Wzruszył ramionami. A jeśli taki zabieg się powiedzie? Co nastąpi potem? Życie pełne strachu. Dzień po dniu upływający na nieustannej wojnie z Organizacją. Coraz bardziej skłaniał się do koncepcji uderzenia wprost w człowieka, który usunął profesora Fulbrighta. Wolał nie rozpatrywać kwestii, czy zabicie byłego asystenta rozwiąże cokolwiek. Miał wątpliwości, czy podjęcie się takiego zadania ma choć cień szansy na powodzenie. Obraz kilkunastu ludzi łączących swe siły w osobie dowódcy nie zawierał żadnych krzepiących elementów. Czy ukryty gdzieś w głębi mózgu kokon pomoże mu znowu? Wątpił. Wszelkie próby skontaktowania się z tym nieprzenikalnym tworem spełzły na niczym. Intuicja podpowiadała mu, że nie wyjdzie z tego żywy.
Podniósł głowę, patrząc na przechodzących obok ludzi. Ich obojętność, ich nieświadomość powodowała, że odruchowo zaciskał pięści. Uśmiechnął się na myśl, że ktoś mógłby wziąć to za wyraz buntu. Bunt… Śmieszny jest bunt jednostki dawno wyrzuconej poza nawias. Wszystkie karmione własną wybujałą fantazją nadzieje, jakie żywił powracając z Afryki, przesuwały się teraz w lata coraz wcześniejszej młodości. Czuł jednak, że nie zdąży już odnaleźć Phillipa Hagena. Człowieka, z którym wiązały się prawie wszystkie kompleksy wypływające z dzieciństwa. Człowieka, który zawsze był lepszy, który może rzadko miał rację, ale zawsze potrafił doprowadzić do tego, że przyznawano ją właśnie jemu. Szczeniacka naiwność. A jednak, mimo kruchych podstaw, żałosna chęć powrotu do świata dzieciństwa zdobyła pierwszeństwo przed realnymi problemami. „Więc zabierz mnie do ogrodu rozkoszy…” Piosenkę, którą powtarzał przy wymazywaniu pamięci u Jastrowa, uwielbiał śpiewać właśnie Hagen.
Otrząsnął się z rozmyślań, ponownie skupiając nad mapą. Keldysh mówił coś o południu Anglii i o samotnym wysokim budynku nad brzegiem morza. Ludzie, którzy napadli go w nocy, wspomnieli coś o zabraniu go do Har… Palec powoli przesuwał się po szeleszczącym papierze. Południowe wybrzeże miało trzy miejscowości, których nazwy zaczynały się od tych trzech liter. Harwich, Harton i Harmsbury. Rozłożył na kolanach plik wyłudzonych z biura podróży prospektów. Powoli, z lupą w ręku studiował kolorowe zdjęcia.
Odrzucił je po kilkunastu minutach. Rozparł się w fotelu, zapalając ostatniego papierosa. Jeżeli się nie myli, jeżeli nie była to pułapka, jeżeli wszyscy ludzie, na jakich natknął się ostatnio, nie grali napisanych przez kogoś innego ról, jeżeli…
Miejsce, którego szukał, to Harton.
* * *
– Widzisz ten zjazd? Tam, na lewo? – Siena zręcznym manewrem zjechał na skrajny, prawy pas drogi, a potem wprowadził karetkę na przydrożny parking. – Powinniśmy stamtąd zobaczyć Harton.
– To już tak blisko? – Fargo nie czekając, aż zgaśnie silnik, otworzył drzwiczki i wyskoczył na zewnątrz. – Nie namierzą nas?
– Nie wiem, jaki mają zasięg. – Siena zaciągnął ręczny hamulec i również wysiadł z samochodu. – Sądząc z opisu twoich przygód, nie jest za duży.
– Ale ten facet dysponuje zwielokrotnioną siłą.
Ruszyli w kierunku szerokiej przesieki wśród rzadkich drzew.
– Nie sądzę, żeby penetrowanie wszystkich umysłów ludzi w Harton było zgodne z zasadami ekonomii. Nawet, gdyby istniała taka możliwość.
– Teraz są zaalarmowani. Nie wróciła wysłana po mnie grupa.
– Fakt.
Weszli na niewielki pagórek, z którego w dali, za opadającym terenem widać było morze.
– Sądzę jednak, że strefa bezpieczeństwa rozciąga się w niewielkim promieniu wokół budynku.
Siena podniósł do oczu dużą wojskową lornetkę.
– A poza tym – ciągnął – sądzę, że jestem dla nich niewidzialny.
– Dlaczego?
Nie padła żadna odpowiedź.
Absolutnie nieruchoma, jak posąg wykuty w granicie, naznaczona głębokimi bliznami twarz jak zwykle nie wyrażała nawet śladu uczucia. Było to tak denerwujące, że Fargo zastanawiał się, czy w ogóle ma z tym człowiekiem jakiś kontakt.
– Widzisz coś?
– Tak – podał mu szkła. – Tam – wyciągnął rękę.
Fargo podniósł lornetkę do oczu. Była tak ciężka, że nie sposób było trzymać dłoni nieruchomo. Na maksymalnym powiększeniu obraz w okularach drgał tak bardzo, że z trudem udało mu się rozpoznać znany ze zdjęcia w prospekcie samotny siedmiopiętrowy budynek nad brzegiem morza.
– Nie widać podnóża. Teren zasłania…
– To nieistotne. Cała ta budowla wygląda na nie zamieszkaną.
– Dlaczego?
– Spójrz na szyby w oknach.
Fargo wstrzymał oddech, żeby zapobiec drżeniu rąk, ale nie zauważył niczego szczególnego.
– Myślisz, że oni tam są?
– Niedługo się przekonamy. Chodź.
Ruszyli z powrotem w stronę samochodu. Duża karetka reanimacyjna, którą przyjechali, wydawała się nie na miejscu pośrodku pustego, zapomnianego parkingu. Fargo pamiętał, iż na swoje obiekcje, że w takim pojeździe będą zwracać na siebie uwagę, Siena tylko lekceważąco machnął ręką. Czuł się dziwnie w obecności człowieka, dla którego wykradzenie bez niczyjej pomocy ciała ze szpitala i przy okazji uprowadzenie karetki było tym samym, co dla zwykłego obywatela kupienie porcji ryby z frytkami. Musiał jednak przyznać, że wpływało to dodatnio na jego samopoczucie.
– Masz plany? – spytał Siena.
– Zostawiłem w wozie.
Otworzył drzwi i wyjął ze skrytki wydobyty z archiwów jakiegoś biura nie plan, ale zaledwie szkic sytuacyjny otoczenia budynku. Nie mógł oprzeć się pokusie, żeby przy okazji nie zerknąć do tyłu na podłużny kształt podłączony do pracujących bez przerwy aparatów. Przysunął głowę do oddzielającej kabinę szyby. Twarz leżącego była trupio blada z głęboko zapadłymi, podkrążonymi oczami. Nic nie wskazywało na to, żeby w ciele osiemnastoletniego chłopca, który przedawkował środki psychotropowe, zachodziły jakiekolwiek procesy życiowe. Przymocowane do kratownic w ścianach aparaty wskazywały jednak, że wszystkie narządy sztucznie utrzymywanego przy życiu organizmu funkcjonowały sprawnie. Oprócz jednego. Fargo zerknął na wykres przenośnego elektroencefalografii. Na jego ekranie nie było żadnych drgań. Przebiegała go tylko jedna, prosta linia.
Otrząsnął się i wygramolił na zewnątrz, podając kartkę Sienie. Ten rozprostował ją i położył na wysuszonej temperaturą silnika masce. Przyglądał się jej nie dłużej niż dwie, trzy sekundy, potem zmiął papier i odrzucił do kosza na poboczu parkingu.
– Pamiętasz wszystko, co ustaliliśmy?
Fargo skinął głową.
– Powtórzmy dwie główne części. Razem przedostajemy się do strefy zamkniętej. Potem ja idę w stronę budynku, a twoje zadanie to…
– Wyprowadzenie karetki, osłona przedpola i tyłów – dokończył Fargo, w porównaniu z własnymi możliwościami stojące przed nim zadanie i wojskowy żargon bawiły go. Był to jednak humor wisielczy.
– Potem?
– Przenoszę ciało w bezpieczne miejsce i ukrywam je tak, żeby było widoczne tylko dla mnie.
– Co jeszcze?
– Wkładam mu w dłoń odbezpieczony i zarepetowany pistolet. Robię to tak, żeby go nie zamoczyć i nie zapiaszczyć.
– Dobrze. To wszystko?
– Nie. Zajmuję stanowisko w pobliżu, usiłując je zamaskować. – Fargo zdał sobie nagle sprawę, że bezwiednie powiedział „usiłując” zamiast po prostu „maskując”. Potrząsnął głową.
– Ja w tym czasie dostaję się do wnętrza budynku. – Siena spojrzał na leżącą w kabinie torbę z materiałami wybuchowymi. – Będę starał się dotrzeć jak najbliżej centrali i detonować ładunki.
Читать дальше