Nie dziwię się, że ten człowiek doprowadza cię do szaleństwa – westchnęła Brandy.
– Na miłość boską, co on tam robi? – wyszeptała Regan zduszonym głosem. – Chyba nie zamierza popełnić jakiegoś głupstwa…
Urwała, ponieważ ryknęły trąby i Travis zaczął się wspinać po chwiejnej sznurowej drabince na maleńką platformę, umieszczoną na szczycie jednej z tyczek.
– To jest mój tatuś! Mój tatuś! – wołała Jennifer, podskakując na twardej, drewnianej ławce.
Regan zamarła w bezruchu. Nie była w stanic nawet mrugnąć powiekami. Płuca odmówiły jej posłuszeństwa, a serce przestało bić, kiedy spój rżała na Travisa, który właśnie stanął na zawieszonej, ponad ich głowami platformie.
Znów uniósł ramię i pozdrowił tłum, a mieszkańcy miasteczka odpowiedzieli głośnymi oklaskami. Potem zapadła całkowita cisza. Travis rozpoczął powolną, ostrożną wędrówkę po linie. Dla równowagi trzymał w rękach długą tyczkę. Wyda-wało się, że upłynęła cała wieczność, zanim dotarł do drugiego końca.
Od braw zatrzęsły się drewniane ławki. Regan ukryła twarz w dłoniach. Z jej oczu popłynęły łzy ulgi.
– Powiedz mi, kiedy z powrotem znajdzie się na ziemi – wyszeptała do Brandy.
Ku jej zdziwieniu przyjaciółka nie odpowiedziała.
– Brandy? – Regan zerknęła na nią przez palce. Mina wspólniczki sprawiła, że Regan podniosła głowę i znowu spojrzała na Travisa. Stał na platformie i spoglądał na nią ze spokojem, jakby na coś czekał. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, przypiął do tyczki jeden koniec jakiegoś przedmiotu, a drugi przyczepił do czarnego, skórzanego pasa, który miał na sobie.
– On zrobi to jeszcze raz – wyszeptała Brandy. – Teraz przynajmniej zabezpieczył się linką.
Travis przeszedł już kilka stóp, kiedy wszyscy zdali sobie sprawę, że to, co brali za linkę bezpieczeństwa, wcale nią nie było. Przed ich oczami z wolna zaczynał rozwijać się transparent. Zobaczyli pierwsze słowo: „Regan". Przez ostatnie dni każdy z nich przeczytał to jedno zdanie chyba z tysiąc razy, więc od razu się domyślili, co jest napisane na transparencie.
– Regan! – skandowali jak jeden mąż. – Czy! Zostaniesz! – krzyczeli głośniej z każdym słowem. Wreszcie, kiedy Travis dotarł do końca liny, jeszcze raz przeczytali głośno cały napis. Gdyby ćwiczyli przez długie tygodnie, nie wyszłoby im to lepiej. – Regan, czy zostaniesz moją żoną?
Regan zaczerwieniła się od stóp po nasadę włosów. Miała wrażenie, że cała jest jednym wielkim rumieńcem.
– Mamusiu, co tam jest napisane? – zapytała Jennifer i wszyscy wokół zaczęli się śmiać
Regan bała się otworzyć usta z obawy, że nic zapanuje nad słowami. Nie chciała nawet spojrzeć na Travisa, który wśród braw, okrzyków i ogólnej wesołości schodził po drabince na ziemię.
– Idę do domu – wyszeptała w końcu. – Proszę, zajmij się Jennifer – poprosiła wspólniczkę i z uniesioną wysoko głową opuściła przybraną wstążkami ławkę. Przemknęła przed rozbawionym tłumem i wyszła z cyrku. Ludzie coś za nią wołali, ale ona nie zwracając na nich uwagi wróciła do gospody.
Otworzyła kluczem drzwi i skryła się w swojej sypialni. Przyszło jej do głowy, że najlepiej by było, gdyby nigdy nie musiała z niej wychodzić chyba, że po to, aby wymknąć się nocą z miasta i nie pokazywać się więcej na oczy nikomu z mieszkańców Scarlet Springs.
Nie zdziwiła się, kiedy zobaczyła na poduszce sztywny, kremowy kartonik. Było to wytłaczane na czerpanym papierze, pięknie wykonane i z pewnością bardzo kosztowne zaproszenie na kolację, na godzinę dziewiątą w towarzystwie pana Travisa Stanforda. Na dole ręcznie dopisano wiadomość, że Travis przyjedzie po nią za kwadrans dziewiąta.
Z poczuciem całkowitej klęski zdała sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia. Musi się z nim spotkać. Jeśli odmówi, może się na przykład zdarzyć, że słoń zapuka trąbą do jej drzwi, albo Travis przyjedzie na jego grzbiecie pod samą gospodę. Po tym mężczyźnie spodziewała się wszystkiego.
Nikt nie zakłócał jej spokoju przez resztę popołudnia i Regan była bardzo wdzięczna temu, kto o to zadbał. Miała już dosyć ciągłego bycia w centrum uwagi całego miasta.
Punktualnie o ósmej czterdzieści pięć rozległo się pukanie do drzwi. W progu stał Travis, w eleganckim, ciemnozielonym surducie i o ton jaśniejszych spodniach. Uśmiechnął się do niej i popatrzył na jej wieczorową suknię z brzoskwiniowego jedwabiu.
– Wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek – oświadczył i podał jej ramię.
Gdy tylko jej dotknął, wszystko mu wybaczyła. Była za to na siebie wściekła, ale zniknął gdzieś cały jej gniew i upór. Już nie miała ochoty do niego strzelać.
Zachwiała się i oparła na moment o jego pierś. Wziął ją pod brodę i spojrzał jej prosto w oczy. Badawczo patrzył na jej twarz nie spuszczając wzroku, wreszcie nachylił się i pocałował ją słodko i delikatnie.
– Stęskniłem się za tobą – wyszeptał i z uśmiechem poprowadził ją do eleganckiego powoziku.
– Och, Travis – westchnęła, kiedy usiadł obok niej. W odpowiedzi roześmiał się uwodzicielsko i cmoknął na konia.
Noc była pogodna, ciepła i księżycowa. Wszędzie panował spokój i unosiły się słodkie wonie. Zdawało się, że Travis zamówił taką noc specjalnie dla nich. Po wydarzeniach kilku ostatnich dni mogła się po nim spodziewać wszystkiego, ale to, co zobaczyła, kiedy zatrzymał powóz, jednak ją zaskoczyło.
Na trawie obok strumienia rozłożono aksamitny kobierzec, przetykany złotymi nićmi. Leżało na nim wiele granatowozłotych poduszek. Na obrusie ustawiono kryształowe kieliszki, porcelanową zastawę i smakowicie pachnące dania. Wszystko to oświetlały świece, których płomienie chroniły klosze z matowego różowego szkła. Cała scena robiła wspaniałe, nieziemskie wrażenie.
– Travis! – zawołała, kiedy pomógł jej wysiąść. – To jest piękne.
Pomógł jej ułożyć się wygodnie na poduszkach, otworzył butelkę schłodzonego szampana, napełnił kieliszki i ostrożnie usadowił się naprzeciw Regan.
– Travis, czy coś ci dolega? – zapytała.
– Każda kość boli mnie jak wszyscy diabli oświadczył tłumiąc jęk. – W życiu tak ciężko nie pracowałem, jak przez ostatnie dni. Mam nadzieję, że masz już dość tych zalotów.
Wciągnęła głęboko powietrze i chciała coś, powiedzieć, ale tylko przełknęła łyk szampana, próbując się nie zakrztusić.
– Owszem, takie zaloty mi wystarczą – oznajmiła poważnie. – Prawdę mówiąc myślę, że wszyscy ludzie w mieście mają ich już po uszy – dodała.
– Nie kuś losu – powiedział ostrzegawczo i krzywiąc się z bólu ułożył się wygodniej na poduszkach. – Nałóż mi na talerz coś do zjedzenia, dobrze?
Znowu rozkazy – pomyślała Regan, ale tylko się uśmiechnęła i ułożyła na talerzu kawałki pieczonego kurczaka, zimną wołowinę, marynaty i ryż wymieszany z marchewką.
– Czy trudno było nauczyć się chodzenia po linie?
– Tak, ponieważ miałem na to tylko trzy dni. Gdybym miał jeszcze dwa dni, nauczyłbym się chodzić bez tyczki.
– Nie trzeba było się śpieszyć – oznajmiła słód ko.
– I miałem pozwolić, żebyś spędziła jeszcze więcej czasu z tym angielskim snobem, Batsfordem? A tak przy okazji, co u niego słychać?
– Obawiam się, że byłam zbyt zajęta, żeby się tym interesować.
Słysząc to Travis uśmiechnął się z zadowoleniem, rozparł wygodniej na poduszkach i przystąpił do jedzenia.
Читать дальше