– Zdawało mi się przez chwilę – wyjaśnił Koźli Płaszcz – że w podcieniach po drugiej stronie rynku coś błyska… jakoby włosy tamtej niewiasty, co z nami przez Kanał płynęła…
– Musiały ci nieźle w pamięć zapaść, – Przemęka uśmiechnął się pod nosem. – A i dziewka takoż, skoro jej w takim tłumie wypatrujesz.
– Nie dowcipkujcie – mruknął Koźlarz. – To nie jest zwyczajna dziewka, którą można gdzie popod płotem, między pokrzywą i lebiodą poobracać, tylko kochanica Fei Flisyon, co jej znak na głowie nosi.
– I do znajomości z tobą bardzo się przyznaje – doda! Przemęka.
– Ano – potaknął Koźlarz. – I w tym cały kłopot, że z tej znajomości może być nielichy zamęt. Nic, nie ma co na darmo się rozwodzić. Trzeba do cytadeli iść, póki się tam cała miejscowa hołota nie przywlecze.
Dworzanie tymczasem ścieśnili nieco konie wokół dworek i zaczynali znacząco macać po rękojeściach mieczy. Tyle, że nie były to zacne, kopiennickie ostrza, tylko ciężkie, paradne rapiery, którymi nie tylko szyje, ale nawet sukno ciężko było siekać.
Zarzyczka przyglądała się zamieszaniu z mieszaniną przestrachu i zdumienia. Podobne rzeczy nie zdarzały się w Uścieży, gdzie Wężymord bardzo skrupulatnie baczył, aby pospólstwo znało swoje miejsce. Nie rozumiała też, dlaczego strażnicy miejscy, którzy zrazu pobłyskiwali w tłumie wypolerowanymi bechterami, zawczasu wynieśli się z rynku.
Natomiast chłopak na mule widać dobrze pojmował, w jakie terminy popadli, bo szorstko syknął coś ku dworkom. Dziewczyna w głęboko wciętej sukni zawahała się chwilę, ale posłusznie sięgnęła ku nakryciu głowy. Jej twarz, pokryta grubą warstwą bielidła, wydawała się kredową maską. Patrząc ponad głowami tłumu, odpięła kornet i rzuciła go przebierańcom z wymuszonym uśmiechem. Włosy miała splecione w drobniutkie warkoczyki – rozsypały się na plecach, podzwaniając srebrzystymi obejmami.
Pijany bies, rechocząc pochwycił zdobycz i wcisnął ją sobie na łeb. Inny pokłonił się nisko w podzięce przed dworką i z głośnym mlaśnięciem ucałował ją w skraj pończochy widocznej nad safianowym trzewikiem.
I wtedy, kiedy wyglądało, że cała rzecz rozejdzie się po kościach, z tłumu wypadła pokaźna, rozrośnięta w biodrach niewiasta w skórzanym fartuchu. W rękach trzymała ożóg i znienacka przyłożyła nim dworce.
– A masz, gamratko zatracona! – wrzasnęła ze złością i jeszcze raz potężniej uderzyła. – Jak się toto wymalowało, wypomadkowało krasno, nierządnica jedna! Balu im się zachciewa! Pląsać będą i na fleciku przygrywać, zwajeckie pachołki!
Spłoszona skalmierska klacz stanęła dęba, a jej równie przerażona pani wypuściła wodze. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ktoś pochwycił znarowionego wierzchowca i ściągnął kwiczącą dworkę z siodła. Zarzyczka dojrzała tylko, jak szafranowa spódnica pobłyskuje nad głowami tłumu coraz dalej w podcieniach rynku.
Mężna niewiasta tymczasem dźgnęła ożogiem jednego z dworzan, rudowłosego mężczyznę o wydatnym nosie. Ten odwrócił się z przekleństwem i kopnął babinę prosto w gębę, aż się nogami nakryła. Jednak diaskowie zaraz przyskoczyli jej na odsiecz.
– Precz z księciem! – ryknął ktoś potężnie.
Jeden z przebierańców wyprysnął spomiędzy końskich kopyt i wskoczył na siodło za kolejną dworką, słusznie mniemając, że z niewiastą łatwiej mu zgoła pójdzie, niźli z jej towarzyszami. Dziewczyna szarpnęła się bezradnie, ale bies ucapił ją krzepko w pasie i zasłoniwszy się niby pawężą, począł zza jej pleców wymachiwać krótkim mieczem.
– Ja ciebie, kurwi synu, jako kapłona na rożen nadzieję! – Baba z ożogiem podniosła się, twarz miała okrwawioną i brudną.
– Dobrze gadacie, matko! – wrzasnął kędzierzawy wyrostek w chałacie szkolarza sztuk wyzwolonych. – Toż oni wszyscy kapłony i sodomity, ni do wojny, ni do żeniaczki niezdałe! Warto im te pstrokate kurki poodbierać, toż im wygodzie nie potrafią!
Podjudzona niewiasta wyrwała pątnikowi garniec z piwem. Wychyliła trunek, a naczynie wdziała na łeb niczym hełm i złożywszy dworzanom prześmiewczy parat ożogiem, poczęła do nich przyskakiwać i kłuć. Ci oganiali się od niej jako mogli, ale coraz gęstszy tłum zastępował im drogę i napierał na konie.
– Ot, harcowniczka! – zaśmiał się karzeł. – Niby spokojne nasze spichrzańskie niewiasty, ale jak im kto na odcisk nadepnie, to nie dajcież bogowie, jaka w nie zaraza wstępuje.
Jakby było mało baby z ożogiem, uczepiony dworki bies ciął w łeb najbliższego dworzanina. Ten przechylił się na bok i zsunął z konia, czyniąc sposobną wyrwę w kręgu jeźdźców. Nie zwlekając, wysoki, chudy chłop w pątniczym kapeluszu pochwycił wierzchowca i przyłączył się do potyczki. Zaś kędzierzawy wyrostek również skorzystał z okazji i próbował się wgramolić na siodło za następną dworką. Dziewczyna okazała się jednak bardziej przytomna, a może losem poprzedniczki zachęcona do zajadlejszej obrony, bo odwróciła się i z zamachem walnęła go w gębę biczykiem.
Czwarta niewiasta nie miała szczęścia. Jeszcze dobrze nie zrozumiała, w czym rzecz, a pachoł z nożownickimi znakami na kapeluszu siedział za nią i wodze w ręce trzymał. Szarpnął klaczą i zgrabnie wywiódł ją na bok, podczas kiedy dziewczyna rozpaczliwie wzywała pomocy. Wnet wrzasnęła jeszcze donośniej. Bowiem gdy odjechali nieco od miejsca bijatyki, w której dobrze już młócono się po grzbietach – bynajmniej nie samymi ożogami – pachoł rozdarł wycięty przód jej sukni. Dziewczyna rozpłakała się bezradnie, co jeszcze bardziej tłuszczę ucieszyło. Ktoś podał pachołkowi bukłak wina, a ten począł lać jej wino do gęby. Dworka zakrztusiła się, czerwona struga pociekła po brodzie i obnażonych piersiach.
Dworzanie pojęli, że ani rozognionego pospólstwa nie odpędzą, ani uprowadzonych towarzyszek nie odbiją. I bez zwłoki rzucili się do mało rycerskiej, acz roztropnej ucieczki, porzucając na placu boju dwóch rannych kamratów i chłopaka na mule. Tego ostatniego gawiedź co prędzej zwlokła z siodła, obdarłszy z opończy, biretu i kubraka. W samej tylko koszuli i pstrokatych nogawicach powiedli go do walecznej niewiasty w skórzanym fartuchu, która całą bitkę rozpoczęła.
– Zobaczymy, matko, jak ci będzie teraz na fleciku przygrywał! – zarechotał ktoś sprośnie. – I czyli tylko na tym w drewnie wyrzezanym.
Baba wychyliła kufel piwska – bo też pątnicy podchodzili do niej licznie, winszując męstwa i racząc ją trunkiem – podkasała spódnicę i udarła z halki długi kawał materii. Zarzuciła ją chłopakowi na szyję, zasupłała i dla rozweselenia pospólstwa poczęła go wodzić po rynku niczym kozła na postronku.
Od strony fontanny darła się dworka, którą w międzyczasie jegomościowie w czerwonych kapturach obłupili do gołej skóry dla pospólnej rozrywki i wrzucili do sadzawki. Przebieraniec w masce diaska stał obok i flegmatycznie poprawiał spodnie.
– Co z nimi będzie? – Zarzyczka odwróciła spojrzenie.
– Będą miały nauczkę, żeby się w czas karnawału po mieście nie szwendać. – Karzeł obojętnie wzruszył ramionami. – Byle nazbyt głośno nie wyły i nie odgrażały się, nic im nie będzie! – zaśmiał się obleśnie. – Choć bez tego, żeby je pospolitacy wychędożyli należycie, na pewno się nie obejdzie. Szczęściem, nie nasze zmartwienie. Trzeba się zbierać do wieży Śniącego, bo potem maskarada w książęcych ogrodach będzie i insze igry rozmaite. Żal byłby je stracić.
– Przez tę chanaję spitą? – niepewnie spytała księżniczka.
Читать дальше