– I specjalnie postawił w najbardziej widocznym miejscu – podkreślił Mao. – A tak przy okazji, buteleczka stała tutaj, na środku stołu.
– Lepiej by było, gdyby pan kogoś uprzedził – powiedział Hubaksis. – Nie trzeba by było szukać…
– Pewno nie zdążył – wtrącił swoje trzy grosze Butt-Krillach. – Albo zapomniał.
Vanessa ostrożnie przysunęła flakonik do warg Kreola, marszcząc się zawczasu – taki „aromat” bił z lekarstwa. Najprostszy ludzki odruch nakazywał dać mu coś słodkiego do popicia, ale w magicznej księdze wyraźnie było napisane: „Dokładnie przestrzegać receptury! Nie rozcieńczać! Wypić jednym haustem, nie popijać!”. Vanessa z całych sił starała się nie pamiętać, że w skład lekarstwa wchodzi ludzki mózg. Tylko kropla, ale zawsze…
Przynajmniej działało skutecznie. Z twarzy maga prawie natychmiast znikła czarna barwa, zastąpiła ją żółć, a potem skóra odzyskała naturalny, śniady kolor. Oczy otwarły się, błysnęły szarą stalą i Kreol, wciąż jeszcze słabym głosem wymamrotał:
– Dziękuję…
– Panie, panie! – zapiszczał szczęśliwy Hubaksis, przepychając się bliżej.
– Nie dotykaj mnie, niewolniku, śmierdzisz! – Kreol zmarszczył się, z obrzydzeniem pociągając nosem.
– Poznaję starego, dobrego Kreola… – słabo uśmiechnęła się Van.
Po dziesięciu minutach mag był już w idealnym porządku. Pospiesznie wymówił słowo Uzdrowienia, ostatecznie pozbył się choroby i przeciągnął się, aż trzasnęło mu w stawach.
– Chcę jeść! – oznajmił gromkim głosem.
– I co jeszcze?! – fuknęła Vanessa. – Ty, magiku zapowietrzony, dlaczego nie uprzedziłeś mnie, że możesz zachorować? A w ogóle, czy to nie jest zaraźliwe?
– Teraz już nie jest zaraźliwe, nie bój się…
– Szykujesz mi jeszcze jakieś siurpryzy?
– Co niby szykuję? – zacukał się mag. – Dlaczego nie znam tego słowa?
Ktoś zapukał do drzwi. To stukanie – zdecydowane, pewne siebie, mówiące, że drzwi za chwilę otworzą się bez względu na to, czy ktoś powie „Proszę!” – Vanessa rozpoznałaby pośród tysiąca innych. Tak stukała tylko jej matka.
– Uciekać, ale już! – syknęła w stronę stworów różnej maści.
Hubert w mgnieniu oka stał się niewidzialny, Hubaksis przeleciał przez ścianę. Butt-Krillach znowu wlazł pod kanapę.
Agnes Lee wpadła do środka jak wicher, ze zdziwieniem mrugając na widok pazurzastej łapy znikającej pod kanapą. Demon spóźnił się o ułamek sekundy. Nie dała po sobie nic poznać, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że coś się jej przywidziało.
– Mój drogi wybacz to moja wina dopiero co przyjechaliśmy ale to jest bardzo pilne i ja po prostu nie mogę zawieść moich przyjaciół samolot mam za dwie godziny nie obrazisz się bilety już są zamówione taki nieoczekiwany telefon myślałam że tydzień później jeszcze raz przepraszam! – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu.
Kreol zamrugał, starając się wyłowić sens z tego terkotania, ale bez powodzenia. Za to Van i jej ojciec słuchali całkiem spokojnie, bo przez lata, które spędzili z mamuśką, zdążyli przyzwyczaić się do jej sposobu prowadzenia rozmowy.
– I co tym razem? – zainteresował się Mao, niezbyt poruszony. – Zieloni? Walka o pokój? Obrona feminizmu?
Rzecz w tym, że Agnes była bardzo energiczną osobą. Za dawnych czasów w Związku Radzieckim takich ludzi nazywano aktywistami. Jednak tego rodzaju porywy były jakoś uporządkowane (chociaż w nie najlepszy sposób), natomiast w USA było całkiem inaczej. Dlatego Agnes kierowała swoją burzliwą działalność we wszystkie strony naraz. Dzisiaj leciała do Hagi na konferencję dotyczącą ratowania wielorybów przed wymarciem, a dnia następnego już broniła prawa kanibali do samowyrażania poprzez spożywanie współbraci. Była członkiem tuzina różnego sortu stowarzyszeń, przy czym we wszystkich zajmowała dość wysokie stanowiska. Wałczyła o wszystko równo. Albo przeciwko wszystkiemu – jak popadło. Rozsadzająca ją energia nasiliła się znacznie w ciągu kilku ostatnich lat. Mao dawno pogodził się z tym i tylko wzruszał ramionami, gdy Agnes nieoczekiwanie zawiadamiała, że dosłownie za chwilę leci do Wietnamu pomagać weteranom wojennym, więc nie trzeba czekać na nią z kolacją.
– Wiedziałam że zrozumiesz to jest zjazd artystów-abstrakcjonistów-homoseksualistów walczących o swoje prawo do swobodnego tworzenia w Amsterdamie nie wszędzie ludzie zrozumieli że sztuka nie zna granic i może być jakakolwiek to potrwa trzy – cztery dni być może nawet cały tydzień a już na pewno wrócę za dziesięć dni ale może polecisz ze mną zdążę jeszcze kupić drugi bilet.
– Nie, nie – odmówił przestraszony mąż. – Nie chcę ci przeszkadzać…
Agnes z zadowoleniem pokiwała głową. Rzeczywiście, podczas tego typu imprez mąż był dla niej tylko ciężarem.
– A co z domem? – zainteresował się bez większej nadziei.
– Ach zajmiemy się tym po moim powrocie wybacz wiem że z przyjemnością załatwiłbyś wszystko sam ale zupełnie nie masz gustu i możesz kupić coś podobnego do tego koszmaru wybacz córeczko ale jestem pewna że ty i Larry nie macie nic przeciwko temu aby Mao pomieszkał z wami przez kilka dni przecież wasz dom jest taki duży.
– Jestem za. – Vanessa objęła ojca. – A ty?
– A? – Kreol wzdrygnął się, gdyż dotąd jak zaczarowany patrzył na usta Agnes. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę się zamknęły.
– Nie masz nic przeciwko temu, żeby tata pomieszkał przez tydzień w którymś z pustych pokoi?
– A dlaczego by nie? – Wzruszył ramionami Kreol. Agnes irytowała go, ale jej mąż był o wiele sympatyczniejszy. – Nie mam nic przeciwko, kobieto, jedź na ten swój… no tam, gdzie się wybierasz – zakończył niezgrabnie.
– Posłuchaj Larry jesteś bardzo miłym młodzieńcem ale z pewnością nie zaszkodziłoby ci zapisać się na kurs dobrych manier – wypaliła oburzona Agnes. – Jedna z moich znajomych prowadzi takie kursy jeśli chcesz polecę cię bo to po prostu koszmar!
– Nie przejmuj się, mamo, po prostu tam, skąd on pochodzi, tak jest przyjęte – czule wyszeptała Vanessa, obejmując matkę. – Ale pracujemy nad tym, prawda?
Kreol tępo utkwił w niej wzrok, nie rozumiejąc, czego od niego chce.
– Prawda? – zapytała jeszcze czulej, nadeptując mu przy tym na stopę.
– Tak!!! – wypalił mag, ledwie powstrzymując się, by nie wrzasnąć z bólu. Van ważyła nie więcej niż pięćdziesiąt pięć kilo, ale miał wrażenie, że po jego nodze przespacerował się hipopotam, i to nie zwyczajny, ale cierpiący na otyłość.
Agnes jeszcze raz spojrzała spod oka na Kreola. Jako zaangażowana feministka nie tolerowała słowa „kobieta”, uważając, że poniża ono jej ludzką godność.
– Nie musicie mnie odprowadzać wezwę taksówkę – powiedziała, nadal zła.
Vanessa natychmiast zapewniła matkę, że żadna taksówka nie jest potrzebna, że będzie po prostu szczęśliwa, odwożąc ją na lotnisko, że bardzo ją kocha, i tak dalej. Świetnie wyczuła, że jeśli tego nie powie, matka obrazi się na dobre i długo będzie potem się dąsać. Nie byłby to pierwszy raz.
Mao zamknął za Vanessą drzwi i odwrócił się, żeby zobaczyć, czym zajmuje się Kreol. Skrajnie zdziwiony mag przysłuchiwał się dźwiękom dochodzącym ze słuchawki telefonu. Potem odłożył słuchawkę na widełki i wyraźnie powiedział:
– Ja, Kreol, Pierwszy Mag Imperium Sumeru, chcę rozmawiać z Vanessą. Wykonaj!
Telefon milczał głucho. Kreol odczekał chwilę i powtórzył rozkaz. Nic się nie zmieniło.
Читать дальше