— Ty w to nie wierzysz — rzekł Rydell.
— Buddy też nie, ale ojciec dałby mu po głowie, gdyby znalazł ten sprzęt, który chłopak trzyma pod łóżkiem.
— Zawołaj go i powiedz mu to, co usłyszałaś ode mnie. Dwieście dolarów gotówką, plus dopłata za dodatkowe koszty.
— Zobaczą ją — powiedział Sublett, rzucając niepewne szklane spojrzenie w kierunku Chevette, a później znów na Rydella.
— Czemu mieliby mnie zobaczyć?
— No, przez twoją fryzurę — wyjaśnił Sublett. — Zbyt rzuca się w oczy, mówię ci.
— Słuchaj, Buddy — powiedział Rydell do chłopca. — Masz tu dwieście dolarów. Mówisz, że kiedy ma wrócić twój ojciec?
— Nie wcześniej niż za dwie godziny — odparł Buddy, lekko zacinając się ze zdenerwowania. Podniósł pieniądze, jakby mógł się od nich czymś zarazić. — Pomaga wylać nowy fundament pod te ogniwa, które przywożą dziś z Phoenix kościelnym transportowcem.
Buddy wciąż spoglądał na Chevette. Miała na głowie słomkowy kapelusz matki Subletta, z wielkim opadającym rondem, oraz naprawdę dziwnie wyglądające okulary przeciwsłoneczne z cytrynowożółtymi oprawkami i szkłami, lekko zsuwające jej się z nosa. Usiłowała go rozbawić, ale niewiele to pomagało.
— Jesteście przyjaciółmi Joela, tak?
Buddy miał fryzurę nieznacznie różniącą się od łysiny skina, w ustach jakiś aparacik prostujący zęby oraz jabłko Adama wielkości jednej trzeciej jego głowy, które bez przerwy chodziło mu w górę i w dół.
— Z Los Angeles?
— Tak.
— Ja… chciałbym tam p-pojechać.
— To dobrze — powiedział Rydell. — Robisz krok we właściwym kierunku, możesz mi wierzyć. Teraz zaczekaj na zewnątrz, tak jak uzgodniliśmy i powiedz Chevette, gdyby ktoś nadchodził.
Buddy wyszedł ze swej maleńkiej sypialni, zamykając za sobą drzwi. Pokój nie wyglądał na pomieszczenie, w którym mieszka chłopiec w jego wieku. Zbyt czysty, z tymi plakatami Jezusa i Fallona. Współczuła mu. Było tu ciasno i duszno, brakowało klimatyzacji, jaką miała matka Subletta. Chevette zdjęła kapelusz.
— Dobrze — powiedział Rydell, podnosząc plastikowy hełm.
— Usiądź na łóżku i wyciągnij wtyczkę, gdyby ktoś nam przerwał.
Buddy już wszystko popodłączał. Rydell siadł na podłodze i włożył hełm, więc nie widziała jego oczu. Potem wciągnął jedną z tych rękawic, które zawsze się używa. Patrzyła, jak jego palec wskazujący, w rękawiczce, wybiera numer na niewidocznej tarczy. Potem słyszała, jak rozmawia z komputerem firmy telekomunikacyjnej, uzgadniając koszt połączenia i rozmowy. Dał znak gotowości, podnosząc rękę.
— Zaczynamy — powiedział i zaczął wystukiwać numer, który podał mu Lowell, poruszając palcem w powietrzu. Kiedy skończył, zacisnął dłoń w pięść, zatoczył nią krąg i położył ją sobie na kolanach. Siedział tak przez kilka sekund, lekko poruszając hełmem, jakby się rozglądał, a potem znieruchomiał.
— Dobrze — powiedział, dziwnie zmienionym głosem, ale nie do niej. — Jest tu kto?
Chevette poczuła wstrząsające nią dreszcze.
— O Jezu — powiedział, obracając nakrytą hełmem głowę.
Kiedy był młodszy i chodził do szkoły średniej, Rydell lubił ściany snów. Te najlepsze prowadzili Japończycy, w pomieszczeniach różnej wielkości, najczęściej w starych halach targowych; niektóre w dawnych kinach albo domach towarowych. Kiedyś trafił do takiej, którą zrobili w starej kręgielni: była naprawdę długa i wąska, tak że wszystko odkształcało się, jeśli poruszałeś się zbyt szybko. Wybierało się rozmaite warianty zabawy; w Knoxville najpopularniejsze były pojedynki rewolwerowców, kiedy dostawało się broń i strzelało do rozmaitych złych facetów, a oni do ciebie — w ten sposób zdobywało się punkty. Coś jak nauka strzelania w akademii, ale nie z taką rozdzielczością. I bez takiego… hmm… kolorytu. Jednak Rydell najbardziej lubił tę, w której rzeźbiło się rzeczy z niczego, z chmury pikseli i wielokątów czy czegokolwiek, przy czym widziało się, co robią inni, a nawet można było łączyć swoje dzieła z ich produktami, jeśli wyrazili na to zgodę. Trochę wstydził się tego, ponieważ głównie robiły to dziewczyny. One zawsze tworzyły jednorożce, tęcze i różności, a Rydell samochody, pojazdy ze snu, jakby był jakimś japońskim konstruktorem, który przedstawia swoje wizje. Później mogłeś zrobić kolorowy wydruk albo nagrać kasetę, jeśli dokonałeś animacji. Na drugim końcu sali zawsze było kilka dziewczyn przeprowadzających operacje plastyczne na swoich zdjęciach, zmieniających fryzury i twarze, robiących odbitki tych, które uznały za najbardziej udane.
Rydell stawał bliżej wejścia, formując promienie zielonego światła wokół narysowanej formy, nakładając kolor i fakturę, sprawdzając różne modele. Jednak włączywszy się w wirtualną przestrzeń Republiki Żądzy, miał wrażenie, że widzi to, co istnieje wokół ścian snów. Niesamowite wrażenie, ponieważ kiedy oderwało się wzrok od aktualnie wykonywanej czynności, nie było tam niczego, a przynajmniej niczego godnego uwagi. Jednak kiedy robiło się coś, na przykład projektowało samochód, miało się takie zabawne uczucie przekraczania krawędzi świata i zaglądania w przestrzeń rozpościerającą się w nieskończoność, przez wieczność. I czułeś, że nie stoisz na podłodze starego kina czy kręgielni, lecz na jakiejś równinie, albo na szklanej tafli, która rozpościera się za tobą na wiele kilometrów, nie mając żadnego końca. Tak więc, gdy odszukawszy logo providera, znalazł się na tej szklanej równinie, powiedział po prostu „Och”, ponieważ zobaczył jej krańce, a wokół niej i nad nią widział tę chmurę, mgłę lub niebo, bezbarwne i wielobarwne jednocześnie. A były tam postacie większe od drapaczy chmur i od wszystkiego wokół, a równina była na wysokości ich piersi, więc Rydell czuł się jak robaczek albo zabaweczka.
Jedną z nich był dinozaur, podobny do T. Rexa; stwór z krótkimi przednimi łapami, tyle że zakończonymi czymś, co przypominało dłonie. Druga wyglądała jak posąg, lub niezwykła formacja skalna, pełen szczelin i pęknięć, w kształcie mężczyzny o szerokiej twarzy okolonej puklami włosów, spokojnej, z przymkniętymi powiekami. Mimo kamienia i mchu, loki wydawały się ulepione z góry iłu. Potem zobaczył trzecią i wtedy powiedział „Jezu”. To również była ogromna postać, utworzona z telewizorów, których włączone ekrany migotały i mrugały, najwyraźniej z trudem utrzymując obraz ukazywanej postaci: coś, co równie dobrze mogło być kobietą jak mężczyzną. Kiedy próbował skupić wzrok na jednym z monitorów, bolały go oczy. Jakby oglądał milion kanałów jednocześnie, a ich szum był jak spadający ze skał wodospad, niczym syk, który jednak wcale nie był dźwiękiem.
— Witamy w Republice Żądzy — powiedział dinozaur głosem pięknej kobiety. Uśmiechnął się, pokazując zęby, w których kości słoniowej wyrzeźbiono całe świątynie. Rydell usiłował przyjrzeć się tym rzeźbom; widział je przez ułamek sekundy, a potem coś się z nimi stało.
— Nie masz niezbędnego trzeciego pasma — powiedział człowiek-góra głosem, jakiego można oczekiwać od góry. — Jesteś w przestrzeni K-tel…
— Moglibyśmy wyłączyć emulator — zaproponowała istota złożona z telewizorów, modulując głos z szumu wodospadu.
— Nie warto — orzekł dinozaur. — Nie sądzę, żeby to była długa rozmowa.
— Twoje nazwisko? — spytała góra.
Rydell zawahał się.
Читать дальше