— "Rialto"… — wystękał krasnolud. - W kopalni "Rialto"…
*****
Rudokop «Rialto» niewieloma detalami różnił się się od rudokopu "Mała Babette", jak też od innych kopalni i karierów, które Angouleme, Geralt i Cahir minęli w drodze, a które zwały się "Manifest Jesienny", "Stara Ruda", "Nowa Ruda", "Ruda Julka", «Celestynka», "Wspólna sprawa" i "Fortunna Dziura". We wszystkich wrzała praca, we wszystkich wywożoną z szybów lub wykopów brudną ziemię wywalano na koryta i płukano na rząpnicach. We wszystkich pod dostatkiem było charakterystycznego czerwonego błota.
"Rialto" było kopalnią dużą, umiejscowioną blisko szczytu wzgórza. Szczyt byt ścięty i stanowił karier, czyli odkrywkę. Właściwa płuczka mieściła się na wydłubanym w zboczu wzgórza tarasie. Tutaj, pod pionową ścianą, w której ziały otwory szybów i sztolni, były koryta, rząpnice, rynny i inne parafernalia górniczego przemysłu. Tutaj też stało prawdziwe osiedle drewnianych domków, bud, szop i krytych korą chat.
— Nie znam tu nikogo — powiedziała dziewczyna, przywiązując wodze do płotu. - Ale spróbujemy pogadać z rządcą. Geralt, jeśli możesz, nie chwytaj go od razu za gardło i nie groź majchrem. Najpierw pogadamy…
— Nie ucz dziada, jak charchać, Angouleme.
Nie zdążyli pogadać. Nie zdążyli nawet podejść do budynku, w którym podejrzewali siedzibę rządcy. Na placyku, gdzie ładowano rudę na wozy, wpakowali się prosto na piątkę konnych.
— O, cholera — powiedziała Angouleme. - O, cholera. Popatrzcie, co też kot przyniósł.
— O co chodzi?
— To ludzie Słowika. Przyjechali ściągać haracz. Już mnie zauważyli i rozpoznali… Psia mać! Aleśmy wpadli…
— Zdołasz się wyłgać? - mruknął Cahir.
— Nie liczcie na to.
— Bo?
— Okradłam Słowika, uciekając z hanzy. Nie darują mi tego. Ale spróbuję… Wy milczcie. Miejcie oczy otwarte i bądźcie gotowi. Na wszystko.
Konni zbliżyli się. Przodem jechało dwóch — długowłosy szpakowaty typ w wilczurze i młody drągal z brodą, ewidentnie zapuszczoną, by skryć zeszpecenia po trądziku. Udawali obojętnych, ale Geralt dostrzegł tajone błyski nienawiści we wzroku, którym mierzyli Angouleme.
— Jasna.
— Novosad. Yirrel. Witajcie. Ładny dzień dzisiaj. Szkoda tylko, że pada.
Szpakowaty zsiadł, a raczej zeskoczył z kułbaki, zamaszyście przerzucając prawą nogę nad końskim łbem. Pozostali zsiedli również. Szpakowaty oddał wodze drągalowi z brodą, nazwanemu Yirrelem, sam podszedł bliżej.
— Proszę — powiedział. - Nasza sroczka gadatliwa. Pokazuje się, żyjesz i zdrowaś?
— I nogami fikam.
— Smarkulo pyskata! Głosiła plotka, że fikasz, ale na palu. Głosiła plotka, chycił cię Jednooki Fulko. Głosiła plotka, żeś śpiewała na mękach jak turkawka, wszystko wydała, o co pytali!
— Głosiła plotka — prychnęła Angouleme — że twoja matka Novosad, wołała od klientów tylko cztery tymy, a i tak nikt nie chciał dać więcej niż dwa.
Zbójca splunął jej pod nogi z pogardliwą miną. Angouleme prychnęła znowu, zupełnie jak kotka.
— Novosad — powiedziała bezczelnie, biorąc się pod boki. - Do Słowika interes mam.
— Ciekawe. Bo on do ciebie też.
— Zawrzyj gębę i słuchaj, póki mam chęć gadać. Dwa dni temu, milę za Riedbrune, ja i ci oto druhowie moi zarąbaliśmy tego wiedźmina, co był na niego mokry kontrakt. Kapujesz?
Novosad popatrzył znacząco po kamratach, potem podciągnął rękawice, otaksował wzrokiem Geralta i Cahira.
— Twoi nowi druhowie — powtórzył przeciągle. - Ha, widzę po gębach, że nie kapłani to. Wiedźmina zabili, powiadasz? A jak? Sztychem w plecy? Czy we śnie?
— Jest to nieważny strzegół — Angouleme wykrzywiła się jak małpka. - Ważny strzegół jest natomiast taki, że dany Wiedźmin ziemię gryzie. Posłuchaj, Novosad. Ja ze Słowikiem wadzić się nie chcę ni w paradę mu włazić. Ale interes jest interes. Półelf dał wam zaliczkę na kontrakt, o tą się nie upomnę, to wasz pieniądz, na koszta i za fatygę. Ale druga rata, którą półelf po robocie przyrzekł, wedle prawa moja.
— Wedle prawa?
— Tak jest! — Angouleme nie zwróciła uwagi na sarkastyczny ton. - Myśmy to bowiem kontrakt wypełnili, wiedźmina ubili, na co możemy pólelfowi dowody pokazać. Wezmę tedy, co moje i pójdę sobie w siną i mglistą dal. Ze Słowikiem, jakem rzekła, konkurować nie chcę, bo dla mnie i dla niego na Stokach za ciasno. To mu przekaż, Novosad.
— Tylko to? — znowu jadowity sarkazm.
— I ucałowania — parsknęła Angouleme. - Możesz mu za mnie wypiąć dupę, per procura.
— Na lepszy ci ja koncept wpadłem — oznajmił Novosad, zerkając na kompanów. - Ja mu twoją dupę w oryginale zawiozę, Angouleme. Ja mu ciebie, Angouleme, w pętach dostawię, a on już wtedy z tobą wszystko obgada i załatwi. I ureguluje. Wszystko. Spór o to, komu należy się pieniądz za kontrakt półelfa Schirru. A i odpłata za to, coś ukradła. A i to, że Stoki dla nas za ciasne. Wszystko się tym sposobem załatwi. Detalicznie.
— Jest szkopuł jeden — Angouleme opuściła ręce. - Jak ty chcesz mnie do Słowika zaprowadzić, Novosad?
— A ot, tak! — bandyta wyciągnął rękę — Za kark! Geralt błyskawicznym ruchem dobył sihilla i podstawił go Novosadowi pod nos.
— Nie radzę — warknął.
Novosad odskoczył, wyciągnął miecz. Yirrel z sykiem wydobył krzywą szablę z pochwy na plecach. Pozostali poszli za ich przykładem.
— Nie radzę — powtórzył Wiedźmin.
Novosad zaklął. Popatrzył po kompanach. Nie był mocny w arytmetyce, ale wyszło mu, że pięciu to znacznie więcej niż troje.
— Bij! — wrzasnął, rzucając się na Geralta. - Zabij! Wiedźmin półobrotem uniknął ciosu i ciął go na odlew w skroń. Zanim jeszcze Novosad upadł, Angouleme pochyliła się w krótkim zamachu, nóż świsnął w powietrzu, atakujący Yirrel zatoczył się, spod podbródka sterczała mu kościana rękojeść. Zbój puścił szablę, oburącz wyszarpnął nóż z szyi, bluzgnął krwią, a Angouleme z podskoku kopnęła go w pierś i obaliła na ziemię. W tym czasie Geralt zasiekł drugiego bandytę. Cahir zarąbał następnego, pod potężnym uderzeniem nilfgaardzkiego miecza z czaszki zbójcy odpadło coś na kształt porcji arbuza. Ostatni zbir zrejterował, skoczył do konia. Cahir podrzucił miecz, chwycił za klingę i cisnął jak oszczepem, trafiając zbója równo między łopatki. Koń zarżał i szarpnął głową, przysiadł, zatupał, wlokąc po czerwonym błocie trupa z ręką zadzierzgniętą w rzemień wodzy.
Wszystko trwało nie dłużej niż pięć uderzeń serca.
— Ludzieeee! — wrzasnął ktoś spomiędzy budynków. - Ludzieee! Na pomoooc! Mord, mord, mordują!
— Wojsko! Wezwać wojsko! — krzyknął drugi górnik, odpędzając dzieci, które odwiecznym obyczajem wszystkich dzieci świata zjawiły się nie wiedzieć skąd, by przyglądać się i pętać pod nogami.
— Niech ktoś bieży po wojsko!
Angouleme podniosła swój nóż, wytarta go i wsunęła do cholewy.
— A niech bieży, proszę bardzo! — odwrzasnęła, rozglądając się. - Co wy, gwarkowie, ślepi, czy jak? To była samoobrona! Napadli na nas, opryszki jedne! A bo to ich nie znacie? Mało wam złego narobili? Mało z was haraczu ściągnęli?
Kichnęła mocno. Potem zdarła drgającemu jeszcze Novosadowi sakiewkę z paska, pochyliła się nad Ytrrelem.
— Angouleme.
— Co?
— Zostaw.
— Dlaczego niby? To zdobycz! Masz za dużo pieniędzy?
— Angouleme…
— Hej, wy — rozległ się nagle dźwięczny głos. - Pozwólcie no tu.
Читать дальше