– A kotlet wieprzowy jest?
Gospodarz roześmiał się znowu.
– Tak po prawdzie to jest tylko kotlet wieprzowy. – Ukłonił się przed Siriusem. Młody przybysz z dalekich stron, mimo wspaniałego stroju był jednak, o dziwo, normalnym klientem. – Rano, co prawda, to on się jeszcze nazywał kotlet barani. Ale dla jasnego pana to ja go mogę nazwać kotletem wieprzowym. A jak jasny pan ma życzenie, to ja go mogę przemianować nawet na kotlet z ludziny, cha, cha, cha…
Sirius roześmiał się również.
– Dawaj! – krzyknął. – Cokolwiek to jest. Zbójcy nas atakowali po drodze, wozy popalili, ludzi narżnęli. Teraz to już niestraszny nam nawet kotlet barani, co zmienia nazwę.
Napełnił kubki gorzałką z dzbanka i podniósł swój do ust.
– No, co? Pierwszą kolejkę zakąsimy rękawem.
Golnął jak gospodarz, do dna. Zaan również poradził sobie ze swoją porcją, a Achaja jak głupia chciała pójść za ich przykładem. Była gdzieś w połowie kubka, kiedy zrozumiała, że, po pierwsze, bezbarwny płyn wcale nie jest winem, po drugie, pali i dusi, a po trzecie, że jeśli go nie powstrzymywać, sam znajduje sobie wyjście na zewnątrz tą samą drogą, którą się go wlewało. Parsknęła jak koń, wypluwając wszystko z ust wprost na stół i walcząc rozpaczliwie o odzyskanie oddechu.
– Oj, jasna panienka nie wprawiona. – Gospodarz przyniósł właśnie miskę z baraniną na zimno. – Oj tak. Mocna nasza gorzałka. Krzepka!
Sirius i Zaan śmiali się cicho. Dziewczyna sarkała i pomstowała, usiłując pozbyć się z ust ohydnego smaku. Włożyła do ust największy kawał baraniny, ale dopiero to zatkało ją zupełnie. Wbiła zęby w mięso i nie wiedziała co dalej – było tak twarde, że ani zgryźć go do końca, ani co gorsza, wyjąć zęby z powrotem. Sirius szturchnął Zaana, usiłując zachować choć trochę poważną minę. Obaj wiedzieli skądś, co należy robić w takich wypadkach. Odkrajali nożami malutkie kawałki, które należało najpierw potrzymać w ustać dla zmiękczenia, a dopiero potem normalnie przeżuć. Achaja, dusząc się, rozpaczliwie walczyła ze swoją porcją. Siłą rzeczy więc przy ich stole zapanowała cisza. Można było za to posłuchać, co mówią chłopi wokół:
– I wiecie, kumie – perorował najwyższy z nich, wymachując skórzanym kubkiem dla podkreślenia efektu. – I ta, psiamać, jaśnie pani oficyjer, nawet, psiamać, z konia nie zlazła, tylko mówi, żeby przejście dać dla wojska! Przez moje pole, psiamać, kumie, normalnie, no! Przez moją ojcowiznę! Cztery tuziny wojska tam, normalnie, było albo może i sto razy więcej!
– I co zrobiliście?
– No jak, co? Mówię, psiamać, po moim trupie! A ona, że wykup da.
Chłopi się roześmieli, jakby powiedział coś śmiesznego.
– A ja na to, że nie będą mi pola deptać, bo dopiero com je siał. Hajda w las! Mówię…
– I co? Poszli lasem?
– No, co ty? – Chłop spojrzał zdziwiony, jakby ducha zobaczył. – Toż lasem by nie przeszli, tam stromizna taka.
– No? No i co zrobiły wojaczki?
– No ona, że wykup. A ja, co mi będzie cenę urzędową dawała? Toż siew był, a w sianokosy ile zboże będzie stało, pytam, wie ona? No, to mówię, po moim trupie, krzywdy mojej nie będzie! No! No i tak gadaliśmy i gadaliśmy… Aż wreszcie mówi, że da cenę z rynku. Nooooo… Ja mówię, inna rozmowa. Piniądz za zboże tyle, co na rynku stoi, a nie po urzędzie. No to mówię, moja strata niech będzie, biorę piniądz, mówię, i przechodźcie. No to mi papier napisała, że tiralirą szli, nie gęsiego. Tak tam stało! Wójt odczytał, choć powoli mu szło. I mówi, że piniądza nie da, bo za dużo już razów wojsko tiralirą idzie bez pola i w kasie pusto.
– Kto mówi? Pani oficyjer czy wójt?
– No wójt, przeca, ten kiep durnowaty! Mówi, że piniądza nie ma, bo wojsko miast gęsiego, to tego… no, źle chodzi. Musi więcej sprytnych chłopów w okolicy papier wykupowy mu dało. A co? Co ma być? Nasza strata?
– I co? Dał piniądz?
– Co miał nie dać? – Chłop roześmiał się gardłowo. – Rzekłem, że kura czerwonego w stodole mu puszcze jak nie da. Dał!
Pozostali roześmieli się również. Zaanowi nie mieściło się w głowie, że mogło gdzieś istnieć państwo, w którym oficer musiał tłumaczyć się przed chłopem. Ba! Jeszcze rynkową cenę za zboże musiał płacić za to, że zniszczył mu zasiewy na polu. To nie mieściło się w głowie.
– No – odezwał się drugi chłop. – Ten nasz wójt to okropnie głupi.
– Ano! – zakrzyknęła reszta. – Prawdę gadacie! Racja! Racja!
– A jeszcze głupszy to ten ekunom, co spis robił, nie?
– Prawda! Oj, głupi był.
– Ale głupszego niźli nasz pan szlachcic ze dwora to nie znajdziesz już.
– Łgarstwo! – krzyknął ktoś z drugiego stołu. – Głupsza od niego nasza księżniczka!
– Nieprawda! Łgarstwo!
– Kto mi, że nieprawdę mówię?!
– Głupszy dwór królewski! – odkrzyknięto z pierwszego stołu. – A najgłupsza królowa!
– Prawda! Eeeeee… znacie się! Samiście głupi! Prawdę gada! Głupia ona!
Zaan, roztrzęsiony, nachylił się nad swoim stołem.
– Słuchajcie – szepnął. – To jakaś prowokacja! Nie może być, żeby się chłopi panów nie bali.
Sirius i Achaja, sami przestraszeni tym, co słyszeli, rozglądali się podejrzliwie.
– To prowokacja – szepnął Zaan, usiłując zakryć usta. – Chcą, żebyśmy przytaknęli i wtedy nas zakują w żelazo, powód mając. To dzicz jakaś!
– Wystarczy, że nie zaprzeczymy głośno – Sirius mówił równie cicho. – Bogowie! Psiamać. Ale po co im ta propagacja, skoro usiec już na drodze mogli?
– Pewnie powodu potrzebują. Do kronik, czy ja wiem zresztą po co? – Zaan rozejrzał się wokół. – Słuchajcie, wychodzimy?
Achaja skinęła głową. Już chciała wstać, ale przerwało jej wejście nowego gościa. Znać było szlachcica po ubraniu, ciut lepszym niż chłopskie, i po walnięciu drzwiami, tak że o mało z ościeży nie wyleciały.
– O! – Przybysz zauważył najciekawsze dla niego towarzystwo w kącie. – Panowie – Dopiero teraz dostrzegł dziewczynę. – O p… przepraszam! Państwo! – Zerwał czapkę z głowy i ukłonił się szeroko. – Zwólcie się dosiąść. Lepiej w kompaniji wieczerzać niźli samemu.
– A zapraszamy, zapraszamy. – Zaan wskazał mu miejsce na ławie. – Co prawda szliśmy już…
– Już? Toż gorzałka jeszcze w dzbanku! Strawa w misie leży!
– No tak. Ale chłopi gadają takie rzeczy…
– A kto by tam chłopów słuchał! – Szlachcic przysiadł się, chcąc ukłonić się jednocześnie Achai, ale zobaczył jej tatuaż, zmienił kierunek i z rozpędu skłonił się przed Siriusem.
– Ale – Zaan nie wiedział, czy ten również nie jest prowokatorem – ale mówili, że wasza królowa… nie śmiem powtórzyć kalumni.
– Mówili, że głupia, co? – Szlachcic zajrzał do garnka, rozejrzał się za kubkiem i z przepraszającym uśmiechem pożyczył kubek Zaana. – Toż głupia ona jak but, po prawdzie.
Nalał sobie i łyknął, ocierając usta dłonią.
– Bo widzicie, panowie przybyszowie z krain, czy skąd tam. Kraj u nas taki: chłopi głupi, szlachta głupia, dowództwo armii głupie, kapłani głupi przeraźliwie, magnaci głupi, dwór głupi, księżniczki to już nie powiem, bo gdybym rzekł, że głupie, to bym komplement powiedział, a królowa… To sami wiecie. U nas to tylko pijaństwo, łapownictwo i głupota straszliwa wszędzie. Nasz kraj pewnie będzie najgorszy ze wszystkich!
Zaan oniemiał, Sirius otworzył usta i tak już pozostał, Achaja wybałuszyła oczy.
Читать дальше