Na pokład „Clintona” załadowano ostatnią beczkę i uszy zgromadzonych rozdarł przeciągły gwizd, który podniósł się nad nabrzeżem.
Serce Laury załomotało – nie wiadomo, czy zawinił tu ogłuszający dźwięk, czy widok Dana. Wciąż stał z wahaniem dwadzieścia stóp od niej, powściągliwy jak zawsze.
Ale wtedy zauważył go Josh. Zerwał się na nogi i popędził ku niemu. Dan ukląkł i po raz ostatni porwał go w objęcia.
Nad nabrzeżem poniósł się żałosny okrzyk:
– Tato!… Tato!…
– Wszyscy na pokład! – zakomenderował kapitan Silas. Gwizdek parowca rozległ się ponownie. Dan przymknął oczy, powstrzymując łzy.
Laura rzuciła błagalne spojrzenie na Rye'a, lecz on już popychał ją do przodu, w stronę Dana. Dan postawił Josha na ziemi i wyszedł jej na spotkanie. Rzuciła mu się na szyję, strącając melonik, który potoczył się po szarych deskach pomostu. Rye patrzył na DeLaine Hussey. W milczeniu skinął jej głową, ona zaś uniosła drżącą dłoń do ust.
Laura przylgnęła do Dana, czując jak bije mu serce, po czym odchyliła się i spojrzała w twarz. Usta miał zaciśnięte, ale nozdrza drżały i podejrzanie często mrugał oczyma. Pieszczotliwie dotknęła jego policzka.
– Żegnaj, Dan – wyjąkała.
Dan chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł wydusić słowa. Przyciągnął ją jeszcze raz do siebie i ku jej zaskoczeniu pocałował mocno w usta. Kiedy ją wypuścił, policzki miał mokre od jej łez.
Rye mocno uścisnął mu dłoń.
– Dbaj o nich, przyjacielu – szepnął Dan.
– Jak o źrenicę oka.
Ich głosy były zmienione ze wzruszenia, a dłonie zaciśnięte tak mocno, że palce pobielały.
Kapitan Silas zawołał z trapu:
– Wszyscy na pokład! Musimy trzymać się rozkładu!
Rye wziął Josha na ręce. Łzy płynęły po piegowatych policzkach chłopca, kiedy ponad muskularnym ramieniem nowego ojca patrzył na swego tatę. Sterczący kosmyk na czubku głowy podrygiwał w takt zamaszystych kroków Rye'a. Laura, podtrzymywana przez Rye'a pod rękę, bo łzy zupełnie ją oślepiły, ruszyła za nimi, mijając morze niewyraźnych twarzy.
Stali przy relingu – Rye z Joshem na ręku, dalej Laura i Josiah, a pomiędzy nimi sterczał wszędobylski nos zaniepokojonej Łajby. Statek zakołysał się, szarpnął i ruszył do przodu, powoli nabierając prędkości. Rytmiczny łomot przybrał na sile niczym nieprzerwane tętno statku.
Każde z nich wpatrywało się w jedną, wybraną twarz. Dla Josha był to Jimmy Ryerson, który machał nad głową jedną ręką, a drugą ocierał oczy. Dla Laury była to Jane, stojąca z policzkiem wtulonym we włosy najmłodszego dziecka. Dla Rye'a był to Dan, który podniósł w końcu kapelusz, ale zapomniał włożyć go na głowę. Josiah natomiast spoglądał ponad dachami na ledwie widoczny w dali drewniany domek. Opuścił rękę i machinalnie pogłaskał Łajbę po łbie. Pies zaskomlał, podniósł smutne oczy na starca. Brzeg odpłynął i zszarzał we mgle otulającej przystań.
Przez długi czas patrzyli na ten ukochany skrawek lądu. Gdy mijali płycizny, wystające palce cypla Branta i Coate zdawały się przywoływać ich z powrotem. Ale „Clinton” pruł naprzód, aż Nantucket zaczęła przypominać guziczek, unoszący się na powierzchni wody, a potem rozpłynęła się całkiem we mgle.
Laura zadrżała. Podniosła głowę i zobaczyła, że Rye jej się przygląda.
– Chcesz obejrzeć naszą kajutę? „Nasza kajuta”. Jeśli cokolwiek mogło oderwać jej bolesne myśli od wyspy, którą właśnie pożegnali na zawsze, to tylko te dwa słowa.
– Chyba powinnam, skoro mamy w niej spędzić dwa tygodnie – powiedziała. Wszyscy czworo udali się pod pokład. „Clinton” był o wiele mniej luksusowy niż „Telegraf, choć bowiem mieścił trzydziestu pasażerów, jego głównym zadaniem był transport ładunku, toteż pomieszczenia dla ludzi z trudem można było nazwać kabinami. Rye poprowadził ich do dwóch klitek, przedzielonych cieniutkim przepierzeniem.
Otworzył drzwi i cofnął się w wąskim przejściu. Laura zajrzała do środka. Ku swemu rozczarowaniu zobaczyła wewnątrz piętrową koję, wąską ławę przymocowaną do ściany, malutką półeczkę i latarnię olejową, kołyszącą się u sufitu. Jej walizka już stała obok marynarskiego kuferka Rye'a.
– Puść mnie, chcę zobaczyć! – zanim zdążyła zareagować, Josh przecisnął się obok niej. Męska dłoń spadła mu na ramię.
– Nie tak szybko, młodzieńcze! Ty mieszkasz obok. Serce Laury zadrżało. Bała się, że Josh będzie protestować, kiedy zechcą go z nią rozdzielić w obcym miejscu. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo musiała wejść do środka kabiny, żeby przepuścić całe towarzystwo do następnych drzwi.
– Ty rozgościsz się tutaj razem z dziadkiem – usłyszała. Wetknęła nos do sąsiedniej kajuty, identycznej jak pierwsza.
– Z dziadkiem? – Josh skrzywił się z powątpiewaniem.
– Zgadza się.
– A gdzie będzie mama?
– Tuż za ścianą – Rye skinął głową w kierunku ich kabiny.
– Ale… Słysząc brak entuzjazmu w głosie wnuka, Josiah uznał za stosowne się wtrącić.
– Chodź no tutaj – rzekł swą rozwlekłą nowoangielską gwarą.
– Chcę ci coś pokazać. Josh spoglądał sceptycznie na Rye'a i matkę. Była to jedna z najcięższych chwil w życiu Laury: zabiegała o zgodę syna na to, że będzie spać z jego ojcem! Josiah schylił się i wyciągnął spod koi drewnianą skrzynkę z rzędem otworów na boku. Usiadł na niższej koi i delikatnie położył na niej ręce, jak gdyby był to kapelusz magika. Josh dał się złapać.
– Co to jest? – spytał, przysuwając się bliżej.
– Nic wielkiego. Dwoje współtowarzyszy na długą podróż. Wieko skrzynki uniosło się i z wewnątrz doleciał świergotliwy duet.
– Kurczęta! – Josh już wyciągał ręce, podniecony i rozpromieniony. – Możemy je trzymać na statku?
– Nawet powinniśmy. Z tego, co słyszałem, w Michigan nie ma wielu kur. Postanowiłem od razu założyć hodowlę, żeby twoja mama miała jajka do potraw.
Łajba wyciągnęła nos i zaczęła obwąchiwać skrzynkę. Josh już zapomniał o Rye'u i Laurze. Josiah sięgnął do kieszeni na piersi, wydobył z niej zimną fajkę i wsadził ją w zęby, spoglądając na przemian to na chłopca, to na kurczęta, to na psa. Po chwili zerknął ukradkiem na Laurę i odezwał się żartobliwie:
– Wiesz, Joshua, będzie mi potrzebna pomoc przy tej menażerii, więc mam nadzieję, że twoja mama nie będzie miała nic przeciwko temu, żebyś spał tutaj.
Josh błyskawicznie rzucił się do nóg Laury, nieomal wspinając się po jej spódnicy.
– Mogę, mamo? Mogę? Razem z… dziadkiem będziemy karmić kurczęta, trzymać je w cieple i pilnować, żeby Łajba ich nie zjadła!
Laura wybuchnęła śmiechem. W oczach Josiaha również pojawił się wesoły ognik. Miała nadzieję, iż bez słów zrozumie, jak bardzo jest mu wdzięczna.
– Oczywiście, że możesz mieszkać z dziadkiem, Josh. Josh już zaglądał do skrzynki.
– Jak je nazwiemy, dziadku?
– Kurczaki? W życiu nie słyszałem, żeby kurczęta miały imiona!
– Widzę, że nie jesteśmy tu potrzebni, więc chodźmy się rozpakować – Rye ujął Laurę za łokieć i gorący dreszcz przeszył jej ramię. Kiedy wychodzili, dziadek i wnuk byli tak zajęci, że żaden nawet na nich nie spojrzał.
Gdy zamknęli za sobą drzwi własnej kajuty, zapadła cisza, w której słychać było tylko pomruk maszyny, dobiegający spod podłogi. Nie było tu bulaja, tylko olejna lampa kołysała się na haku. Jej skąpe światło nie było jednak konieczne, by Laura widziała każdy rys twarzy Rye'a. Poczuła, że stanął za nią.
Читать дальше