– Obiecałeś, że nie tkniesz mnie palcem!
– Ja zawsze dotrzymuję słowa – włożył wskazujący palec do ust i oblizał starannie. Drugą ręką wyjął z kieszeni papierową tutkę, rozerwał i umoczył swój palec w białym proszku.
– Nieeeee!!!
– Obiecałem, że nie dotknę – podszedł do niej. – To nie dotknę. Ale nie może tak być, żeby żołnierz mierzył w głowę swojemu dowódcy. Podetknął jej palec pod nos. Zwymiotowała gwałtownie. Podetknął jeszcze raz. Zwymiotowała momentalnie znowu. Opadła na podłogę i usiłowała się cofnąć. Znowu przysunął palec do jej nosa. Zwymiotowała, właściwie to już samą śliną.
– Nie… proszę… – telepało nią okrutnie. – Zabijesz mnie. – Znam ludzką wytrzymałość – powiedział spokojnie. Chryste! Po prostu ją wynicował.
Obudziła się po jakimś czasie zwinięta w kłębek w jakimś kącie, usiłując złapać choć jeden głębszy oddech. Podniósł ją bez trudu. Posadził drżącą i dygocącą na małej metalowej ławeczce. Sam usiadł obok. – A teraz dobra wiadomość.
Nie była w stanie odpowiedzieć. Telepało nią tak, że bezwiednie przytuliła się do jego ramienia, chcąc znaleźć gdzieś choć trochę ciepła, choćby miało to być po prostu ciepło ludzkiego ciała.
– Od dzisiaj jesteś moim prawdziwym psem – zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. – Jak będę miał jakieś poważne zlecenie; zadzwonię po ciebie, mała suko.
Nie mogła odpowiedzieć. Dygotała przyciśnięta do jego ramienia, nic nie widziała bez okularów, które leżały gdzieś na podłodze, tak bardzo chciała choć papierosa, ale nie była w stanie poprosić.
– Masz – położył jej na kolanach swój prywatny karabinek Mannlichera. – Na pamiątkę, małpo.
Chciała papierosa, a nie karabin!!! Ale nie mogła tego powiedzieć. Dante zaciągnął się znowu. Patrzył na gwiazdy migoczące na ekranach.
– Ale pięknie – westchnął. – Brakuje tylko muzyki.
Papierosa, papierosa, papierosa… Jak to powiedzieć przez zaciśnięte zęby?
– Zaśpiewaj mi coś, Toy. Toy?…