Obejrzała się na środku ulicy w nadziei, że zobaczy statek. Zasłaniały go domy, lecz wiedziała, że jak w każdy poniedziałek, środę i sobotę zabiera pasażerów z nabrzeża dla parowców. Wkrótce zabierze także ją i Rye'a. Nagle dotarło do niej, że teraz nic nie stoi im już na przeszkodzie. Uśmiechnęła się na wspomnienie niedawnej kłótni. Ech, Lauro, ty głuptasie! Nawet nie zapytałaś go, kiedy wyjeżdżacie!
Odwróciła się i pobiegła w stronę domu, ledwie dotykając stopami ziemi. Rondo jej czepka łopotało w porywistym marcowym wietrze, a tysiąc nie zadanych pytań tańczyło jej w głowie. Zawsze krępowała się omawiać te sprawy, dopóki była jeszcze Laurą Morgan. Ale teraz mogła pytać go o wszystko. Kiedy pędziła do domu muszelkową ścieżką, jej tętniące serce wypełniało jedno – tylko jedno – najważniejsze pytanie.
Wiadomość przyniesiono do bednarni późnym popołudniem. Rye rzucił Jimmy'emu miedziaka, poznając na liściku pismo Laury. Wszedł po schodach na górę, niecierpliwie przysiadł na brzegu łóżka i złamał pieczęć.
Drogi Rye'u!
Przepraszam. Czy mimo wszystko ożenisz się ze mną?
Laura
Na twarzy Rye'a wykwitł szeroki uśmiech. Już jest wolna! Wydał triumfalny okrzyk i natychmiast posłał przez Chada odpowiedź.
Droga Lauro!
Ja też przepraszam. Oświadczyny przyjmuję.
Może naczerpać ci wody ze studni?
Pozdrowienia Rye
Drogi Rye'u!
Trzymaj się ode mnie z daleka, napalony capie.
Wiem, że wcale nie chodzi ci o wodę.
Ucałowania Laura
Droga Lauro!
Może wobec tego narąbać ci drewna? A może wspólnie zagrzejemy kiełbasę?
Gorące ucałowania Cap
Drogi Rye'u!
Zaczekaj z tym do ślubu. Kiedy wyjeżdżamy?
Zaczynam się pakować.
Uściski Niewdzięczna wiedźma P.S. Potrzebne mi trzy, może cztery duże beczki. Tylko nie przynoś ich osobiście!
Droga Lauro!
Posyłam ci przez Chada pierwszą z czterech beczek. Odpływamy parowcem do Albany w czwartek, trzydziestego marca. Co powiesz na to, żeby ślubu udzielił nam kapitan?
Kocham cię Rye
Drogi Rye'u!
Tak, tak, tak. Wszystko już gotowe. Zostało mi trochę miejsca w jednej z beczek, więc możesz do niej dołożyć jakieś swoje drobiazgi. Kiedy znów cię zobaczę?
Ja też cię kocham Laura
Na dwa dni przed odjazdem Laura otrzymała ostatnią wiadomość. Tym razem Rye przekazał ją osobiście.
Usłyszała pukanie i poszła otworzyć drzwi. Zobaczywszy Rye'a na ścieżce dziesięć stóp dalej, stanęła jak wryta. Miał na sobie wystrzępiony sweter z surowej owczej wełny i marynarskie spodnie z klapką na brzuchu i rozszerzanymi nogawkami. Na jego głowie tkwiła czarna szewiotowa czapka, jaką noszą greccy rybacy, zsunięta pod zawadiackim kątem na opalone czoło, co jeszcze dodawało mu uroku. Twarz Laury pojaśniała, a jej uśmiech natychmiast odbił się w oczach Rye'a.
– Witaj ukochana! – rzekł i nagle zamilkł. Patrzył na nią zachłannie. Jego uśmiech złagodniał i stał się nader wymowny.
– Strasznie za tobą tęskniłam – powiedziała impulsywnie.
– Ja za tobą też.
– Przepraszam, że nagadałam ci takich głupstw.
– Ja także.
– Jesteśmy niemożliwi, prawda?
– Po prostu zakochani, nie sądzisz?
– Tak właśnie sądzę – uśmiechnęła się łobuzersko. Ponieważ się nie ruszał, więc spytała: – Może zechciałbyś wstąpić na chwilę?
– Bardzo bym chciał – nadal jednak tkwił w miejscu, jak gdyby buty wrosły mu w ścieżkę.
– A zatem…
– Nie wejdę.
– Dlaczego? Powoli potrząsnął głową.
– Jeszcze tylko dwa dni. Zaczekam. Odetchnęła z napięciem i zerknęła na morze, potem znów na niego.
– Jeszcze dwa dni – powtórzyła. – Trochę się boję, Rye.
– Ja też. Ale już nie mogę się doczekać. Jej spojrzenie zatrzymało się na jego oczach.
– Ja także – przyznała, nie zauważając, jak monotonna staje się ta rozmowa.
Rye odchrząknął i przestąpił z nogi na nogę.
– Josiah jest już gotowy do wyjazdu. A co z Joshem?
– Na razie traktuje mnie niczym osobę, która znęca się nad zwierzętami. Nie wiem, jak się zachowa, gdy przyjdzie do pożegnań.
Cień przemknął po ich twarzach. Malec nie chciał pozostawić Jimmy'ego, Jane, Hildy… a przede wszystkim Dana.
– Tak, pożegnania będą smutne. Laura kiwnęła głową i zmusiła się do uśmiechu.
– A zatem… – Rye cofnął się o krok. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej przerażała ich nieodwracalność tej decyzji. Jechali w niepewne; mieli przebyć wiele mil, być może stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem. Jak odniesie się do tego Josh? Laura i Rye patrzyli sobie w oczy, krzepiąc się myślą, że razem mogą stawić czoła wszystkiemu, co przyniesie im przyszłość.
– Przyjadę po was w czwartek około dziewiątej.
– Będziemy czekać. Dalej stał na ścieżce, zaglądając jej w oczy, jakby nie mógł się zmusić do odejścia. W końcu chrząknął pod nosem, podszedł i uniósł jej dłoń do ust.
– Josh da się przekonać – rzekł pocieszająco. Potem odwrócił się i kłusem zbiegł ze wzgórza.
W tym samym czasie, na innym podwórku przy tej samej drodze, Josh tkwił na kolanach nad dołkiem w ziemi. Zmrużył oko, celując trzymanym na kciuku kamykiem.
– Hej, Jimmy?
Jimmy Ryerson podniósł głowę znad swoich kamyków.
– Przerwałeś mi i będę musiał liczyć jeszcze raz. Czego chcesz? Josh podrapał się po głowie, zostawiając na niej szarą smugę, i wreszcie zadał pytanie, które nurtowało go od bardzo dawna.
– Co to jest przygoda?
W czwartek rano Szara Pani Mórz w pełni zasługiwała na swą nazwę. Brzeg morza okrywała cienka warstwa mgły, a niebo nad wyspą miało barwę stali. Nad miastem rozległa się codzienna pobudka – poranny dzwon kościoła Kongregacji, uderzenia kowalskiego młota, łopot żagli chwytających wiatr, plusk wody pod falochronem i turkot drewnianych kół na bruku.
Przy otwartych drzwiach bednarni zatrzymały się dwa wozy. Wozacy weszli do środka i zaczęli wytaczać z warsztatu ciężkie beczki. Wewnątrz tylko stół roboczy i piec zostawiono na miejscu. Stary zgarbiony bednarz o siwych kędziorach stał obok młodego, którego jasna grzywa spadała na czoło jak splątane wodorosty. Błękitny dym unosił się w górę powolną spiralą; młody człowiek objął ramieniem plecy ojca.
– Cóż, staruszku… Chwilę trwała znacząca cisza.
– Tak, synu – rzekł w końcu Josiah. – Dobrze się tu mieszkało.
Patrzyli na belki stropu, na okienko nad stołem, wytarte schody na piętro. We wspomnieniach zabrzmiał głos tak drogiej im kobiety, który przez tyle lat wzywał ich na śniadania, kolacje, do łóżek. Ściany pachniały cedrem i tytoniem fajkowym, który przesiąkł je chyba na zawsze.
Josiah wyjął z ust wonny cybuch i odezwał się cicho:
– Chciałbym zostać na chwilę sam z twoją matką. Idź po swoją kobietę, chłopcze.
Rye wciągnął głęboki, drżący oddech i po raz ostatni rozejrzał się wokoło.
– Spotkamy się na nabrzeżu – rzekł ochryple, jeszcze raz uścisnął barki ojca i szybko wyszedł na ulicę.
Długim susem wskoczył na wóz, gwizdnął głośno i obejrzał się w chwili, gdy żółty labrador dał susa za nim. Pies przebiegł po zniszczonych deskach na przód wozu, oparł pysk na siedzeniu woźnicy, machnął parę razy ogonem i ruszyli.
Читать дальше