Zanim Ellie zdążyła odpowiedzieć, zaburczało jej w brzuchu. Judith aż zwinęła się ze śmiechu.
– Naprawdę jesteś głodna!
– Chyba tak.
– Wydaje mi się, że cię lubię.
Ellie uśmiechnęła się i poczuła się lepiej niż przez cały dzień.
– To dobrze. Ja też cię lubię.
– Claire mówiła, że zrobiłaś dzisiaj pożar.
Ellie, zanim odpowiedziała, policzyła do trzech.
– Rzeczywiście wybuchł pożar, ale to był wypadek. Nie ja go wywołałam.
Judith przekrzywiła głowę, jak gdyby rozważała słowa Ellie.
– Chyba ci wierzę. Claire bardzo często nie ma racji, ale nie lubi się do tego przyznawać.
– Mało kto lubi.
– Ja się rzadko mylę.
Ellie uśmiechnęła się i zmierzwiła włosy dziewczynki. W drzwiach stanęła służąca z kolacją na tacy. Na ten widok Judith zeskoczyła z łóżka i oświadczyła:
– Chyba lepiej wrócę do swojego pokoju. Jak się spóźnię, panna Dobbin zabierze mój deser.
– Ach, to byłoby okropne!
Judith skrzywiła się.
– Ona go zjada, jak pójdę spać.
Ellie skinęła na nią palcem i szepnęła:
– Wróć jeszcze na moment.
Judith zaintrygowana jeszcze raz wspięła się na łóżko Ellie i przysunęła się blisko niej.
– Następnym razem kiedy panna Dobbin zje twój deser -szepnęła Ellie – przyjdź do mnie. Wemkniemy się razem do kuchni i poszukamy czegoś jeszcze smaczniejszego.
Judith klasnęła w ręce, a na buzi odmalował jej się wyraz zachwytu.
– Ach, naprawdę będziesz moją ulubioną kuzynką!
– Tak samo jak ty moją – odparła Ellie, czując łzy napływające do oczu. -I musisz mówić do mnie Ellie, jesteśmy już przecież teraz rodziną.
– Jutro oprowadzę cię po domu – oświadczyła dziewczynka. – Znam wszystkie sekretne przejścia.
– Będzie cudownie. A teraz lepiej uciekaj, nic chcemy przecież, żeby panna Dobbin zjadła twój deser.
– Powiedziałaś przecież…
– Wiem, ale dzisiaj kuchnie są w opłakanym stanie i znalezienie jakiegoś innego deseru może okazać się trudne.
– Ach! – Judith na tę myśl aż pobladła. Ellie popatrzyła jeszcze, jak mała wybiega z pokoju, a potem zabrała się do jedzenia.
Mimo głodu Ellie stwierdziła, że nie ma apetytu, i zjadła zaledwie jedną czwartą posiłku. Pusty żołądek nie sprzyjał uspokojeniu nerwów i podskoczyła prawie do sufitu, gdy nieco później usłyszała, że otwierają się drzwi do sypialni Charlesa. Słuchała, jak mąż kręci się po pokoju, prawdopodobnie szykując się do snu, i przeklinała się w duchu za to, że wstrzymuje oddech za każdym razem, gdy tylko jego kroki zbliżały się do drzwi łączących ich pokoje.
To było szaleństwo. Kompletne szaleństwo.
– Masz jeden dzień – mruknęła do siebie. – Jeden dzień na użalanie się nad sobą, potem będziesz musiała stąd wyjść i postarać się, żeby ułożyć wszystko najlepiej jak się da. Niech sobie wszyscy myślą, że to ty podpaliłaś kuchnię. To nie jest najgorsza rzecz, jaka mogła się zdarzyć.
Następnych parę minut Ellie spędziła na wymyślaniu gorszych rzeczy.
Nie było to wcale łatwe. W końcu machnęła ręką i powiedziała głośniej niż poprzednio:
– Mogłaś kogoś zabić. To by było naprawdę źle. Bardzo, bardzo źle!
Pokiwała głową, próbując upewnić się, że w porównaniu z całym długim życiem pożar to właściwie mało znaczące zdarzenie.
– Bardzo złe – powtórzyła. – Zabicie kogoś jest bardzo złe.
Do drzwi łączących jej sypialnię z pokojem Charlesa rozległo się stukanie. Ellie podciągnęła prześcieradła pod samą brodę, chociaż wiedziała, że są zamknięte na klucz.
– Tak? – zawołała.
– Mówiłaś do mnie? – spytał Charles przez drzwi.
– Nie.
– Mogę wobec tego wiedzieć, z kim rozmawiałaś?
Czyżby podejrzewał ją o schadzkę z lokajem?
– Mówiłam do siebie! – A potem ciszej dodała: – Z wyjątkiem Judith jestem najlepszym towarzystwem dla siebie w całym tym mauzoleum.
– Co?
– Nic.
– Nie usłyszałem, co mówisz.
– Bo to nie było do ciebie! – prawie krzyknęła Ellie. Zapadła cisza, w której usłyszała jego kroki oddalające się od drzwi, Rozluźniła się nieco i ułożyła wygodnie w łóżku. Już się prawie całkiem uspokoiła, gdy usłyszała straszny odgłos i jęknęła, wiedząc, co zobaczy, kiedy otworzy oczy. Otwarte drzwi, a w nich Charlesa.
– Czy pamiętałem, żeby ci wspomnieć – rzekł drwiąco, opierając się nonszalancko o futrynę – jak bardzo denerwują mnie drzwi łączące pokoje?
– Potrafię wymyślić na to co najmniej trzy odpowiedzi – odburknęła Ellie, – Ale żadna z nich nie przystoi damie.
– Zapewniam cię, że już dawno przestałem od ciebie oczekiwać zachowania godnego damy.
Ellie aż otworzyła usta.
– Mówiłaś coś – wzruszył ramionami. – Nie słyszałem, co.
Zdobycie się na odpowiedź wymagało od Ellie olbrzymiej siły woli.
– Zdaje się, tłumaczyłam ci już, że to nie było do ciebie. -A potem wyszczerzyła usta w uśmiechu, który miał w zamiarze wyglądać na uśmiech osoby szalonej. – Mam pewne niecodzienne nawyki.
– Śmieszne, że tak mówisz, bo gotów byłbym przysiąc, że mówiłaś coś o zabiciu kogoś.
Charles zrobił kilka kroków w jej stronę i złożył ręce na piersiach.
– Pytanie tylko, jak bardzo te nawyki są niecodzienne.
Ellie popatrzyła na niego z przerażeniem. Chyba nie myślał, że ona może kogoś zabić? Oto najlepszy dowód, że nie znała tego człowieka dostatecznie dobrze, by wychodzić za niego za mąż. Dostrzegła jednak świadczące o rozbawieniu zmarszczki wokół oczu Charlesa i odetchnęła z ulgą.
– Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć – oświadczyła w końcu – to usiłowałam się jakoś uspokoić po porannym incydencie…
– Masz na myśli pożar?
– Owszem – powiedziała, niezadowolona z tego, że jej przerwał. – Jak już mówiłam, próbowałam uspokoić się myślą o tym, że ze wszystkich złych rzeczy, jakie mogły mi się przydarzyć, ta byłaby z pewnością gorsza.
Kącik ust Charlesa uniósł się w krzywym uśmiechu. -I zabicie kogoś kwalifikuje się jako gorsze?
– Cóż, to zależy od tego, kogo by dotyczyło.
Charles wybuchnął śmiechem.
– Ach, milady, naprawdę wiesz, jak kogoś zranić.
– Niestety, nie śmiertelnie – odparła Ellie, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Sprzeczanie się z mężem sprawiało jej wielką przyjemność.
Zapadła dość długa chwila ciszy, po której Charles oznajmił:
– Ja też tak robię.
– Przepraszam?
– Staram się, żeby jakaś okropna sytuacja wyglądała lepiej na tle wyobrażanych sobie znacznie straszniejszych dramatów.
– I teraz też? – Ellie poczuła absurdalną przyjemność wypływającą z faktu, że oboje podobnie radzili sobie z przeciwnościami. Od razu, nie wiadomo dlaczego, poczuła się lepiej.
– Tak. Szkoda że nie słyszałaś, co wymyślałem w zeszłym miesiącu, kiedy byłem przekonany, że cały mój majątek przejdzie na okropnego kuzyna Phillipa.
– Sądziłam, że twój okropny kuzyn ma na imię Cecil.
– Nie, Cecil to ropucha, a Phillip jest zwyczajnie okropny.
– Zrobiłeś jakąś listę?
– Ja zawsze robię listy – odparł wprost.
– Miałam na myśli listę nieszczęść straszniejszych od utraty majątku.
– Prawdę powiedziawszy, zrobiłem – przyznał z uśmiechem. – I prawdę powiedziawszy, mam ją w pokoju obok. Miałabyś ochotę ją zobaczyć?
Читать дальше