– Strażnicy kalifa! Śmierć tego psa, którego głowa wisi u mego siodła, połączona z ucieczką faworyty i zabójcy jego siostry wprawiły Muhammada we wściekłość. Tej nocy wszystkie domy w Grenadzie, a nawet na wsi zostaną przeszukane... łącznie z twoim pałacem, księżniczko!
Twarz Aminy zachmurzyła się.
– A więc przegrałeś?
– A co pomyślałaś na mój widok? Że przybyłem, by złożyć u twych stóp koronę kalifa? Nie, przybyłem, by moi ludzie posilili się przed ucieczką. Mój pałac już jest w rękach wroga. Jestem szczęśliwy widząc cię przy życiu, lecz teraz muszę uciekać. Jeśli twoi goście chcą uniknąć zemsty Muhammada, muszą także tej nocy uciekać z Grenady, gdyż kalifowi bardziej zależy na nich niż na mnie!
– A więc znowu mnie opuszczasz, Mansourze? – spytała z wymówką Amina. – Kiedy więc ujrzę cię znowu?
– Przecież możesz jechać ze mną! Dlaczego zostajesz przy mężczyźnie, który dał ci tylko rozczarowania i ból? Kocham cię, wiesz dobrze, i mogę dać ci szczęście. Wielki sułtan przyjąłby cię z otwartymi ramionami...
– Lecz nie przyjąłby niewiernej żony. Dopóki Muhammad żyje, muszę tu pozostać. A teraz musisz uciekać za morze! Jaką drogę wybierasz? Przez Motril?
– Tam będą mnie szukać przede wszystkim! Nie! Przez Almerię! Droga jest co prawda dłuższa, lecz książę Abdullah jest moim przyjacielem, a w porcie czeka mój statek.
– Więc zabierz ze sobą frankońskiego rycerza i jego małżonkę. Sami nie dadzą sobie rady. Muhammad z łatwością ich schwyta. Co innego z tobą. Z tobą może im się uda!
– Nie wierzę w to! W tej chwili rączy posłańcy ruszyli do wszystkich punktów granicznych i wszystkich portów... Ja zawsze sobie poradzę, gdyż wszędzie mam sprzymierzeńców. Nie dałbym jednak złamanego szeląga za skórę tych dwojga!
– Chwileczkę, panie Mansourze! – wtrącił się Abu. – Zgódź się tylko, by pojechali z tobą, a moja w tym głowa, by ich ukryć. Mam pewien pomysł, a zresztą, jeśli pozwolisz, pojadę z wami. Nie wrócę do domu, dopóki moi przyjaciele nie znajdą się poza zasięgiem katów kalifa!
Przemówienie małego medyka tchnęło prostotą i szlachetnością i Mansour nie ośmielił się odmówić.
Kiedy Katarzyna ściskała z wdzięcznością rękę starego przyjaciela, czarny rycerz mruknął: – Zgoda... Rób, jak chcesz, medyku, ale wiedz jedno: za niecałą godzinę zamierzam opuścić pałac. Jeśli twoi przyjaciele nie będą do tego czasu gotowi, nie będę czekać!
Abu skłonił się w ciszy, a Mansour oddalił się do swojego szwadronu, który zbity w czarną masę czekał u wrót, po czym na rozkaz przywódcy ruszył w kierunku zabudowań pałacu. Widząc to, Abu zwrócił się do obu kobiet: – Chodźcie, nie mamy wiele czasu.
Przekraczając próg pałacu, Katarzyna wpadła na pewien pomysł. Odpięła bogaty pas zdobiący jej biodra i wręczyła go sułtance.
– Weź! Należy do ciebie! Za nic w świecie nie chciałabym zabrać go ze sobą!
Przez chwilę szczupłe palce Aminy gładziły olbrzymie klejnoty, lecz po chwili powiedziała ze smutkiem: – W dniu, w którym założyłam go po raz pierwszy, myślałam, że to prawdziwy pas szczęścia. Lecz wkrótce zrozumiałam, że to tylko pas... tylko zwykły pas... do tego taki ciężki! Zaczęłam marzyć o tym, żeby zrzucić pęta. Niestety, ciągle istnieją, a ten pas jest ich dowodem! Mimo wszystko dziękuję!
Obie kobiety wraz z Abu miały udać się do apartamentów prywatnych Aminy, kiedy pojawiły się dwie czarne niewolnice, wlokąc jakąś niewielką kobietę, całą odzianą na czarno, która wyrywała się im, ile sił.
– Znaleziono ją przy bramie! Wykrzykiwała, że musi się widzieć z medykiem Abu, który jest tutaj.
– Puśćcie ją – rozkazał Abu i zwracając się do nieznajomej spytał: – Czego chcesz?
Ta jednak nie odpowiedziała, gdyż rozpoznawszy Katarzynę, zerwała z twarzy kwef i rzuciła się jej na szyję.
– Nareszcie cię odnalazłam! A przecież obiecałaś mi, że beze mnie nie odjedziesz!
– Maria! – krzyknęła Katarzyna z radością i ze wstydem, gdyż w całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniała o niej i o danej obietnicy.
– Jak udało ci się uciec i odnaleźć mnie? – dodała ściskając ją mocno.
– To nie było trudne! Byłam wśród innych... w czasie egzekucji i nie spuszczałam z ciebie oczu ani przez chwilę, widziałam więc, jak uciekasz z medykiem. Na placu był taki rozgardiasz, że mogłam wmieszać się w tłum. Strażnicy i eunuchowie mieli co innego do roboty. Udałam się do domu Abu, licząc na to, że tam cię znajdę, lecz powiedziano mi, że medyk leczy sułtankę Aminę w Alcazar Genil. A więc jestem! Nie gniewasz się, że przyszłam? Wiesz, tak bardzo pragnę wrócić do Francji!...
Zamiast odpowiedzi Katarzyna ponownie ucałowała dziewczynę i rzekła: – Dobrze zrobiłaś i zechciej mi przebaczyć, że nie dotrzymałam obietnicy!
– Najważniejsze, że jesteśmy razem!
– Kiedy skończycie wymieniać grzeczności – przerwał kpiąco Abu – przypomnijcie sobie, że czas nagli i że Mansour nie będzie czekać.
Rozdział piętnasty
POD FLAGAMI „MAGDALENY”
Grupa ludzi, która pół godziny później cicho wyszła z Alcazar Genil, nie przypominała w niczym rycerzy, którzy wcześniej wpadli do pałacu pod dowództwem Mansoura. Czarni rycerze z zasłoniętymi twarzami zamienili się w strażników kalifa, ich czarne stroje zastąpiły białe burnusy. Nawet sam Mansour porzucił swój turban z rubinem i przebrał się za zwykłego oficera. Walter i Josse wmieszali się w zastęp żołnierzy, ukrywszy twarze pod szerokimi turbanami, a wszyscy otaczali wielką lektykę o szczelnie zasuniętych zasłonach, w której leżał Arnold pod uważnym nadzorem medyka Abu, Katarzyny i Marii.
Obie kobiety przebrały się za służące z dobrego domu. Maria za pomocą packi na muchy zrobionej z piór wachlowała rannego, a Katarzyna trzymała jego dłoń owiniętą bandażami. Ręka ta była gorąca i Katarzyna z niepokojem patrzyła na twarz Arnolda i jego zamknięte oczy. Abu kazał przebrać go za kobietę, więc wyszukano największe kobiece szaty, ubierając Arnolda w zasłony z niebieskiej satyny w złote paski, w szerokie spodnie i haftowane pantofle. Wyglądał jak wielka dama złożona niemocą.
– Co powiemy, jeśli napotkamy ludzi kalifa? – spytała Mansoura, sadowiąc się w lektyce.
– Że eskortujemy starą księżniczkę Zeinabę, babkę emira Abdullaha, panującego w Almerii, powracającą z wizyty u sułtanki, z którą żyje w wielkiej przyjaźni.
– I uwierzą nam?
– Kto ośmieli się nie uwierzyć? – przerwał mały medyk. – Kalifowi zależy na dobrych stosunkach z Abdullahem, gdyż Almeria jest najważniejszym naszym portem. Co do mnie, to normalne, że jako medyk towarzyszę starszej damie w podróży – dodał sadowiąc się na poduszkach.
W nocnej ciszy słychać było jedynie stąpanie końskich nóg. W pobliskim mieście trwało zamieszanie. Wszystkie światła były zapalone, a na murach płonęły ogniska. Grenada lśniła w nocy jak wielki robaczek świętojański.
– Kalif załatwia swoje porachunki – rzekł Mansour. – Musimy jechać szybciej! Jeśli zostanę rozpoznany, nie mamy szans, jest nas tylko dwudziestka.
– Zapominasz o nas, panie! – wtrącił Walter jadący tak blisko lektyki, że Katarzyna mogłaby go dotknąć. – Mój przyjaciel to tęgi chwat, a ja sam potrafię się bić za dziesięciu!
Wzrok Mansoura padł na olbrzyma. Katarzyna po brzmieniu jego głosu domyśliła się, że uśmiecha się mówiąc: – No to powiedzmy, że jest nas trzydziestu jeden i niech Allach nad nami czuwa!
Читать дальше