa. Siedemdziesiąt dwa do opuszczonej chaty. Czterdzieści do…
Do diaska! Czy to deszcz? Ellie starła kropelkę z nosa i popatrzyła w górę, Zbierały się chmury i gdyby nie była tak trzeźwo myślącą osobą, gotowa byłaby przysiąc, że gromadzą się nad jej głową.
Wydala z siebie odgłos, który trudno byłoby nazwać inaczej niż warknięciem, i przyspieszyła kroku. Starała się nie zakląć, kiedy kolejna kropla spadła jej na policzek. Następna zmoczyła jej ramię, a następna i następna…
Ellie pogroziła niebu pięścią.
– Ktoś tam w górze jest na mnie wściekły! – krzyknęła. -A ja chciałabym wiedzieć, dlaczego!
Tymczasem niebiosa się otworzyły i w ciągu paru sekund Ellie przemokła do suchej nitki.
– Przypominaj mi, żebym nigdy więcej nie podawała w wątpliwość Twoich zamiarów – mruknęła ze złością, zupełnie nie jak bogobojna panienka, na jaką wychowywał ją ojciec. – Najwyraźniej nie życzysz sobie, by Cię brano na spytki.
Niebo przeszyła błyskawica, zaraz potem huknął grom. Ellie podskoczyła prawie stopę w górę. Co takiego mąż jej siostry powiedział przed laty? Że im szybciej grzmot następuje po błyskawicy, tym bliżej jest ta błyskawica? Robert zawsze miał skłonności do nauk ścisłych i Ellie czuła się zmuszona, by mu wierzyć w tej kwestii.
Puściła się biegiem. Gdy jednak płuca groziły, że za chwilę pękną, zwolniła do truchtu, po minucie lub dwóch zaczęła po prostu iść. Przecież i tak już bardziej zmoknąć nie mogła.
Znów huknął grzmot, Ellie wzdrygnęła się i potknęła o korzeń, lądując w błocie.
– Do diabła! – warknęła chyba po raz pierwszy w życiu. W każdym razie nawet jeśli wpadła w nałóg przeklinania, to były to dopiero początki.
Podniosła się z ziemi i popatrzyła w niebo. Deszcz zalał jej twarz, czepek przekrzywił się na oczy, zasłaniając widok. Ściągnęła go, popatrzyła w niebo i krzyknęła:
– Wcale mnie to nie bawi! Kolejna błyskawica.
– Wszyscy są przeciwko mnie! – mruknęła, czując pewien absurd tej sytuacji. – Wszyscy! – Miała na myśli ojca, Sally Foxglove, pana Tibbetta, Tego, który miał władzę nad pogodą… I znów grzmot!
Ellie zacisnęła zęby i ruszyła naprzód. W końcu na horyzoncie ukazał się olbrzymi stary budynek z kamienia. Nigdy wcześniej nie widziała Wycombe Abbey w rzeczywistości, oglądała jednak w sklepiku w Bellfield rysunek piórkiem przedstawiający tę zacną budowlę. Poczuła ulgę. Zdecydowanym krokiem ruszyła do frontowych drzwi i zapukała.
Читать дальше