Uśmiechnęła się przy tym, ale w jej głosie nadal brzmiało echo niedowierzania i zachwytu równocześnie. Allison wyprostowała się i lekko uścisnęła jej ramię.
— Naprawdę się cieszę — powiedziała cicho. — To wspaniały związek.
— Dziękuję, milady. Wiem.
Clinkscales słuchał tej wymiany zdań z mieszanymi uczuciami. Jeśli brać pod uwagę stare zasady uprzejmości, Miranda zachowywała się co najmniej niestosownie — no bo jakże to tak, żeby zwykła kobieta witała tak ważnego gościa. Tyle że zgodnie z tymi samymi zasadami gościem tym byłby mężczyzna, a nie „zwykła kobieta”. A poza tym stare zasady już nie obowiązywały. A on był zadowolony, że Miranda przejęła obowiązki powitalne, ponieważ dzięki temu mógł spokojnie przyjrzeć się i ocenić gościa.
Jeden rzut oka wystarczał, by zidentyfikować ją bez cienia wahania jako matkę Honor. Przede wszystkim po oczach — wielkich, ciemnych i migdałowego kształtu. Ale nie tylko. Doktor Harrington miała naprawdę piękną twarz o delikatnych rysach, ale na tyle nieidealną, by nie mieć wątpliwości, że proporcje i cała reszta są dziełem natury, a nie chirurga plastycznego. Honor miała podobne rysy, tylko to, co u matki było delikatne, u niej było wyraziste i zbyt ostro zarysowane, by można ją było uznać za piękną w klasycznym rozumieniu tego słowa. Wyglądało to tak, jakby ktoś wydestylował siłę i zdecydowanie z rysów matki, dzięki czemu odsłonił ukrytego pod delikatnością jastrzębia. Mimo to podobieństwo było tak wyraźne, że nie można było się pomylić.
Były natomiast i różnice, jak należało się spodziewać. Choćby dlatego, że Allison Harrington była o dwa lata standardowe starsza od Howarda Clinkscalesa, co ten uświadamiał sobie z najwyższym trudem. Do wieku i wyglądu Honor zdążył się już przyzwyczaić, ale patronka była na szczęście młodsza od niego, i to sporo. Jej matka nie była, a przeczyło temu wszystko, co widział — długie, czarne włosy bez śladu siwizny czy młoda, pozbawiona zmarszczek twarz. Podejrzewał też, że jej charakter odpowiada wyglądowi, i wiedział, że z zaakceptowaniem tego będzie miał największe problemy. Dobrze że choć wyglądała na starszą od córki. Prolong wynaleziono właśnie na Beowulfie i to na tyle dawno, by Allison została — jako druga generacja — poddana pełnemu procesowi. Dzięki temu wyglądała na nieco młodszą od Mirandy. A w oczach miała diabelskie zgoła błyski, których widok powodował, iż Clinkscales już był nerwowy.
Tłumaczył sobie, że zachowuje się jak przewrażliwiony głupiec — jakkolwiek wyglądałaby kobieta, na którą patrzył, miała prawie dziewięćdziesiąt lat standardowych i na dodatek była szanowanym lekarzem, jednym z najlepszych genetyków w całym Gwiezdnym Królestwie Manticore. I matką patronki. Ostatnią rzeczą, jaka mogła przyjść jej do głowy, było jakiekolwiek zachowanie, które choć odrobinę trąciłoby skandalem. Jednak im bardziej to sobie wmawiał, tym mniej mógł ignorować ów błysk w oczach czy też sposób, w jaki była ubrana.
Nie był na bieżąco z modą obowiązującą w Królestwie Manticore, a Honor nigdy nie widział w cywilnych rzeczach innych niż tradycyjny graysoński strój. Jej matka natomiast nie była w mundurze i nie nosiła sukni. Ubrana była w krótką kurtkę typu bolerko głęboko błękitnej barwy i dopasowaną bluzkę z kremowego ziemskiego jedwabiu, która musiała kosztować paręset dolarów… i mimo że nieprzezroczysta, była niewiarygodnie wręcz cienka. Biżuterię miała skromną, lecz elegancką, a srebro doskonale kontrastowało z jej opalenizną. Spodnie były równie eleganckie i dopasowane co kurtka…
Żadna graysońska kobieta w czasach poprzedzających Sojusz nie odważyłaby się publicznie wystąpić w stroju tak dalece odkrywającym figurę. A w żaden sposób nie można go było uznać za mundur. W przypadku munduru nikt nie mógł powiedzieć złego słowa (przynajmniej publicznie i mając ku temu jakiekolwiek uzasadnione podstawy, o czym przekonali się durnie, którzy próbowali), bo za krój uniformu Royal Manticoran Navy Honor Harrington nie była odpowiedzialna. Natomiast jej matka była w pełni odpowiedzialna za to, co nosiła, i nic nie mogło tłumaczyć te…
W tym momencie zdał sobie sprawę z biegu własnych myśli i aż nim zatrzęsło. Na całe szczęście tylko wewnętrznie. Allison Harrington nie musiała się z niczego tłumaczyć, i to nie dlatego, że była matką Honor. W jej ubiorze nie było bowiem absolutnie nic „nieprzyzwoitego”. To tylko jemu tak się wydawało. A on był starym, zakamieniałym durniem w sprawach kobiecej mody! Poza tym miała pełne prawo ubierać się według zasad obowiązujących w Gwiezdnym Królestwie, bo w nim właśnie mieszkała. A jeśli ktoś na Graysonie był na tyle głupi, zakłamany czy też zacofany, że nie potrafił tego zaakceptować, to to już był jego problem, a nie jej.
Odetchnął głęboko i poczuł, jak wraz z tlenem wpływa w niego spokój i odprężenie. W sumie to nawet dobrze się stało, że na chwilę odezwały się stare przekonania, bo doprowadzenie samego siebie do porządku nastąpiło na samym początku i szybko. I pomogło mu uspokoić nieuzasadnione obawy dotyczące charakteru gościa.
No, prawie uspokoić…
Gdyby nie ten błysk w oczach… tak podobny, a równocześnie tak różny od błysku pojawiającego się w oczach Honor. Na Graysonie kobiet rodziło się trzy razy więcej niż mężczyzn, a ponieważ przez prawie tysiąc lat jedyną możliwą karierą dla kobiety było zostanie żoną i matką, to nawet przy obowiązującej poligamii konkurencja była ostra. Mimo pozorów uprzejmości wojnę o pozycje toczono z wprawą i entuzjazmem i Clinkscales podobne błyski widział w zbyt wielu damskich oczach. Co prawda zazwyczaj należały one do niewiast młodych, szukających chwały pierwszego podboju, a oczy Allison Harrington jako jedyny element jej osoby na młode i naiwne nie wyglądały, ale za to miały wyraz spokojnej pewności siebie wynikającej z długoletniego doświadczenia, no i niebezpiecznie złośliwego poczucia humoru.
I to go właśnie niepokoiło.
Nie miał wątpliwości, że była równie kompetentna w swej specjalności zawodowej jak Honor w swojej, ale już było dlań oczywiste, że bardzo się poza tym różnią. I choć był tym zaskoczony, to jakaś jego część nie mogła wprost doczekać się, by zobaczyć jej konfrontację z konserwatystami. Reszcie jego osoby włosy się na tę myśl jeżyły. Podziwiał jej chęć do życia, upór i zdecydowanie, by nie dać się zaszufladkować według czyjegoś widzimisię.
Uświadomił też sobie, że choć starcie będzie długie i może mieć rozmaity przebieg, to jego finał jest oczywisty. Ponieważ doktor Harrington i patronka Harrington, mimo iż fizycznie tylko dwie, miały przewagę liczebną nad resztą planety.
* * *
— …a to jest pani gabinet, milady — zakończyła Miranda, wprowadzając ją do dużego, luksusowo urządzonego pokoju.
Allison Harrington weszła, rozejrzała się i uniosła brwi w niemym podziwie. Komputer i moduł łączności stojące na biurku były nawet lepsze niż te, które miała w domu na Sphinxie, ale to jej akurat nie zaskoczyło — Honor obiecała najnowocześniejsze wyposażenie i dotrzymała słowa. Natomiast cała reszta umeblowania wyglądała niczym z królewskiego pałacu. Klinika genetyczna imienia Jennifer Chou była najlepiej wyposażona ze wszystkich, jakie widziała, a widziała ich sporo. Honor nazwała ją na cześć swej babci ze strony matki i rzeczywiście nie oszczędzała na niczym. Fakt, jej fortuna urosła do takich rozmiarów, że mogła sobie pozwolić na podobny gest, ale Allison i tak była z niej dumna. Podejrzewała, że niewielu osobom, które było na to stać, przyszłoby do głowy w ten sposób spożytkować pieniądze. Oficjalnie nazywało się to inwestycją, ale wiadomo było, że Honor złamanego dolara na tym nie zarobi ani też nie odzyska wyłożonej kwoty. Jedyną korzyścią będą wyniki medyczne i poprawa stanu zdrowia graysońskich dzieci.
Читать дальше