— Skafander jest przygotowany i gotowy do pracy — rzekł jeden z techników.
— Jakieś problemy? — spytał Gaeta.
— Szczypce na prawym ramieniu były trochę oporne. Parę godzin nam zajęło, żeby je rozmontować i naprawić.
— I tak ich nie będziesz potrzebował — wtrącił Fritz.
— Działają całkiem dobrze — rzekł technik. — Tylko nie tak lekko.
Jeśli dla Fritza jest w porządku, to powinno być dobrze, pomyślał Gaeta.
— Sprawdzę to jeszcze — rzekł Fritz.
Gaeta uśmiechnął się i pokiwał głową. Spodziewał się tego. Na świecie były trzy standardy akceptowalności: średnie, powyżej średniej i standardy Fritza. Bystre oko i wygórowane wymagania głównego technika już nieraz ocaliły Gaecie życie.
Holly naturalnie zgubiła swoich prześladowców w czasie krótszym niż pół godziny. Zanurkowała przez klapę dostępową, zeszła po drabinie, po czym pobiegła lekkim krokiem niskim tunelem, aż dotarła do wielkiego zaworu rurociągu wodnego. Holly wiedziała, że ten rurociąg jest zapasowy i normalnie jest wykorzystywany tylko wtedy, gdy główny rurociąg jest badany lub naprawiany. Wystukała kod na elektronicznej klawiaturze i wpełzła do ciemnej rury, zamykając bezgłośnie klapę za sobą.
W rurze nie dało się stanąć; nie dało się nawet posuwać na kolanach. Holly czołgała się na brzuchu prawie bez wysiłku. Rura wewnątrz była sucha, jej plastikowa wyściółka była gładka i łatwo się po niej ślizgało. Jedynym problemem była ocena odległości w ciemnościach, używała więc małej latarki do sprawdzenia, gdzie są klapy. Holly znała odległości między klapami co do centymetra. Kiedy przepełzła pół kilometra, zatrzymała się i otworzyła jedną z paczek z kanapkami, które zabrała.
Żując kanapkę w świetle miniaturowej latarki czuła się prawie jak mysz w norce. Wiedziała, że gdzieś tam są wielkie koty. Ale tu jestem bezpieczna. Chyba że ktoś wpadnie na pomysł puszczenia wody tym właśnie zapasowym rurociągiem. Wtedy utonę.
Dwoje odzianych na czarno ochroniarzy przystanęło w tunelu, oglądając rury i przewody.
— Znikła — rzekł mężczyzna do trzeciego tropiciela, który miał na sobie szary dres. Był wysoki, smukły, bez grama tłuszczu, jak sportowiec, który codziennie ciężko trenuje.
Trzymał w ręce wykrywacz chemiczny, małe szare pudełko, takiego samego koloru, jak dres.
— Na pewno szła tędy — rzekł.
— Ale gdzie znikła? — spytała kobieta.
— To nie wasz problem. Teraz ja ją przejmuję. Możecie wracać i zameldować szefowi.
Odchodzili z niechęcią, nie dlatego, żeby wykazywali jakiś szczególny zapał do tej pracy, ale z niechęcią myśleli o zgłoszeniu się do Kanangi z pustymi rękami.
— Na pewno nie potrzebujesz pomocy? — upewnił się mężczyzna.
Odziany na szaro tropiciel uśmiechnął się i podniósł urządzenie.
— To jest najlepsza pomoc.
Gaeta był już kiedyś na pokładzie wahadłowca. Fritz upierał się, żeby kaskader zaznajomił się z pojazdem, który ma go zabrać z habitatu w pobliże pierścieni. Manny doszedł do wniosku, że pojazd nie różni się specjalnie od wielu innych, z którymi miał do czynienia: praktyczny, prosty, zbudowany raczej z myślą o funkcjonalności niż wygodzie. W kokpicie były dwa fotele, wtłoczone pomiędzy wszystkie przyrządy sterujące. Za nimi była „strefa wygód” wielkości szafy: toaleta, z której można było korzystać w nieważkości, wbudowana w grodź obok zamrażarki zjedzeniem i kuchenki mikrofalowej. Była tam też umywalka. Do przeciwnej grodzi przypięto dwa siatkowe śpiwory.
W ładowni było powietrze, więc Gaeta poszedł sprawdzić skafander jeszcze raz, gdy Timoshenko wykonywał testy układów statku.
Skafander stał w ładowni, tak wysoki, że góra hełmu prawie dotykała sufitu. Gaeta zajrzał pod puste szkiełko hełmu. Niektórzy ludzie dostawali dreszczy, jak widzieli skafander po raz pierwszy. Gaeta zawsze miał wrażenie, jakby spotkał swoją drugą połowę. Każde z nich samo znaczyło bez drugiego tak niewiele: skafander był zaledwie pustą skorupą, człowiek — bezradnym słabeuszem. Ale razem — ach, razem dokonywaliśmy wielkich rzeczy, prawda? Gaeta wyciągnął rękę i poklepał rękaw skafandra. Niektóre wgniecenia powstałe podczas testu nie zostały wyklepane. Potrząsnął głową i pomyślał, że powinien porozmawiać o tym z Fritzem. Powinni cię traktować lepiej, powiedział Fritz do skafandra.
— Start za pięć minut — z otwartej klapy kokpitu dobiegł głos Timoshenki. — Przypnij się.
Gaeta skinął głową. Rzucił jeszcze okiem na skafander, obrócił się i wrócił do kokpitu, by rozpocząć podróż w stronę pierścieni Saturna.
Kris Cardenas próbowała znaleźć sobie jakieś zajęcie podczas ostatnich godzin przed startem Gaety. Eberly zniósł zakaz korzystania przez nią z laboratorium, więc poszła tam, gdzie czekała na nią prawdziwa praca. To było lepsze niż siedzenie w mieszkaniu i powstrzymywanie łez jak jakaś nieszczęsna niewiasta; przecież powinna dzielnie stać przy swoim mężczyźnie, który rusza do bitwy.
Rozzłościła się, że Tavalery nie ma w pracy, ale szybko przypomniała sobie: pewnie po prostu nie wie, że laboratorium jest znów otwarte. Próbowała do niego dzwonić, ale system łączności nie mógł go znaleźć, a komunikator był wyłączony.
To do niego niepodobne, pomyślała. Zawsze był taki solidny.
Próbowała zająć się projektowaniem nanobotów dla ładownika, ale w końcu zrezygnowała i włączyła serwis informacyjny.
— A oto i wahadłowiec — rozległ się głos Zeke’a Berkowitza, balansujący na krawędzi między autorytatywną pewnością siebie a pełnym ekscytacji entuzjazmem. — Dokładnie za piętnaście sekund wystartuje z habitatu i rozpocznie podróż, która zaprowadzi Manuela Gaetę na pierścienie Saturna.
Cardenas zobaczyła widok z zewnętrznego pancerza habitatu. Wiedziała, że relacja Berkowitza trafia do wszystkich sieci na Ziemi. Słyszała, jak głos komputera odlicza ostatnie sekundy.
— Trzy… dwa… jeden… start.
Wahadłowiec oderwał się od potężnej, zakrzywionej powierzchni habitatu. Wyglądał jak metaliczna pchła zeskakująca ze słonia. Wznosił się na tle mieniącej się wieloma barwami powierzchni Saturna, obrócił powoli, a następnie zaczął znikać.
— Manuel Gaeta jest już w drodze — ogłosił z dumą Berkowitz. — Pierwszy człowiek, który chce przejść przez tajemniczy i fascynujący pierścień Saturna.
— Żegnaj, Manny — szepnęła Cardenas, przekonana, że już nigdy go nie zobaczy.
Choć wiedziała, że zapasowy rurociąg jest całkowicie bezpieczny, Holly zaczęła się nieco denerwować przebywając w nim. Wyobrażała sobie, że jakiś inżynier konserwacji przypadkowo przełącza główny strumień wody z podstawowego rurociągu do zapasowego. Choć to tylko rutynowa operacja, kaskada spienionej wody popędziłaby rurą, zalewając ją, porywając z prądem, topiąc w pędzącej, niepokonanej masie.
Idiotka, warknęła na siebie w duchu. Straszysz sama siebie jak jakiś dzieciak bojący się potworów siedzących pod łóżkiem. A jednak pełznąc zupełnie suchą rurą nadsłuchiwała złowieszczego odgłosu pędzącej wody, dotykała rury opuszkami palców, by poczuć najlżejszą wibrację. Okazało się poza tym, że rura nie była całkowicie sucha: tu i ówdzie trafiały się małe kałuże wody, a czasem nawet całkiem spore, co stanowiło widoczny dowód, że jeszcze niedawno płynęła tędy woda.
Pomyślała, że przeczołga się rurociągiem do miejsca, gdzie rura zakręca w kształcie litery U, blisko przegrody. A może nie aż tak daleko. Dobrze było wyjść i rozprostować kości, móc znowu stanąć na nogach. Pełzła więc dalej, cały czas bojąc się utonięcia.
Читать дальше