I, mówiąc szczerze, udało jej się tego dokonać. Następne lato spędziła na południu Francji. Poderwała trzydziestosiedmioletniego francuskiego playboya i wkrótce pobrali się w Rzymie. Zaszła w ciążę, straciła dziecko i wróciła do Nowego Jorku z podkrążonymi oczami i skłonnością do nadużywania tabletek. Jej małżeństwo wywołało burzę w międzynarodowej prasie. Artur z obrzydzeniem przygotowywał się na spotkanie z „młodym” zięciem. Wydał fortunę, aby ten żigolak zgodził się wreszcie zostawić jego córkę w spokoju. Wysłał Ann do Palm Beach, żeby „doszła do siebie”, ale jak zwykle wpadła tam w tarapaty, zabawiając się przez całe noce z chłopcami w swoim wieku, a jeśli nadarzała się okazja, to z ich tatusiami także. Jean nie pochwalała trybu życia Ann, ale dziewczyna miała już dwadzieścia jeden lat i Artur niewiele mógł zdziałać. Odziedziczone po matce nieruchomości dawały jej ogromne dochody i miała dosyć pieniędzy, by dobrze się bawić. Zanim skończyła dwadzieścia dwa lata poleciała do Europy i znowu było o niej głośno. Jedyną pociechą dla Artura było to, że Billy'emu udało się nie wylecieć z Princeton, mimo że już kilka razy naprawdę niewiele brakowało.
– Trzeba przyznać, że nie masz z nimi łatwego życia, prawda kochanie?
Spędzali teraz razem spokojne wieczory w Greenwich, ale prawie zawsze nalegała, aby na noc odwoził ją do domu. Bez względu na późną porę. Co prawda jego dzieci wyjechały, ale Jean miała przecież Tanę i nie pozwoliłaby sobie na spędzanie nocy poza domem, chyba wtedy, gdy Tana nocowała u przyjaciółki lub wyjeżdżała na weekend na narty. Jean przestrzegała pewnych stałych reguł i Artur cenił ją za to.
– Przecież wiesz, że w końcu i tak zrobią, co zechcą, Jean. Bez względu na to, jaki im dajesz przykład.
W pewnym sensie miał rację, ale z drugiej strony nigdy nie starał się im przeciwstawić. Przyzwyczaił się do samotnych nocy i gdy czasem budząc się rano znajdował Jean przy sobie, traktował to jak nadzwyczajne święto. Niewiele pozostało już z tego gorącego uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, ale nadal był to wygodny układ dla obojga, a zwłaszcza dla niego. Nigdy nie prosiła o więcej, niż mógł jej dać. Wiedział, jak bardzo jest mu wdzięczna za wszystko, co zrobił w ciągu tych lat, które spędzili razem. Gwarantował jej bezpieczne życie, jakie bez niego nie byłoby możliwe, wspaniałą pracę, dobrą szkołę dla Tany i różne drobne przyjemności: wyjazdy, biżuterię, futra. Dla niego to były niewielkie wydatki, a Jean, mimo że nadal chętnie siadywała z igłą i nitką w rękach, sama nie zajmowała się już szyciem pokrowców na meble czy ubrań dla siebie i córki. Dwa razy w tygodniu przychodziła do niej sprzątaczka.
Jean prowadziła teraz zupełnie inny tryb życia. Przecież to jemu zawdzięczała to komfortowe mieszkanie. Artur wiedział, że go kochała. On też ją kochał, ale przyzwyczaił się do tej wygodnej sytuacji i nie wspominał o małżeństwie już od lat. Teraz nie było już po temu powodu. Ich dzieci były prawie dorosłe, on miał pięćdziesiąt cztery lata, interesy rozwijały się wspaniale. Jean była nadal atrakcyjna i dosyć młoda, choć w ciągu ostatnich kilku lat straciła swój młodzieńczy wygląd i stała się dojrzałą kobietą. Podobała mu się taka, ale trudno było mu uwierzyć, że upłynęło już dwanaście lat. Właśnie tej wiosny skończyła czterdzieści lat. Zabrał ją z tej okazji na tydzień do Paryża. Ta podróż była jak wycieczka do raju. Przywiozła stamtąd tuzin drobiazgów dla Tany i opowiadała jej po powrocie niezliczone historyjki, włącznie z opisem urodzinowej kolacji u Maxima. Powroty do domu były zawsze przygnębiające. W nocy miała ochotę przytulić się do Artura, szukała go po omacku przez sen. Rano budziła się w pustym łóżku, nie znajdując obok nikogo. Ale żyła w ten sposób od wielu lat i nie przeszkadzało jej to tak bardzo albo przynajmniej udawała, że nie przeszkadza. Tana, po awanturze przed trzema laty nie wracała już więcej do tej sprawy. Wstydziła się tamtej kłótni. Matka była dla niej zawsze taka dobra.
– Chcę dla ciebie jak najlepiej, mamo… to wszystko… chcę, żebyś była szczęśliwa… żebyś nie była samotna…
– Nie jestem, kochanie – oczy Jean wypełniały się łzami. – Mam ciebie.
– To nie to samo.
Przytuliła się do matki i ten zakazany temat już nigdy nie powrócił. Artur i Tana nie żywili do siebie zbyt przyjaznych uczuć i to martwiło Jean. Gdyby poprosił ją o rękę, byłaby w trudnej sytuacji ze względu na Tanę. Dziewczyna uważała, że wykorzystywał jej matkę przez ostatnie dwanaście lat i nie dawał nic w zamian.
– Jak możesz tak mówić? Tak wiele mu zawdzięczamy!
Pamiętała ciasne mieszkanko przy stacji kolejki naziemnej. Tana była wtedy malutka. Skromna pensja Jean nie wystarczała czasem na to, by zapewnić dziecku codzienny mięsny posiłek. Kupowała dla małej kotlety jagnięce albo małe steki, a dla siebie makaron, który jadła przez kolejne trzy lub cztery dni.
Co takiego wielkiego mu zawdzięczamy? To mieszkanie? No i co z tego? Pracujesz przecież, mogłaś bez jego pomocy wynająć takie mieszkanie, mamo.
Ale Jean nie była tego taka pewna. Nie miałaby odwagi odejść od niego właśnie teraz, nie chciałaby stracić pracy w Durning International. Ceniła sobie to, że jest jego „prawą ręką”. Lubiła to mieszkanie, pracę i poczucie bezpieczeństwa, jakie stwarzał… i wreszcie samochód, który wymieniał jej co dwa lata. Dzięki temu z łatwością dojeżdżała do Greenwich. Na początku kupował jej kombi, żeby mogła dowozić i odbierać jego dzieci. Ostatnie dwa były mniejsze, śliczne, małe limuzyny mercedesa. Nie zależało jej tak bardzo na tych prezentach, chodziło o coś więcej, znacznie więcej. Ważne było to, że Artur istniał, był w zasięgu ręki, gdy go potrzebowała. Bałaby się, gdyby to się zmieniło po tylu latach spokojnego życia. Bez względu na to, co mówiła Tana, nie zerwie z nim.
– A co się stanie jak on umrze? – któregoś dnia Tana znowu stała się natarczywa. – Zostaniesz sama, bez pracy, bez niczego. Jeśli cię kocha, dlaczego nie chce się z tobą ożenić, mamo?
– Myślę, że jesteśmy zadowoleni z tego co mamy. Oczy Tany przybrały kolor zimnej zieleni, tak jak oczy Andy'ego, kiedy się ze sobą sprzeczali.
– To nie wystarczy. On zawdzięcza ci o wiele więcej, mamusiu. Dla niego to taki łatwy i wygodny układ.
– Dla mnie też, Tan – nie miała już siły, żeby się z nią kłócić tego wieczora. – Nie muszę znosić niczyich kaprysów i przyzwyczajeń. Robię to, na co mam ochotę. Po prostu żyję po swojemu. A kiedy zechcę, zabiera mnie do Paryża, Londynu czy L.A. Nie jest tak źle, jak myślisz.
Obie wiedziały, że to stwierdzenie nie było całkiem prawdziwe, ale na zmiany byłoby już za późno. Obie wierzyły w swoje racje.
Gdy układała papiery na biurku, wyczuła w pobliżu jego obecność. Zawsze wiedziała kiedy się zbliżał, tak jakby miała w sercu radar, który ją o tym uprzedzał. Wszedł po cichu do pokoju i przyglądał się jej, a ona uniosła głowę i zobaczyła go stojącego przy drzwiach.
– Cześć, kochanie – uśmiechnęła się do niego. To był specjalny uśmiech, jaki wymieniali między sobą od dwunastu lat. Serce jej topniało, gdy patrzył na nią tak ciepło.
– Jak minął dzień?
– Teraz już lepiej.
Nie widział jej od południa, co zdarzało się raczej rzadko. Zwykle widywali się z sześć razy po południu, przedtem spotykali się na porannej kawie, często też wychodzili razem na lunch. Od lat krążyły na ich temat plotki, zwłaszcza po śmierci Marie Durning. Potem trochę ucichło i ustalono, że albo są przyjaciółmi, albo bardzo dyskretnymi kochankami i w końcu przestano się nimi interesować. Usiadł w swoim ulubionym fotelu naprzeciwko niej i zapalił fajkę. Pokój wypełnił aromat tytoniu. Przyzwyczaiła się już do niego i nawet polubiła, tak jak wszystko, co wiązało się z jego osobą. Zapachem fajki przesiąknięte były jego pokoje, a nawet jej sypialnia.
Читать дальше