– Ach, on. I gadający pies.
– Gadający pies? – powtórzyła.
– No, może nie dosłownie, ale jestem pewny, że chciał nam coś ważnego powiedzieć. Może naprawdę potrafi mówić, diabli wiedzą, nic już nie wiadomo na tym zwariowanym świecie, podczas takiej cholernej zwariowanej nocy. Są w bajkach zwierzęta mówiące ludzkim głosem, to dlaczego nie miałoby być gadającego psa w Laguna Beach?
Harry zdał sobie sprawę, że bredzi. Jechał za szybko, by oderwać oczy od drogi i zerknąć na Connie, sprawdzić, czy nie mierzy go sceptycznym spojrzeniem.
Sądząc po głosie, nie żywiła obaw co do jego zdrowych zmysłów. Spytała rzeczowo:
– Co robimy?
– Mamy szansę, więc ją wykorzystamy.
– Bo on musi odpocząć. Tak ci powiedział przez radio.
– Właśnie. Zwłaszcza po czymś takim musi odpocząć. Dotychczas zawsze upływała godzina lub trochę więcej przed jego kolejnym… występem.
– Materializacją.
– Nazwij to, jak chcesz.
Po kilku zakrętach znaleźli się w dzielnicy domów mieszkalnych i zbliżali do autostrady Pacific Coast.
Na skrzyżowaniu przemknęły obok nich radiowóz i karetka na sygnale.
– Szybko zareagowali – oceniła Connie.
– Ktoś miał telefon w samochodzie i zadzwonił.
Pomoc przybędzie na czas, by ocalić życie kruczowłosej dziewczynie. Może nawet da się uratować rękę, przyszyć ją na powrót. Tak, i może krasnoludki istnieją naprawdę.
Rozpierająca Harry’ego radość, że przeżyli pauzę i wydostali się cało z ogarniętego paniką tłumu, gdzieś się ulotniła. Stanęła mu przed oczami scena okaleczenia dziewczyny.
Sposępniał, w jego myśli znów wkradł się strach.
– Jeśli on odpoczywa, czy nawet śpi – zaczęła Connie – to jak możemy go szybko znaleźć?
– Na pewno nie na podstawie portretu pamięciowego. Nie mamy już na to czasu.
– Myślę, że gdy on zjawi się ponownie, zabije nas. Nie będzie już dłużej zwlekał.
– Ja też tak sądzę.
Przez chwilę ponuro milczeli.
– Więc dokąd nas to prowadzi? – spytała Connie.
– Ten włóczęga sprzed “Green House”…
– Sammy.
– …może on wie coś, co nam pomoże. W przeciwnym razie klapa. Od razu możemy zmówić paciorek.
– Nie – odparła ostro. – Do ostatniego tchu, póki się żyje, warto próbować. Nie wolno nam tracić nadziei.
Harry skręcił z jednej ulicy w drugą, mijając pogrążone w ciemności domy, wyrównał kierownicę, dodał trochę gazu, i spojrzał na Connie ze zdumieniem.
– Nie wolno tracić nadziei? Co się z tobą stało?
– Nie wiem. – Potrząsnęła głową. – To się ciągle jeszcze dzieje.
Dotarcie do magazynu na skraju kanionu zabrało im co najmniej połowę pauzy, lecz powrót do “Green House” trwał o wiele krócej. Według zegarka Connie dojechali tam w niecałe pięć minut. Wracali najkrótszą trasą, a w dodatku Harry jechał na złamanie karku.
Kiedy zatrzymali się przed “Green House”, była godzina pierwsza trzydzieści siedem. Od początku i końca pauzy upłynęło nieco ponad osiem minut, a więc wydostanie się z zatłoczonego magazynu i porwanie samochodu zabrało im trzy minuty, choć niewątpliwie były to najdłuższe minuty w ich życiu.
Ciężarówka i volvo nie stały już na autostradzie. Kiedy czas ruszył z miejsca, odjechały, a ich kierowcy byli całkiem nieświadomi tego, że wydarzyło się coś niezwykłego. Na szosie panował umiarkowany ruch.
Connie z ulgą ujrzała na chodniku przed “Green House” Sammy’ego, który dziko gestykulując, kłócił się z wymuskanym kierownikiem sali. Jeden z kelnerów stał w drzwiach, wyraźnie gotów ruszyć szefowi na pomoc, gdyby przyszło do rękoczynów.
Connie i Harry wysiedli z furgonetki. Restaurator zobaczył ich i odwrócił się od Sammy’ego.
– Wy?! Mój Boże, to wy! – Ruszył ku nim stanowczo, prawie gniewnie, jakby uciekli bez zapłacenia rachunku.
Goście i obsługa tkwili w oknach baru, obserwując całą scenę. Connie rozpoznała kilka osób, które patrzyły poprzednio na ich kłótnię z Sammym i zastygły z utkwionym przed siebie wzrokiem, gdy nastała pauza. Teraz gapie nie byli już nieruchomi, lecz wciąż przypatrywali się z żywym zainteresowaniem.
– Co tu się dzieje? – W głosie kierownika sali brzmiała nuta histerii. – Jak to się stało, gdzieście się podzieli? Co to za… za… skąd ten wóz?!
Connie uświadomiła sobie przebieg wydarzeń. Facet widział ich znikających, jak mu się wydawało, w ułamku sekundy. Pies zaskowyczał i skoczył w krzaki, “Sammy pognał w głąb uliczki, a oni dwoje zostali na chodniku, doskonale widoczni z okien baru. Podczas pauzy uciekli; gdy czas znów ruszył, dla postronnych widzów musiało to wyglądać tak, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Osiem minut później wrócili w białej furgonetce, udekorowanej sznurami białych i czerwonych lampek choinkowych.
Oszołomienie i złość restauratora były w pełni zrozumiałe.
Gdyby nie groźba wisząca nad ich głowami, całe zajście mogło się wydawać komiczne. Do licha, naprawdę było komiczne, lecz niestety, nie śmieszyło jej i Harry’ego. Może będą się śmiać później. O ile przeżyją.
– Co się stało, co tu jest grane?! – natarł na nich kierownik sali. – Ten wasz wariat bredzi coś od rzeczy!
Miał na myśli Sammy’ego.
– To nie nasz wariat! – zaprotestował Harry.
– Właśnie że tak – przypomniała mu Connie. – Lepiej z nim porozmawiaj. Ja się zajmę resztą.
Bała się trochę, że Harry, zdenerwowany zwłoką, wyciągnie rewolwer i sterroryzuje kierownika sali. Nie miała nic przeciwko ostrym metodom, ale nie w tej chwili.
Harry posłusznie odszedł.
Connie objęła restauratora ramieniem i odprowadziła go do drzwi baru, mówiąc cicho, lecz stanowczo, że ona i detektyw Lyon są w trakcie niesłychanie ważnego dochodzenia, oraz z niezłomną szczerością zapewniając, że wróci, by wszystko wyjaśnić, nawet rzeczy na pozór niezrozumiałe, “gdy tylko sytuacja się wyklaruje”.
Zważywszy, iż na ogół uspokajanie ludzi było domeną Harry’ego, a jej – prowokowanie, odniosła pełny sukces. Nie miała najmniejszego zamiaru wracać, by cokolwiek wyjaśniać, i nie pojmowała, jak zdaniem eleganta można było sensownie wytłumaczyć fakt, że ktoś rozpłynął się w powietrzu. Uspokoiła go jednak i namówiła, by wrócił do sali wraz z kelnerem, który stał w drzwiach.
Zajrzała w krzaki, lecz tak jak się obawiała, psa już tam nie było.
Podeszła do Harry’ego i Sammy’ego w porę, by usłyszeć, jak włóczęga mówi:
– Skąd mam wiedzieć, gdzie mieszka? Jest daleko od własnej planety, musi mieć tu gdzieś ukryty statek, którym przyleciał.
Harry wykazywał nieludzką wręcz cierpliwość.
– Sammy, zapomnij o tych bzdurach, on nie jest kosmitą. On…
Nagle wszyscy podskoczyli, słysząc szczekanie psa.
Connie odwróciła się i zobaczyła kundla na szczycie wzniesienia, właśnie wybiegał zza rogu. Za nim podążała kobieta i mniej więcej pięcioletni chłopiec.
Pies, gdy tylko zobaczył, że zwrócił ich uwagę, chwycił chłopca za nogawkę i pociągnął niecierpliwie za sobą. Po kilku krokach puścił go, wybiegł naprzód, szczeknął na Connie, szczeknął na kobietę i chłopca, ponownie szczeknął na Connie, a potem usiadł, rozglądając się na obie strony, jakby chciał powiedzieć: “No, czyż nie dosyć zrobiłem?”
Kobieta i chłopiec wyglądali na zaciekawionych i przestraszonych. Matka była na swój sposób ładna, a jej synek śliczny, schludnie i przyzwoicie ubrany, lecz oboje mieli czujny i płochliwy wyraz twarzy ludzi, którzy aż za dobrze znają życie ulicy.
Читать дальше