– Znowu potop? Już drugi raz wspominasz o jakimś potopie! O co chodzi?
– Wielki Potop zalał ziemię… – Kreol poruszył ustami, obliczając czas. – No tak, minęło już prawie dwanaście tysięcy lat. Za moich czasów jeszcze o nim pamiętano, ale wygląda na to, że teraz zostały już tylko legendy. Szczególnie, jeśli sądzić na podstawie tej książki! – Kreol z gniewem odrzucił Biblię na bok. – Zdarzenia z trzydziestu tysiącleci, całe dwie epoki, upchnięte na kilku stronach, a i to wszystko źle opisane! Oburzające! Po przeczytaniu tej książki można by pomyśleć, że Judejczycy to naród wybrany przez boga! Wszystko tylko o nich, o tych czcicielach Jahwe!
– A ty co, jesteś antysemitą? – Vanessa chrząknęła znacząco.
– Anty… kim?
– No, takim co nie lubi Żydów.
– A za co mam ich lubić?! – zupełnie szczerze oburzył się Kreol. – Judejczycy to naród nadętych egoistów! Zobacz, co w tej książce napisali o Ta-Kemet. Thomertha krew by zalała! Był Pierwszym Magiem Ta-Kemet – wyjaśnił Kreol.
– A co to jest Ta-Kemet? – nie zrozumiała Van.
– Egipt, córeczko, Egipt. – Mao w zamyśleniu pogładził podbródek. – Trzeba było uczyć się historii…
– Judejczycy…! – Kreol nie przestawał zgrzytać zębami. – Ich wiara zabrania zabijać Judejczyków, ale wszystkich pozostałych – ile dusza zapragnie, to nawet nie jest grzechem! Nie szanują cudzych bogów… Gorzej, ta bezczelna banda oznajmiła, że ich bóg jest jedyny!I niech tam, gdyby czcili jakiegoś dobrego boga, takiego jak Najpiękniejsza Isztar, o nie! Modlą się do Jahwe!!! – wrzeszczał rozwścieczony mag. – Do tego samego Jahwe, który…
– Proszę o wybaczenie, sir, że przerywam tę wciągającą opowieść… – wmieszał się Hubert, który zdążył w tym czasie wyjść i powrócić.
– Co znowu? – warknął mag, któremu przerwano w pół słowa.
– Przyszła poczta, sir.
– I…?
– List do pana, sir. O ile mogę się domyślić, to coś ważnego.
Vanessa ze zdziwieniem odwróciła się w stronę skrzata. To, że Kreol otrzymał list było rzeczywiście zdarzeniem więcej niż dziwnym – wszyscy, którzy mogli do niego napisać znajdowali się w tym pokoju.
Mag wziął od uriska prostokątną, żółtawą kopertę i z niedowierzaniem obrócił ją w dłoniach. Bardziej przypominała małą paczkę niż list, a na wierzchu napisane były tylko dwa słowa „Dla Kreola”. Najdziwniejsze był to, że napisano po starosumeryjsku.
– Może mimo wszystko otworzysz? – nie wytrzymała Vanessa.
Kreol rozerwał kopertę i wyciągnął z niej prostokątną czarną tabliczkę, na której widniały srebrno-białe symbole. Znaczki wykorzystane do stworzenia tego napisu nie miały nic wspólnego z żadnym ze współczesnych ziemskich języków. Co prawda pięć tysięcy lat temu też nie rozmawiano w tym języku na Ziemi.
– O demonie mowa, a demon tuż-tuż… – wycedził Kreol, przebiegając wzrokiem tekst na tabliczce. – No, w końcu! Już myślałem, że o mnie zapomnieli! No cóż, zobaczymy co z tego wyniknie.
– Co to takiego? – Van niecierpliwie szarpnęła go za ramię. Od dłuższej chwili stała za nim, studiując nieznane litery, ale ich sens do niej nie docierał.
– O nie, panie, czy znowu trzeba będzie się tam wybrać?! – krzyknął oburzony Hubaksis, również czytając wiadomość. – Miałem nadzieję, że oni też wymrą przez te wszystkie wieki!
– To by nie było po naszej myśli! – Kreol uśmiechnął się chytrze. – Niech pożyją jeszcze… trochę.
– O czym mówicie? – Vanessa zaczęła się denerwować. – Co tam jest napisane?!
Mao i Butt-Krillach cały czas siedzieli za stołem, obojętnie słuchając kolejnej słownej przepychanki tej trójki. Hubert już dawno sobie poszedł.
– To jest zaproszenie… – niechętnie wydusił z siebie Kreol, odkładając tabliczkę na bok.
– Zaproszenie dokąd? – dopytywała się Van.
– Na święto…
– Pana i mnie znowu zaprosili na to święto, żeby tak zdechli! – zazgrzytał zębami dżinn. – Tak w ogóle, to zaprosili tylko pana, ale pozwolili mu wziąć ze sobą jeszcze dwie osoby towarzyszące, więc znowu będę musiał się tam z nim pchać! Ej, panie – ożywił się – popatrz, masz teraz wyższą pozycję, przedtem pozwalali wziąć tylko jedną osobę!
– Na łono Tiamat! – zirytował się Kreol, zaciskając pięści. – Czyli trzeba będzie kogoś znaleźć! A gdzie, pytam?
– Poczekajcie! – Van podniosła głos, machając przed sobą rękami. – Przerwijcie na chwilkę, dobrze?!
Kreol i Hubaksis zamilkli, wlepiając w nią oczy.
– Świetnie – kiwnęła głową. – Chcę, żebyście się uspokoili i wyjaśnili mi normalnym językiem, co to za święto, dlaczego nie możecie tam nie pójść, a przede wszystkim – dlaczego Hubi tak bardzo nie chce tam iść! Wydawało mi się, że podczas świąt jest wesoło…
– Sądzę, że się domyślam… – powiedział Butt-Krillach.
– Bardzo cię proszę, Butt… – Mao popatrzył na niego z lekką naganą. – Niech Kreol sam opowie.
Mag pomilczał chwilę, zbierając myśli, a potem powoli zaczął mówić, starannie ważąc każde słowo:
– Święto, na które mnie zaproszono, obchodzone jest co trzy lata i za każdym razem trwa trzy dni. Zacznie się dopiero jutro, ale lepiej pojawić się wcześniej. Tak, lepiej… – najeżył się. – Z tej okazji zapraszają wszystkich magów, którzy kiedykolwiek zawarli umowę z organizatorami. No i właśnie jestem jednym z gości… – zgrzytnął zębami.
– Niewiele więcej rozumiem – oznajmiła Van sucho.
– Święto odbywa się na ziemiach Lengu – w królestwie mroku i ognia, w wymiarze, do którego udali się Przedwieczni, gdy zostali wygnani z Ziemi. Zaproszonym gościom nic nie grozi, ale… – Kreol zmarszczył się.
– Wolałbym spędzić te trzy dni pod pręgierzem! – wyrwał się Hubaksis z desperacją.
– To dlaczego nie możesz po prostu odmówić? – Vanessa uniosła brwi. – Czy to byłaby nieuprzejmość?
– Nieuprzejmość? – Kreol rozciągnął usta w parodii uśmiechu. – Nieeee! Nawet gdybym chciał odmówić… milcz, niewolniku! Tym razem muszęsię tam udać! Ale moje życzenie i tak nie ma żadnego znaczenia. Popatrz tylko, czyja pieczęć widnieje na zaproszeniu!
Van na wszelki wypadek jeszcze raz popatrzyła na czarną tabliczkę, ale nadal widziała tam te same trójkąciki i kwadraciki niezrozumiałe dla zwykłej amerykańskiej dziewczyny.
– To czyj podpis tam widnieje? – westchnęła, pojmując, że Kreol cały czas czeka, aż ona skończy czytać. – A jeśli już o tym mowa, co to za język?
– Ach, tak… To alfabet Nagsotha – pismo ziem Inkwanoku i Lengu, doliny Pnot i starożytnego Troku i Lodowych Pól. Zaproszenie podpisał Eligor, z upoważnienia Yog-Sothotha, z upoważnienia Azatotha, z upoważnienia S'gnaca. Teraz rozumiesz?
– Nie – odpowiedziała Van. – Tato, a ty coś rozumiesz?
– Wiesz, wydaje mi się, że kiedyś słyszałem jedno, albo dwa z tych imion. Czytałem chyba w jakiejś książce – zawahał się Mao.
Eligor – to jeden z trzynastu Emblematów Yog-Sothotha, jedno z niezależnych wcieleń – z lekkim rozdrażnieniem zaczął wyjaśniać Kreol, najwyraźniej szczerze zdziwiony, że ktoś może nie wiedzieć takich prostych rzeczy. – Yog-Sothoth to Strażnik Wrót Otchłani Świata Lengu, ziemskie wcielenie Azatotha. Z kolei Azatoth to władca Lengu i wszystkich żyjących tam demonów. S'gnac to Bezkształtny Władca, Bóg Stwórca Lengu i całej Otchłani.
– Więc to tak… – Van ze zrozumieniem pokiwała głową. Tak naprawdę, nadal rozumiała niewiele, ale doszła do wniosku, że dalsze wyjaśnienia wprowadzą tylko dodatkowy zamęt. – W takim razie wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego nie możesz odrzucić zaproszenia. Czy ten… jak go tam… Śniak jest kimś w rodzaju magicznego Dona Corleone?
Читать дальше