– Przeklęty but… – sapnął z wysiłkiem Rye, lecz w tej samej chwili but zsunął się z nogi. Rye chwycił za drugi. Pieściła jego twarz czubkiem wilgotnego języka, potem przygryzła jego górną wargę.
– Może ci pomóc? – mruknęła, skubiąc zębami bokobrody. Koniec języka wśliznął mu się do ucha.
Rye wydał zduszony okrzyk i przygniótł ją do szorstkiej podłogi, nie ściągając nawet do końca spodni. Pod nimi tłoki maszyny rytmicznie poruszały się w cylindrach, wprawiając w drżenie drewniany kadłub statku.
Biodra Rye'a zaczęły się poruszać w takt owej mechanicznej litanii, którą oboje słyszeli i wyraźnie czuli jej echo w swych ciałach.
Dostosowując się do rytmu maszyn Laura uniosła nogę, zahaczyła nią o pasek spodni i pociągnęła w dół, pieszcząc równocześnie stopą odsłaniane stopniowo udo. Sięgnął ręką do tyłu, żeby jej pomóc. Palce nóg Laury poruszały się w zagłębieniach pod jego kolanami.
Uwolniwszy się ze spodni, Rye wsparł się łokciami o podłogę i ujął jej głowę w kolebkę obu dłoni, pokrywając jej twarz tysiącem pocałunków.
– Kocham cię, Lauro… przez te wszystkie lata… kocham cię… – jego biodra wpasowały się w jej ciało.
Laura objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie.
– Rye… zawsze byłeś tylko ty… Kocham cię… Rye… – Jej wilgotne wargi zamknęły mu powieki, złożyły hołd policzkom i znów odnalazły najdroższe usta, poznając ich zapach, ich ciepło, ich słodycz zanim jeszcze zamknęły się one na jej wargach.
Rye uniósł się.
Ciało Laury wygięło się w łuk.
Wycelował.
Ona rozwarła się przed nim.
Utonął w niej.
Poddała mu się bez reszty.
Do niezliczonych, nieustających rytmów świata dodali jeszcze jeden.
Jej ciało otwarło się jak muszla ostrygi, a jego miękkie ciosy znalazły i podrażniły zawartą w niej perłę, cenny klejnot zmysłów, spuściły z uwięzi czarodziejską moc, która sprawiła, że kończyny Laury zapłonęły ogniem. Z równą siłą wychodziła naprzeciw każdemu jego pchnięciu i razem sięgnęli po nagrodę, na którą zasłużyli w czasie długiej, samotnej zimy.
Przyciągała ich miłość, lecz napędzała żądza tak wielka i zachłanna, jaka tylko może się mieścić w zdrowych ciałach. Laura obnażyła zęby, nieświadoma wyciągnęła ręce nad głowę i wparła je w drzwi kajuty, gdy eksplozja doznań wypełniła jej ciało. Po skórze przebiegały tysiące drobnych dreszczy podobnych falom, którymi lekka bryza marszczy taflę stawu.
Z krtani Rye'a dobył się głuchy pomruk. Uniósł ją wyżej, jego dłonie ujęły jej biodra, potężne mięśnie ramion napięły się tak mocno, jak szoty żagla w pełnym wietrze. Z niezrozumiałym okrzykiem pchnął po raz ostatni i zadygotał, włosy spadły mu na czoło, a palce zacisnęły się na jej biodrach, pozostawiając na nich dziesięć bezkrwistych pieczęci posiadania.
Potem jego ramiona rozluźniły się, oczy przymknęły, a otwarte usta spoczęły na jej ramieniu.
Pod pokładem nadal pulsował silnik. Nad nimi wciąż kołysała się latarnia. Rye leżał na Laurze, ciężki i bezwładny. Potarła dłonią jego mokre od potu ramię, żeby wyrwać go z letargu.
– Rye…
– Mhm?
– Rye… i tyle. Zawsze chciałam móc powiedzieć to… potem. Wciśnięte w jej ramię usta rozchyliły się, poczuła wilgotne muśnięcie języka.
– Laura Adela Dalton – rzekł. Uśmiechnęła się. Rzadko wymawiał jej drugie imię, bo Laura go nie lubiła. Ale w ustach jej męża przybrało nowe brzmienie, doskonale komponując się z nazwiskiem.
– Laura Adela Dalton – powtórzyła. – Już na zawsze. Leżeli leniwie, pogrążeni w zadumie. W końcu szorstkie deski zaczęły dawać się Laurze we znaki.
– Rye?
– Hm? – otworzył oczy.
– Podłoga jest tu twardsza niż w szopie Hardesty'ego. Z uśmiechem przekręcił się, wciągając ją na siebie.
– Ale sprawdza się znakomicie, nie sądzisz? Zarzuciła mu ramiona na szyję…
– Cudownie.
– Ty jesteś cudowna. Więcej niż cudowna. Jesteś… oszałamiająca.
– Raczej oszołomiona – zaśmiała się cicho. – Zdaje się, że odgniotłeś mi kość ogonową.
Zaśmiał się, roztarł jej posiniaczoną pupę i ostrzegł:
– Lepiej zacznij się do tego przyzwyczajać. Rzuciła mu łobuzerskie spojrzenie.
– Jak myślisz, dlaczego zabrałam tyle lanoliny? Zęby Rye'a błysnęły bielą. Zachichotał z uznaniem.
– Trzymaj się, znajdziemy wygodniejsze miejsce – złapał ją za pośladki, a ona oplotła nogi wokół jego bioder. Rye dźwignął się na nogi i podszedł do koi. – Ściągnij koc – mruknął, całując ją w brodę.
Pochyliła się w bok, żeby wykonać polecenie, ale nagle jej oczy rozszerzyły się ze strachu.
– Rye! Upadniemy!
– I o to właśnie chodzi.
– Rye! Rye cofnął się ku niższej koi i padł, pociągając ją za sobą. Na nieszczęście kiedy się wyprostował, zabrakło mu miejsca na nogi. Podciągnął ją i przewrócił się na bok.
– Kiedy dotrzemy do Michigan, zrobię dla nas największe łóżko, jakie w życiu widziałaś.
Przytuliła się do niego, zakopując nos w łatce złotych włosów na piersi.
– Mnie i to wystarczy.
– Nie, musimy mieć wielkie łoże, żeby w niedzielę rano pomieściły się w nim wszystkie nasze dzieci.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Jakie dzieci?
– Te, które będziemy mieć – powiódł dłonią po jej gładkim pośladku. – Ponieważ zamierzam robić to z tobą bardzo często, spodziewam się, że w krótkim czasie będzie ich gromadka.
– A czy ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia? Pocałował ją w czubek nosa, potem w miejsce nad górną wargą, wreszcie w usta.
– Jeśli tego nie lubisz, powiedz „nie”. Zważywszy jednak, jaki pokaz dałaś przed chwilą na podłodze, lepiej od razu zacznij dziergać kaftaniki.
– Pokaz! – Szturchnęła go w ramię. – Nie dawałam żadnego… Zamknął jej usta pocałunkiem. Uśmiechał się, mruczał, chuchał na nią ciepło.
– Mmmm… brykałaś jak dziki mustang, sama przyznaj. Już myślałem, że będę cię musiał zakneblować, żebyś nie gorszyła mojego ojca i Josha.
– Ja brykałam!… A ty nie?
– Masz rację, sam czułem się trochę jak ogier. Przytulił ją, ona mocno ścisnęła go nogami i zaśmiali się razem.
Gdy znów zamilkli, leżeli spleceni, nasłuchując stukotu maszyny, swych oddechów i trzeszczenia drewna. Światło latarni padło na twarz Rye'a, wyławiając z półmroku jego czoło, krzaczaste bokobrody, małżowinę uszną, usta. Serce Laury od nowa wezbrało miłością. Powiodła palcem po jego górnej wardze, patrząc na niego czule.
– Naprawdę chcesz mieć dużo dzieci? Nie odpowiedział od razu. Patrzył jej w oczy tak, jak gdyby zaglądał w przeszłość.
– Nie miałbym nic przeciwko temu – rzekł w końcu cicho. – Nie widziałem, jak nosiłaś moje dziecko. – Powiódł dłonią po jej brzuchu. – Nieraz wyobrażałem sobie, jak pięknie musiałaś wtedy wyglądać.
– Och, Rye – powiedziała nieśmiało – kobiety w ciąży wcale nie są piękne.
– Ty będziesz. Wiem, że będziesz. Pod powiekami nagle zakręciły się jej łzy.
– Tak bardzo cię kocham – szepnęła. – Jasne, że chcę mieć z tobą dużo dzieci.
Spostrzegłszy jej łzę, otarł ją czubkiem palca i dotknął nim swoich ust.
– Lau… – urwał, bo głos mu się załamał. Przyciągnął ją do piersi. Tuż pod głową czuła gwałtowne bicie jego serca. – Kocham cię, Lauro Dalton, choć czasem zdaje mi się, że słowami tego nie wyrażę. Nie potrafię… a chciałbym… – zamilkł pod naporem gwałtownej fali uczuć. Zamknął oczy, wtulił twarz w jej włosy i zakołysał ją w ramionach.
Читать дальше