Olivia stała oparta o ścianę, myśląc intensywnie. Nagle ją oświeciło. Wybrała numer na swojej komórce.
– Scott – powiedziała. – Chyba wiem, gdzie ona jest. Nikt jej nie widział, odkąd zeszła za kulisy. Założę się, że rzyga jak kot.
– OK, zajmę się tym – odpowiedział Scott. Przez chwilę słyszała jego pospieszne kroki. Przerażona spojrzała na zegarek.
– Dobra, posłuchaj mnie, Olivio. Jestem na miejscu. Widzę ją, wyciągnę ją. Wszystkim się zajmę. Ty już nic nie możesz zrobić. Uciekaj z budynku. Natychmiast. Kocham cię. Na razie.
– Scott! – wrzasnęła. – Scott!
Ale telefon milczał.
Rozejrzała się zrozpaczona, po czym ruszyła w stronę estrady, starając się nie dać porwać tłumowi, jak gdyby to był nurt rzeki – trzymając się jego obrzeży, gdzie nie był tak rwący, łatwiej mogła się poruszać. Nagle jednak z foyer dał się słyszeć ogłuszający huk, ziemia zadygotała, zadrżały ściany. Ludzie zaczęli krzyczeć i miotać się w panice, a w powietrzu rozszedł się drażniący dym – podobny, tylko mniej intensywny wydzielały odpalane ognie sztuczne – gdy nagle od strony sceny dał się słyszeć kolejny głośny wybuch.
Olivia gorączkowo wystukała numer.
– Scott! – darła się rozpaczliwie. – Scott!
Lecz telefon tylko dzwonił i dzwonił, gdy tymczasem tłum ogarnięty paniką rozpierzchł się we wszystkie strony. Olivia przywarła do ściany i stała zupełnie nieruchomo w samym środku prawdziwego piekła, patrząc na rozgrywający się przed nią dramat. Z wolna zaczęło do niej docierać, że wszystko jest w porządku. Brygada antyterrorystyczna znakomicie poradziła sobie z bombami zgromadzonymi w toalecie. Budynek wciąż stał, wybuch nie dotarł na widownię, nie było żadnych odłamków, krwi, rozszarpanych ciał. Wyglądało na to, że nikt nie odniósł obrażeń. Z wyjątkiem jednego człowieka, którego kochała.
Znowu wybrała numer Scotta. Telefon dzwonił i dzwonił, i dzwonił. Zrozpaczona osunęła się na podłogę, czując, jak po policzku spływa jej łza, gdy nagle ktoś odebrał.
– Scott?! – krzyknęła, z podekscytowania o mało nie połykając telefonu.
– Nie, proszę pani, to nie Scott, ale on jest tu ze mną.
– Jest? Nic mu się nie stało?
Przez chwilę panowała cisza.
– Nic, proszę pani – usłyszała w końcu. – Można co prawda powiedzieć, że trochę się pobrudził, ale poza tym chyba jest w jednym kawałku. Udało mu się wrzucić Oscara do klozetu i przykryć jakimiś szmatami, a sam z młodą damą zdążyli się ukryć. O, chce z panią rozmawiać.
Czekała, wciąż jeszcze nie mogąc opanować targającego nią szlochu.
– To ty? – burknął ponuro Scott. – Mówiłem ci, żebyś nie dzwoniła do mnie do pracy.
– Nawet na chwilę nie można cię spuścić z oka – powiedziała, ocierając ostatnie łzy, ale już rozpromieniona ze szczęścia. – Zawsze ci się łapy kleją do każdej aktorki i modelki, no nie?
MAUI, HAWAJE
Gdy powietrzny ambulans schodził do lądowania ponad tropikalnymi wodami Maui, telefon Olivii zaczął dzwonić. Na sekundę puściła rękę Scotta, by go odebrać.
– Olivia?
– Słucham?
– Tu Barry Wilkinson. Słuchaj, możesz napisać dla nas artykuł? Byłaś tam, no nie? Na Oscarach i w Sudanie. Chcemy mieć pełną relację z pierwszej ręki, na wyłączność – ogólny zarys na pierwszą stronę, wszystko do przeglądu wydarzeń – i coś do wydania zwykłego, najlepiej do ósmej rano. Kilkaset słów i parę wypowiedzi. Olivio?
– Nie wiem, o czym pan mówi – odparła. Wiedziała natomiast jedno, a mianowicie, że nie ma najmniejszej ochoty, aby jej twarz ukazała się na pierwszych stronach gazet. Gdyby tak się stało, prawdopodobnie do końca życia musiałaby się ukrywać.
– Słuchaj, kotku, ja wiem. Wiem o MI6. Wiem, że pojechałaś do Sudanu, bo mi powiedzieli w „Elan”. I wiem, że byłaś na Oscarach, bo cię widziałem w rudej peruce. I…
Odsunęła telefon od ucha i wyjrzała przez okno, gdzie samolot coraz bardziej zniżał lot ponad połyskującym morzem, palmami i białym piaskiem. Uszczęśliwiona uśmiechnęła się do Scotta Richa, po czym przyłożyła do ucha telefon, w którym wciąż rozlegał się skrzeczący jazgot Barry'ego, i powiedziała: – Och, nie wygłupiaj się, złotko. Wszystko to jest tylko wytworem twojej rozbuchanej wyobraźni.
***