– Nie próbuję być Tołstojem – mruknęła Carrie. Ale oczywiście próbowała.
– A więc o to ci chodzi – powiedziała Sam. – Daj spokój, znam cię od zawsze. Powinnam chyba móc ci szczerze powiedzieć, co myślę, żebyś się od razu nie obrażała. To nie ma z tobą nic wspólnego.
– Doprawdy? – spytała Carie. – Ciekawe.
– A poza tym – ciągnęła Sam – prawdopodobnie i tak w końcu wyjdziesz za Mr. Biga i urodzisz dzieci. Daj spokój. Wszystkie tego chcemy.
– No proszę, ale mam szczęście, co? – warknęła Carrie i zapłaciła rachunek.
„Chcę znać prawdę”
Mr. Big wrócił z podróży i wybrali się z Carrie na długi weekend do St. Barts. Pierwszej nocy Carrie się śniło, że Mr. Big ma romans z jakąś ciemnowłosą kobietą. Carrie weszła do restauracji, a Mr. Big był tam z tą kobietą, która siedziała na miejscu Carrie. Całowali się.
– Co się dzieje? – spytała Carrie.
– Nic – powiedział Mr. Big.
– Chcę znać prawdę.
– Zakochałem się w niej. Chcemy być razem – wyjaśnił Mr. Big.
Carrie doznała znajomego uczucia zranienia i niedowierzania.
– W porządku – powiedziała.
Wyszła z restauracji i poszła na jakieś pole. Z nieba zlatywały gigantyczne konie w złotych uprzężach i zbiegały po zboczu góry. Kiedy Carrie zobaczyła te konie, zrozumiała, że Mr. Big i jego uczucia do niej są w ogóle nieistotne.
Obudziła się.
– Miałaś zły sen – zatroszczył się Mr. Big. – Chodź do mnie.
Wyciągnął ramię.
– Nie dotykaj mnie! – prawie krzyknęła. – Niedobrze mi.
Sen wisiał nad nią przez następne dni.
– Co mogę na to poradzić? – narzekał Mr. Big. – Nie mogę przecież konkurować ze snem.
Siedzieli na brzegu basenu ze stopami zanurzonymi w wodzie. Światło słoneczne było niemal białe.
– Uważasz, że dosyć ze sobą rozmawiamy? – spytała Carrie.
– Nie. Prawdopodobnie nie.
Pojechali na spacer, poszli na plażę i na lunch, i rozmawiali o tym, jak jest pięknie i jak świetnie wypoczywają. Wydawali okrzyki zachwytu nad kurą przecinającą jezdnię z dwoma małymi kurczątkami. Litowali się nad maleńkim węgorzem uwięzionym w kałuży po odpływie, nad szczurami rozgniecionymi na poboczu.
– Czy my jesteśmy przyjaciółmi? – spytała Carrie.
– Był czas, kiedy naprawdę byliśmy przyjaciółmi – powiedział Mr. Big. – Wtedy czułem, że rozumiesz moją duszę.
Jechali wąskimi, krętymi, bocznymi drogami.
– Człowiek się stara i stara, aż do chwili, kiedy się w końcu zmęczy albo go to przestaje interesować – powiedziała Carrie.
Nie odzywali się przez jakiś czas. W końcu Carrie spytała:
– Dlaczego nigdy mi nie mówisz „kocham cię”?
– Bo się boję. Boję się, że jeśli powiem „kocham cię”, to sobie pomyślisz, że chcę się z tobą ożenić…
Mr. Big zwolnił. Przejechali przez próg na drodze, minęli cmentarz pełen plastikowych, jaskrawych kwiatów. Przy drodze stała grupka młodych chłopaków w samych spodniach, bez koszul. Palili papierosy.
– Sam nie wiem – powiedział Mr. Big. – A co jest złego w tym, jak jest teraz?
Później, kiedy już się pakowali przed powrotem, Mr. Big zapytał:
– Nie widziałaś moich butów? Dopilnuj, żeby spakować mój szampon, dobrze?
– Nie, nie widziałam i tak, oczywiście, kochanie – rzuciła lekko Carrie.
Poszła do łazienki. W lustrze wyglądała dobrze. Opalona, szczupła blondynka. Zaczęła pakować swoje kosmetyki. Szczoteczka do zębów. Krem do twarzy. Jego szampon wciąż leżał w kabinie prysznicu, ale zdecydowała, że go nie zauważy. „A co będzie, jak zajdę w ciążę?” – pomyślała. Nie powie mu, w tajemnicy dokona aborcji i nigdy już się do niego nie odezwie. Albo powie mu i przerwie ciążę, i nigdy się do niego nie odezwie. Albo urodzi to dziecko i wychowa je samotnie, ale to by mogło nie wypalić. Bo gdyby tak bardzo go nienawidziła za to, że nie chciał z nią być, że zaczęłaby też nienawidzić jego dziecko?
Wróciła do sypialni, włożyła buty na wysokich obcasach i słomkowy kapelusz. Był robiony na zamówienie i kosztował ponad pięćset dolarów.
– Och, kochanie… – zaczęła.
– Tak? – spytał. Był odwrócony tyłem. Pakował rzeczy do walizki.
Chciała powiedzieć: „No to tyle, mój drogi. To koniec. Świetnie nam było razem. Ale zawsze uważałam, że lepiej kończyć w dobrym momencie i z klasą. Rozumiesz…?”
Mr. Big podniósł głowę. – No co? – spytał. – Chciałaś czegoś, skarbie?
– Nie, już nic – powiedziała Carrie. – Zapomniałam o twoim szamponie, to wszystko.
„To taki padalec”
W samolocie Carrie wypiła pięć krwawych mary i kłócili się przez całą drogę. Na lotnisku. W limuzynie. Carrie nie chciała się przymknąć, aż on powiedział:
– Chcesz, żebym cię podrzucił do twojego mieszkania? Czy tego właśnie chcesz?
Kiedy dotarli do jego mieszkania, zadzwoniła do swoich rodziców.
– Strasznie się pokłóciliśmy – powiedziała. – To taki padalec. Jak wszyscy faceci.
– Dobrze się czujesz? – zapytał ojciec.
– Och, wspaniale.
A potem Mr. Big był miły. Kazał jej się przebrać w pidżamę i usiadł przy niej na kanapie.
– Kiedy tylko cię spotkałem, od razu cię polubiłem – powiedział. – A potem bardzo, bardzo cię lubiłem. Teraz… dorosłem do tego, by cię kochać.
– Bo zwymiotuję – jęknęła Carrie.
– Dziecinko, dlaczego ja? – spytał. – Dlaczego z tych wszystkich facetów, z którymi chodziłaś, chcesz właśnie mnie?
– A kto powiedział, że chcę?
– Co to, błędne koło? Teraz, kiedy ja się bardziej zaangażowałem, ty chcesz się wycofać? Chcesz uciec? No cóż, nic na to nie mogę poradzić.
– Możesz – powiedziała Carrie – bo nie tylko o to chodzi.
– Nie rozumiem – westchnął Mr. Big. – W jaki sposób nasz związek różni się od wszystkich innych, w jakich byłaś?
– Nie różni się. Jest dokładnie taki sam – powiedziała Carrie. – Jak dotąd jest jedynie zadowalający.
Następnego ranka Mr. Big był jak zwykle radosny. To było irytujące.
– Dziecinko, pomóż mi wybrać krawat – powiedział jak zawsze.
Do sypialni, gdzie Carrie usiłowała jeszcze spać, przyniósł pięć krawatów, zapalił światło i wręczył jej okulary. Przyłożył krawaty do garnituru.
Carrie spojrzała na niego przelotnie.
– Ten – rzuciła.
Zerwała okulary, opadła na poduszkę i zamknęła oczy.
– Ale prawie wcale na nie nie spojrzałaś – powiedział Mr. Big.
– To moja ostateczna decyzja – warknęła. – Poza tym, czy wszystkie krawaty nie są do siebie podobne?
– A, ciągle jesteś zła – stwierdził Mr. Big. – Nie rozumiem. Powinnaś być szczęśliwa. Myślę, że po wczorajszej nocy sprawy mają się znacznie lepiej.
Dom, słodki dom
- Dziecko głoduje, niańka odeszła, ja jestem spłukana – powiedziała Amalita przez telefon. – Przynieś jakąś pizzę, dobra, słoneczko, ze dwa albo trzy kawałki z pepperoni, później ci zapłacę.
Amalita mieszkała teraz u swojej koleżanki, na Upper East Side. To była jedna z tych bocznych uliczek, które Carrie znała aż za dobrze: brudne, ceglane kamienice, wąskie klatki schodowe zawalane resztkami chińskiego żarcia na wynos, a na ulicy niechlujni ludzie z zapchlonymi psami. A latem otyłe kobiety wysiadują na frontowych schodach. Przez długi czas Carrie myślała, że nigdy się stamtąd nie wyrwie. Kupiła pizzę tam, gdzie kiedyś zawsze ją kupowała. Niedaleko miejsca, gdzie mieszkała przez cztery lata, kiedy sama była spłukana. Pizzę ciągle robił ten sam facet z brudnymi paluchami, za kasą siedziała jego niska żona, która nigdy się nie odzywała.
Читать дальше