— Numer ubezpieczenia? — ciągnął dinozaur znudzonym tonem i z jakiegoś powodu Rydell pomyślał o ojcu, który wciąż rozprawiał o tym, jak było kiedyś, a jak jest teraz.
— Nazwisko i numer ubezpieczenia — powiedziała góra — albo znikamy.
— Rydell, Stephen Berry. — Potem szereg cyfr. Ledwie doszedł do ostatniej, kiedy dinozaur powiedział:
— Były policjant, jak widzę.
— O rany — powiedziała góra, która coś mu przypominała.
— No — zahuczał dinozaur — bardzo były, jak widzę. Potem pracował dla IntenSecure.
— Ostry — powiedziała góra i wystawiła rękę, wskazując Rydella, tyle że to były gigantyczne homarze szczypce pokryte mchem. Zdawały się zakrywać pół nieba jak burta kosmolotu. — Jak wąski koniec klina?
— Powiedziałbym, że twardszych i węższych nie ma — zaszumiały telewizory. — Najwyraźniej zdobyłeś niepodzielną uwagę naszego Lowella. Nawet nie chciał nam zdradzić, jak się nazywasz.
— Nie wiedział.
— Nie wie, czym różni się jego tyłek od dziury w błocie, chi-chi — powiedziała góra, opuszczając szczypce, głosem będącym elektroniczną parodią głosu Rydella. Ten usiłował spojrzeć jej w oczy; dostrzegł błysk kilku niebieskich stawków, falujących paproci, umykającego w podskokach płowego gryzonia. — Tacy jak Lowell wyobrażają sobie, że my potrzebujemy ich bardziej niż oni nas.
— Powiedz, czego chcesz, Stephenie Berry — rzekł dinozaur.
— Zdarzyło się coś, w Benedict Canyon…
— Tak, tak — przerwał mu dinozaur — ty byłeś kierowcą. Co to ma wspólnego z nami?
W tym momencie Rydell zrozumiał, że dinozaur, albo oni wszyscy, mają wgląd we wszystkie jego dane, natychmiast i bez ograniczeń. Poczuł się nieswojo.
— Zaglądacie w moją kartotekę.
— I nie jest zbyt interesująca. Benedict Canyon?
— To wasza robota.
Góra podniosła brwi. Smagane wiatrem krzaki, osypujące się kamyki. Tuż na granicy postrzegania.
— Właściwie to nie my, niezupełnie. My wybralibyśmy bardziej elegancki sposób.
— Dlaczego podjęliście się tego zadania?
— No — odparł dinozaur — jeśli ktoś to zrobił, lub wydał takie polecenie, to chyba należałoby wskazać męża tej pani, który potem podpisał pozew rozwodowy. Oparty na bardzo solidnych podstawach.
— Wrobił ją? Z tym ogrodnikiem i wszystkim?
— Chyba Lowell mógłby to wyjaśnić — zagrzmiała góra.
— Nie wyjawił nam pan, czego pan chce, panie Rydell.
To ten telewizorowy stwór.
— Chcę… Taką robotę. Chcę, żebyście zrobili coś takiego. Dla mnie.
— Lowell — powiedziała góra i potrząsnęła kędzierzawą głową. Kaskady pyłu na skraju pola widzenia Rydella. Kurz unoszący się nad odległym zboczem.
— Takie rzeczy są niebezpieczne — powiedział dinozaur. — A więc są bardzo kosztowne. Ty nie masz pieniędzy, Rydell.
— A gdyby zapłacił wam Lowell?
— Lowell — stwierdziła ogromna twarz z telewizorów — jest naszym dłużnikiem.
— Dobra — rzekł Rydell — rozumiem. Chyba znam kogoś, kto wam zapłaci. — Sam nie wiedział, czy to bzdura czy nie. — Jednak musicie mnie wysłuchać. Chcę wam coś powiedzieć.
— Nie — odparła góra i Rydell przypomniał sobie, kogo miała przypominać: tego faceta, którego czasem pokazywali w programach historycznych; wymyślił hełm wirtualny czy coś tam. — A jeśli Lowell myśli, że jest jedynym alfonsem na świecie, to niech się dobrze zastanowi.
Zaczęli blaknąć, rozsypywać się w kalejdoskop fraktali i Rydell wiedział, że zaraz straci z nimi kontakt.
— Czekajcie — powiedział. — Czy ktoś z was mieszka w San Francisco?
Dinozaur pojawił się ponownie.
— A gdyby?
— Podoba wam się to miasto?
— Dlaczego pytasz?
— Ponieważ wszystko tam się zmieni. Zrobią z nim to samo, co robią teraz w Tokio.
— Tokio? — Pytanie popłynęło z telewizorów, tworzących obraz wielkiej kuli, podobny do hologramu w „Dysydentach”. — Kto ci to powiedział?
Teraz wróciła także góra.
— W Tokio nie ma teraz dla nas wiele miejsca…
— Mów — powiedział dinozaur.
I Rydell zrobił to.
Znów miała kapelusz na głowie, kiedy zdjął hełm, ale okulary trzymała w ręce. Patrzyła na niego.
— Nie wiem, czy cokolwiek zrozumiałam — powiedziała. Słyszała tylko to, co on mówił, pod koniec. — Jednak myślę, że jesteś kompletnie popieprzony.
— Pewnie jestem. — Sprawdził czas i koszt rozmowy. Pochłonęła prawie wszystkie pieniądze, jakie mu zostały. — Nie mam pojęcia, dlaczego musieli przeprowadzać to cholerne połączenie przez Paryż.
Ona tylko włożyła z powrotem okulary i powoli potrząsnęła głową.
Miasto w blasku słońca, widziane z dachu tego pudełeczka na szczycie wieży. Otwarty właz. Odgłosy sortowania i układania różnych przedmiotów. Skinner powoli napełnia kartonowe pudełko rzeczami, które zaniosę na dół do sprzedawców oferujących swój towar na kocach, na zatłuszczonych prostokątach starego brezentu. Osaka daleko. Wiatr przynosi dźwięk uderzeń młotkiem, piosenkę. Skinner zapytał tego ranka, czy widziałem szczupaka w Steiner Aquarium.
— Nie.
— On się nie rusza, Scooter.
Fontaine na pewno nie powiedział nic więcej? Tylko to, że znalazł jej rower? To niedobrze. Nie zostawiłaby go na tak długo. Cholernie dużo za niego zapłaciła. A w środku jest zrobiony z papieru. Japoński papier konstrukcyjny, jak on się nazywa? Jesteś beznadziejny, Scooter. Przecież to twój język. Zapominacie go szybciej niż my… Papierowa rura, którą owijają aramidem czy czymś takim. Nie, ona nie zostawiłaby go. Kiedy przyniosła go do domu, przez trzy godziny nanosiła na niego imitację rdzy, dasz wiarę? Imitację rdzy, Scooter. I owijała go starymi szmatami, przewody, wszystko. Żeby nie wyglądał na nowy. No cóż, to lepsze niż dobry zamek, naprawdę. Wiesz, jak otworzyć kłódkę Kryptonite, Scooter? Kluczykiem volvo. Kluczyk volvo idealnie do niego pasuje, jakby po to był zrobiony. Pchnij raz czy dwa, bęc. Jednak już ich nie używają, tych kłódek. Mimo to niektórzy noszą te kluczyki. Popatrz na tych z podgolonymi głowami, a sam zobaczysz… Po prostu znalazłem ją pewnego dnia. Chcieli odwieźć ją na koniec mostu i oddać miastu. Mówili, że i tak umrze, zanim ją tam dowiozą. Powiedziałem im, żeby spieprzali. Przyniosłem ją tutaj. Wciąż mam trochę krzepy. Dlaczego? Cholera. Dlatego. Widzisz, jak ktoś umiera i idziesz sobie dalej, jakby to było w telewizji?
Chevette nie wiedziała, co myśleć o Los Angeles. Uznała jednak, że te palmy są niesamowite. Po drodze Sublett zatrzymał swój elektryczny samochód za wielką przyczepą z napisem INSTALATORSTWO ZIELENI, NANOTRONOWA ROŚLINNOŚĆ, z której sterczały czubki tych sztucznych palm, owinięte w plastik.
Widziała kiedyś w telewizji, ze Skinnerem, jak sadzą te drzewa na miejscu tych zabitych przez jakiś meksykański wirus. Były takie same jak ten tunel pod zatoką albo to, co według Rydella i Subletta Korporacja Sunflower zamierzała zrobić w San Francisco; te rzeczy jakby wyrastały, były uruchamiane mnóstwem takich maleńkich maszyn. Podczas jednego z programów, które oglądała ze Skinnerem, mówiono, że te nowe drzewa zaprojektowano na wzór prawdziwych, aby mogły się w nich gnieździć wszystkie ptaki, szczury i inne stworzenia — tak jak w tych, które uschły. Skinner opowiadał, że kiedyś wjechał dżipem na prawdziwą palmę w LA i spadło z niej chyba z dziesięć szczurów, które wylądowały na masce, a po chwili spłoszyły się i uciekły.
Читать дальше