W czasie świąt Bożego Narodzenia udało się Meredith dwa razy stanąć pod wiszącą w hallu jemiołą, kiedy Parker z rodziną składali im świąteczną wizytę. Zawsze też towarzyszyła ojcu, kiedy nadchodził czas ich rewizyty u Reynoldsów.
W efekcie triku z jemiołą to Parker był tym, który po raz pierwszy ją pocałował. Działo się to w czasie pierwszego roku jej pobytu w szkole. Aż do następnych świąt żyła wspomnieniem o tym. Rozpamiętywała poczucie jego bliskości, jego zapach i to, jak uśmiechnął się do niej, zanim ją pocałował.
Kiedy był u nich na kolacji, uwielbiała słuchać, jak opowiadał o banku. Zupełnie wspaniałe były spacery, na które wybierali się po takich kolacjach, w czasie gdy ich rodzice sączyli brandy. Właśnie podczas jednego z tych spacerów ostatniego lata dokonała upokarzającego odkrycia, że Parker zawsze wiedział o tym, że ona się w nim podkochuje. Parker zapytał ją, jak udał się jej wyjazd na narty do Vermont. Uraczyła go zabawną historyjką o wyprawie z kapitanem narciarskiej drużyny z Litchfield, który musiał w czasie tej randki gonić po zboczu jej nartę, co zrobił zresztą stylowo i z właściwym sobie wdziękiem. Kiedy Parker przestał się już śmiać, powiedział uroczyście i z uśmiechem:
– Za każdym razem, kiedy cię widzę, jesteś jeszcze piękniejsza. Chyba zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś ktoś zajmie w końcu moje miejsce w twoim sercu, ale nie sądziłem, że będzie to jakiś osiłek, który uratuje twoją nartę. Właściwie – zażartował – przyzwyczaiłem się już do tego, że jestem twoim romantycznym bohaterem.
Duma i zdrowy rozsądek powstrzymały ją przed wyrzuceniem z siebie, że źle ją zrozumiał, że nikt nie zajął jego miejsca była zbyt dorosła, żeby udawać, że nigdy takiego miejsca w jej sercu nie miał. Najwyraźniej Parker nie był zdruzgotany jej wyimaginowaną zdradą. Rozpaczliwie próbowała uratować chociaż ich przyjaźń, traktując swoje zadurzenie się w nim jako zabawny, chociaż już miniony epizod jej szczenięcych lat.
– Wiedziałeś, co się ze mną działo? – zapytała, wykrzesując z siebie uśmiech.
– Wiedziałem – uśmiechnął się w odpowiedzi – i zastanawiałem się, czy twój ojciec to zauważy i czy nie zacznie mnie ścigać z pistoletem w dłoni. Jest bardzo opiekuńczy w stosunku do ciebie.
– Też to zauważyłam – zażartowała Meredith, chociaż ten problem wcale nie był śmieszny na co dzień.
Parker zaśmiał się z żartu, a potem, poważniejąc, powiedział:
– Mam nadzieję, że nasze spacery, obiady i rozgrywki tenisowe nie skończą się, mimo że twoje serce należy teraz do narciarza. Zawsze lubiłem nasze spotkania, mówię serio.
Potem rozmawiali o dalszych planach Meredith, o jej studiach i zamiarze pójścia w ślady przodków, aż do fotela prezydenckiego w Bancroft i S – ka włącznie. Wydawało się, że rozumiał, co dla niej znaczy zarządzanie firmą, i szczerze wierzył, że potrafi tego dokonać, jeśli będzie bardzo chciała.
Teraz, stojąc w pokoju internatu, myślała o tym, że po całym roku zobaczy znowu Parkera. Próbowała przygotować się na to, że może pozostanie dla niej tylko przyjacielem. Myśl o tym łamała jej serce. Była jednak pewna jego przyjaźni, a to wiele dla niej znaczyło.
Za plecami Meredith Lisa rzuciła na łóżko obok otwartej walizki ostatnią porcję wyjętych z szafy ubrań.
– Myślisz o Parkerze – zaatakowała ją żartobliwie. – Zawsze wtedy masz rozmarzony wyraz twarzy – urwała, kiedy w drzwiach pojawił się Nick Tierney, a za nim dwaj koledzy.
– Powiedziałem im – oznajmił, ruchem głowy wskazując do tyłu – że za chwilę zobaczą w jednym pokoju więcej piękna, niż go widzieli w całym stanie Connecticut. Skoro wszedłem tu pierwszy, mogę wybierać: miejsce pierwsze zajmuje Meredith.
Robiąc oko do Lisy, przesunął się. – Panowie – powiedział, robiąc ręką półkolisty gest – pozwólcie, że przedstawię wam „miejsce drugie”.
Jego koledzy weszli ze znudzonymi, zarozumiałymi minami. Spojrzeli na Lisę i stanęli jak wryci.
Muskularny blondyn na czele pozbierał się pierwszy.
– Ty musisz być Meredith – powiedział do Lisy. Sądząc z wyrazu jego twarzy, podejrzewał Nicka o zagarnięcie najlepszego. – Jestem Craig Haxford, a to jest Chase Vouthier – skinął w stronę ciemnowłosego dwudziestolatka, który lustrował Lisę jak człowiek, który nareszcie odkrył doskonałość.
Lisa spojrzała na nich z rozbawieniem.
– Nie jestem Meredith.
Jednocześnie odwrócili głowy, patrząc w przeciwległy kąt pokoju, gdzie stała Meredith.
– Boże… – wyszeptał z namaszczeniem Craig Haxford.
– Boże… – wtórował mu Chase Vouthier. Przenosili wzrok z jednej dziewczyny na drugą i z powrotem.
Meredith przygryzła wargę, żeby nie parsknąć śmiechem na widok ich ogłupiałych min. Lisa uniosła brwi i powiedziała oschle:
– Jak tylko zakończycie te modlitwy, proponujemy wam colę w zamian za pomoc w przygotowaniu tych pudeł do wyprowadzki.
Z uśmiechem zabrali się do dzieła, a za ich plecami, o pół godziny wcześniej, niż to było w planie, pojawił się Philip Bancroft. Zatrzymał się na widok trzech młodych mężczyzn, jego twarz pociemniała z oburzenia.
– Co się tu u diabła dzieje?
Cała piątka zamarła. Meredith spróbowała załagodzić sytuację, przedstawiając ma chłopców. Ignorując jej wysiłki, ostrym ruchem głowy wskazał drzwi.
– Wyjść! – rzucił krótko. Gdy opuścili pokój, zwrócił się do dziewcząt: – Myślałem, że przepisy tej szkoły zabraniają wchodzenia do tego budynku innym mężczyznom niż ojcowie.
Nie „myślał” tak, ale był tego pewien. Przed dwoma laty złożył Meredith nie zapowiedzianą wizytę. Pojawił się o czwartej w niedzielne popołudnie. Zobaczył chłopców siedzących na parterze internatu, w pobliżu głównego wejścia. Do tego weekendu było dozwolone przyjmowanie męskich wizyt w hallu głównym w te dwa wolne popołudnia. Od tego dnia mężczyźni mieli całkowity zakaz wstępu do budynku. To Philip spowodował zmianę przepisów, wpadając do administratorki i oskarżając ją o wszystko, począwszy od karygodnego zaniedbania, a na przyczynianiu się do rozwoju przestępczości nieletnich skończywszy. Zagroził następnie, że poinformuje o tych faktach wszystkich rodziców i że cofnie niemałą sumę przekazywaną corocznie przez rodzinę Bancroftów na rzecz Bensonhurst.
Meredith próbowała teraz zwalczyć w sobie wściekłość i upokorzenie jego zachowaniem w stosunku do trzech chłopców, którzy nie zrobili nic, co mogłoby spowodować tak gwałtowny wybuch jego gniewu.
– Po pierwsze – powiedziała – rok szkolny skończył się wczoraj, więc te przepisy już nie obowiązują. Po drugie, oni tylko chcieli pomóc nam ułożyć te pudła do wywiezienia.
– Miałem wrażenie – przerwał jej – że to ja miałem przyjść tutaj dzisiaj rano, żeby zrobić to wszystko. To z tego powodu musiałem wstać o… – przerwał swoją tyradę na dźwięk głosu administratorki.
– Przepraszam, panie Bancroft, ma pan pilny telefon na dole. Kiedy Philip wyszedł, Meredith opadła ciężko na krzesło, a Lisa z impetem odstawiła swoją colę na biurko.
– Nie rozumiem tego człowieka – powiedziała z furią. – Jest niemożliwy. Nie pozwoli ci się umówić z nikim, kogo nie zna od niemowlaka, i odstrasza wszystkich innych, którzy tylko tego spróbują. Daje ci samochód na szesnaste urodziny i… nie pozwala ci nim jeździć. Mam czterech braci, którzy są Włochami, do diabła, a wszyscy oni razem wzięci nie są tak potwornie opiekuńczy, jak twój ojciec! – Usiadła koło Meredith nieświadoma, że tylko powiększa jej zagniewanie i rozdrażnienie. – Mer, musisz coś z tym zrobić, bo tegoroczne lato będzie dla ciebie jeszcze gorsze niż poprzednie. Przez pół wakacji mnie nie będzie, więc nie będziesz mogła spędzać czasu chociażby ze mną. – Stopnie Lisy i jej talent artystyczny zrobiły takie wrażenie w Bensonhurst, że dostała sześciotygodniowe stypendium do Europy. Wyróżnieni nim uczniowie mogli wybrać nawet miasto, w którym pobyt najbardziej przyczyni się do realizacji ich przyszłych zamierzeń. Lisa zdecydowała się na Rzym i zapisała się tam na kursy dekoracji wnętrz.
Читать дальше