Wstała.
– Obiecałam ten taniec Jackowi, Ralph – powiedziała lekko. – Mamy pewną sprawę do omówienia. – Ostrożnie, żeby się nie potknąć, przeszła wzdłuż stołu, Jack podał jej ramię i razem ruszyli w kierunku sali tanecznej.
Monterey popatrzył za nimi, a potem zwrócił się do George'a:
– Twoja siostra zdaje się nie znać swojego miejsca, Latimar.
– Mógłbym coś powiedzieć na ten temat, gdybym wiedział, jakie to jest miejsce, a także gdyby ona to wiedziała.
– Przy mnie – odparł Ralph. – Wszystko jest ustalone, więc nie pojmuję, jakie sprawy do omówienia z Hamiltonem może mieć Anna.
– Och, są przyjaciółmi. – George nie widział konieczności rozwijania tego tematu. – Powiedz mi, Monterey, czy widziałeś. z kim wyszła Judith?
– Owszem. Lady Claremont prosiła królową, żeby pozwoliła jej odprowadzić twoją żonę do komnaty na spoczynek.
To oznaczało, że Judith jest pod dobrą opieką i nie ma się czego obawiać.
– Skoro tak, to mogę przyjąć zaproszenie lorda Borleya na partyjkę kart. Wiem, Ralph, że i ty jesteś zaproszony. Pójdziemy razem?
Korzyść z ojca hazardzisty nie ulegała dyskusji, wszyscy bowiem sądzili, że George odziedziczył po nim talent do kart. Ralphowi zapłonęły oczy. George Latimar nieczęsto siadał do stolika, ale kiedy to robił, okazywał się dobrym graczem, no i miał pękatą sakiewkę.
George wyszedł za Ralphem z sali. Martwił się tym, co usłyszał niedawno od Anny, i niepokoił, czy słusznie robi, pomagając jej w odbyciu schadzki z Hamiltonem, ale umiał poznać, kiedy dwoje ludzi ma się ku sobie, a niewątpliwie w tym przypadki: tak właśnie było.
Anna i Jack słabo radzili sobie wśród tańczących. Z bardziej wprawnym partnerem pannie Latimar może udałoby się ukryć chwiejność swoich kroków, ale przy Jacku było to niemożliwe. Po chwili Hamilton powiedział:
– Może powinniśmy usiąść, Anno. Żadne z nas nie wydaje się dzisiaj pewne swoich ruchów.
Zaprowadził ją pod ścianę. Stało tam dużo krzeseł, jednak Anna nie chciała usiąść, wołała przyglądać się swemu odbiera w jednym ze srebrnych zwierciadeł.
– Mamy porozmawiać – odezwał się zakłopotany Jack do niezbyt pewnie stojącej partnerki.
– To prawda. Może wobec tego wyjdziemy na świeże powietrze, które zawsze tak sobie cenisz, panie.
W ogrodzie Anna znalazła ławkę i ciężko na nią opadła, a Jack spojrzał na nią karcąco.
– Ławka jest mokra. Dzisiaj nie jesteś sobą.
– Nie? Myślisz pewnie, że się upiłam. Dlaczego nie powiedzieć tego wprost?
– Nie śmiałbym rzucać takich oszczerstw – odparł surowo i pomyślał, że nawet w tym stanie Anna jest czarująca i pełna wdzięku. Nienawidził dam, które po wypiciu zbyt dużej ilości wina ciągle piszczały i w ogóle stawały się niezwykle hałaśliwe. – Skoro tak mówisz, pani, to wytłumacz mi, co się stało. O ile wiem, nigdy nie przesadzasz w piciu wina.
Anna rozpostarła swoje spódnice. Miały piękny, zmieniający się kolor, jak morze falujące w księżycowej poświacie. Zimne światło padało również na jej lśniące włosy i dodawało tajemniczości spojrzeniu.
Jest piękna, pomyślał urzeczony Jack. Ponieważ jednak zdawał sobie sprawę ze stanu, w jakim znajduje się dziewczyna, zachowywał czujność. Musiał pilnować i jej, i siebie. Gdzieś w oddali słowik wywodził srebrzyste trele. Anna milczała.
– Czy przemyślałaś, pani, moje oświadczyny? – spytał w końcu Jack.
– Tak – odrzekła spokojnie. – To było dla mnie bardzo, bardzo trudne.
– Dlaczego? Zwykła propozycja małżeństwa. Musiałaś pani dostać w przeszłości niejedną.
– Och, naturalnie – przyznała wesoło Anna – ale żadna z nich nie wzbudziła we mnie tylu wahań.
– Ta od Montereya też nie?
– Stanowczo nie – odparła. – Ralph i ja pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia.
Jack wpadł w złość. Co się z nią dzieje? Siedzi na ławce w ogrodzie, plecie androny i usiłuje go sprowokować, chociaż wie, że nie dla niego są takie gry.
– Jeśli jednak jest coś takiego, jak drugie wejrzenie – podjęła Anna – to muszę przyznać, że moje odczucia się zmieniły. – Wstała. – Czy wiesz, Jack – spytała tonem zwierzenia – że tu, w Greenwich jest ptaszarnia, taki niewielki pawilon, w którym hoduje się egzotyczne ptaki?
– Nie, tego nie wiedziałem. – Chyba śnię, pomyślał.
– W lecie ptaki mają dla siebie bardzo dużo miejsca, ale na zimę wyłapuje się je i przenosi do znacznie mniejszego budynku, gdzie można utrzymać ciepło dzięki specjalnemu urządzeniu z glinianymi rurami. Nie pamiętam dokładnie, jak to działa, ale chciałbym teraz tam pójść.
– Teraz? Jest prawie północ, pani. Myślę, że twoje dobre imię mogłoby na tym ucierpieć.
– Znowu? Myślę, że po Transmere nic mi już nie może zaszkodzić.
– O Transmere mało kto wiedział – odparł krótko Jack – poza tym zapomniano już o tamtym wydarzeniu. Za to w tym pałacu każdy wie wszystko o wszystkich.
Spojrzała na Jacka. Przez kontrast z siwymi włosami jego opalona twarz wydawała się bardzo ciemna i groźna, lecz Anna się nie bała.
– Ja w każdym razie tam idę. Możesz mi towarzyszyć, panie, albo nie, jak sobie życzysz.
– Naturalnie, pójdę z tobą, pani – odparł rozdrażniony. – Gdzie to jest? – Wskazówki Anny były bardzo niedokładne, ale dzięki żołnierskiej orientacji w terenie Jack zdołał odnaleźć ptaszarnię. Otworzył drzwi i przepuścił Annę przed sobą.
Otoczone gęstą siatką wysokie pomieszczenie z kopułą wydawało się całkiem puste, mimo że na kamiennym stole pośrodku paliły się dwie rogowe latarnie, jednak ich wejście zaniepokoiło ptaki, nagle więc znaleźli się w rozćwierkanym zgiełku. Bujna roślinność, potrzebna mieszkańcom tego pomieszczenia do życia, wymagała dużej wilgotności, w ptaszarni było więc parno i bardzo ciepło.
Anna odchyliła głowę, żeby przyjrzeć się stworzeniom siedzącym nad jej głową.
– Ojej, wyglądają jak klejnoty! Czy widziałeś kiedyś, panie, takie kolorowe ptaki?
– Nigdy. To chyba nie są gatunki żyjące w Anglii.
– Naturalnie, że nie. Przywożą je marynarze z krajów, o których nigdy nie słyszeliśmy. Te ptaki muszą bardzo cierpieć, kiedy odbiera im się słońce i ciepło, przywożąc je tutaj, gdzie jest tak szafo i zimno. Słyszałam, że większość ginie podczas transportu. Czy wydaje ci się to uczciwe, Jack?
– Nie. – Pobudzony tą uwagą, Hamilton nagle znalazł się na pokładzie statku, którym przed dwunastoma laty, w mroźny poranek, przypłynęli z Marie Claire do Anglii. Gdy przedstawiał żonę swoim bliskim, Marie Claire powiedziała: „Mon cher, jak tu zimno i szaro”. Ją też wyrwał z naturalnego środowiska, z kraju jasnego słońca i turkusowego nieba.
Teraz myśli o niej, odgadła Anna. Poznaję ten wyraz twarzy.
– Przysłałeś mi, panie, bilet z wiadomością, że chcesz ze mną porozmawiać. Proszę bardzo – przerwała mu rozmyślania.
Jack wrócił do rzeczywistości.
– Tak. Jak wspomniałem wcześniej, chcę się dowiedzieć, czy rozważyłaś, pani, moją propozycję. Powiedziałaś, że tak, i że miałaś wiele wahań. Proszę, mów dalej.
– Rozważyłam – powiedziała szybko Anna – i doszłam do wniosku, że twoja propozycja, panie, jest niewykonalna.
– Z powodu Montereya?
– Nie, Jack. Z twojego powodu.
Duchota w ptaszarni wywierała na nią jak najgorszy wpływ. Musiała walczyć z widocznymi następstwami wypicia nadmiaru wina, nogi się pod nią uginały, ale myślała zaskakująco jasno.
Читать дальше