– Ach, to się nigdy nie uda – przerwał paplaninę starca. – Zobacz, co mi się przypadkowo zaplątało w kieszeni. Coś z ich plaży. Bądź tak dobry i pobiegnij to oddać. Zwróć Innemu i dopilnuj, by odłożył w bezpieczne miejsce.
Gankis zagapił się na niego.
– Nie mamy czasu. Zostawmy je tutaj, panie! Musimy wracać na statek, zanim rozbije się na skałach, albo załoga będzie musiała odpłynąć bez nas. Następny przypływ, który pozwoli bezpiecznie wpłynąć do Zatoki Fałszywej, przypada dopiero za miesiąc. A wiesz, że żaden człowiek nie przeżyje nocy na tej wyspie.
Marynarz zaczynał grać Kennitowi na nerwach. Jego skrzekliwy głos przeraził maleńkiego, fruwającego w pobliżu zielonego ptaszka.
– Idź, powiedziałem ci! Idź!
Kapitan wykrzyczał to bardzo ostrym tonem i poczuł ulgę, widząc, że stary wilk morski wyrywa mu medalionik z ręki i biegiem zawraca.
Kiedy zniknął z pola widzenia, Kennit uśmiechnął się do siebie szeroko. Pospieszył ścieżką w stronę górzystego wnętrza wyspy. Po pewnym czasie znacznie się oddalił od miejsca, gdzie zostawił Gankisa, i zszedł ze szlaku. Stary marynarz nigdy go nie znajdzie, będzie zmuszony odpłynąć bez niego, a wtedy wszystkie cuda wyspy Innego Ludu będą należeć do Kennita.
– Nie całkiem, bo ty będziesz należał do nich.
Szept był tak cichutki, że nawet wrażliwe uszy młodego pirata ledwie go wychwyciły. Kapitan zwilżył wargi i rozejrzał się wokół siebie. Słowa podziałały na niego niczym chlust zimnej wody. Wiedział, że planował coś zrobić, ale nie pamiętał co.
– Już prawie wpadłeś w ich ręce. Na tej ścieżce moc płynie w obie strony. Magia zachęca cię do pozostania na drodze, ponieważ tylko na niej jesteś bezpieczny, Inni jednakże kuszą cię, byś się zagłębił w ich świat. Magia chroni ich świat przed ludzką ingerencją, lecz oni sami pragną cię dopaść. Jeśli zdołają cię przekonać do opuszczenia ścieżki, wpadniesz w ich łapy i nic ci już nie pomoże. To nie jest mądry ruch.
Kennit podniósł nadgarstek na wysokość oczu. Miniaturka jego własnej twarzy uśmiechała się do niego kpiąco. Talizman ożył, drewno przybrało odpowiednie kolory. Rzeźbione kędziorki były równie czarne jak włosy kapitana, a twarz podobnie opalona; oczy miały teraz znaną młodemu piratowi barwę złudnego, bladego błękitu.
– Już myślałem, że zamawiając ciebie zrobiłem zły interes – mruknął Kennit do maleńkiego oblicza.
Amulet parsknął z pogardą.
– Moje zdanie o tobie jest podobne – zauważył cienki głosik. – Zacząłem już podejrzewać, że przywiązano mnie do nadgarstka jakiegoś łatwowiernego głupca, który niemal natychmiast doprowadzi mnie do zguby. W dodatku podważasz sens czarów. Pewnie nie wierzysz, że właśnie je od ciebie odpędziłem.
– Jakich czarów? – zapytał Kennit.
Usta talizmanu wykrzywiły się w lekceważącym uśmieszku.
– Tych, które odczułeś po drodze tutaj. Ulega im niemal każdy, kto chodzi tą ścieżką. Magia Innego Ludu jest tak silna, że żaden człowiek nie zdoła przejść przez ich ziemię nie czując jej. Wabią wszystkich. Na ścieżce wisi urok, powodujący ociąganie się. Ludzie mają ochotę wypuścić się na wędrówkę, ale odkładają zwiedzanie na następny dzień. Na jutro. A równocześnie na nigdy. Tak bywa ze wszystkimi. Niestety, twoja mała pogróżka związana z kociętami trochę zaniepokoiła mieszkańców tej wyspy i postanowili cię skusić do zejścia ze ścieżki i użyć jako narzędzia, za którego pomocą pozbędą się zwierząt.
Kennit pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech satysfakcji.
– Nie przewidzieli, że mogę posiadać talizman, chroniący mnie przed ich magią.
Maleńka twarz wydęła usta.
– Uzmysłowiłem ci jedynie istnienie czarów. Świadomość uroków jest najsilniejszym talizmanem przeciwko nim. Co do mnie, nie posiadam żadnych magicznych zdolności. Nie mogę rzucić na członków Innego Ludu uroków ani stłumić ich czarów. – Błękitne oczy na maleńkim obliczu spoglądały to w lewo, to w prawo. – W dodatku, jeśli nadal będziesz tu stał i gawędził ze mną, obu nas może spotkać coś przykrego. Zaczyna się odpływ. Wkrótce mat będzie musiał zdecydować, czy pozostawić na wyspie swego kapitana, czy też pozwolić “Marietcie” roztrzaskać się na skałach. Radzę ci pędzić do Zatoki Fałszywej.
– Gankisie! – wykrzyknął przerażony Kennit. Zaklął, ale zaczął biec. Nonsensem było szukać starego marynarza. Będzie musiał go tu zostawić. Na dodatek dał mu złoty medalion! Co za głupiec! Jak mógł tak łatwo dać się omamić Innemu Ludowi i jego magii. No cóż, stracił świadka i pamiątkę, którą zamierzał zabrać ze sobą, ale nie może sobie przecież pozwolić na utratę statku… i życia. Długonogi pirat wielkimi krokami popędził krętą ścieżką w dół. Złote światło słoneczne, które wcześniej wydawało mu się takie wzruszające, teraz kojarzyło się tylko z bardzo gorącym popołudniem; zabierało Kennitowi powietrze i utrudniało mu oddychanie.
Rzedniejące drzewa oznaczały, że kapitan znajduje się bardzo blisko zatoczki. W kilka chwil później usłyszał na ścieżce za sobą tupot stóp Gankisa. Poczuł wstrząs, gdy stary marynarz bez wahania go wyminął. Kennit jedynie na moment dostrzegł pooraną zmarszczkami twarz, wykrzywioną w panicznym strachu, po czym zobaczył drobiny żużlu wyskakujące spod zniszczonych butów pędzącego przed nim starca. Mimo iż kapitan dotąd sądził, że nie potrafi biec już szybciej, przyspieszył, pędem opuszczając osłonę drzew. W końcu znalazł się na plaży.
Usłyszał, jak Gankis krzyczy do chłopca pokładowego, by zatrzymał gig. Chłopak najwyraźniej nie zamierzał już dłużej czekać na powrót kapitana, ponieważ zaczął spychać łódkę z pasa wodorostów i pokrytych pąklami skał na umykające fale odpływu. Na widok pojawiających się na plaży Kennita i Gankisa z zakotwiczonego statku rozległy się krzyki. Stojący na rufie marynarz machał do nich szaleńczo, zalecając pośpiech. “Marietcie” groziło poważne niebezpieczeństwo. Odpływ sprawił, że prawie znalazła się na płyciźnie. Marynarze uwijali się przy kołowrocie kotwicy. Kapitan zauważył, że podniesiona przez fale “Marietta” przechyla się nieco na bok, a potem zsuwa się z wierzchołka nagle odsłoniętej skały. Na chwilę serce zamarło mu w piersi. Poza samym sobą, najbardziej ze wszystkiego na świecie kochał swój statek.
Buty Kennita ślizgały się na rozmokłych wodorostach. Rozgniatając pąkle, młody pirat gramolił się po skalistym brzegu za chłopcem i gigiem. Gankis biegł przed nim. W końcu obaj dopadli łodzi. Niepotrzebne były żadne rozkazy. Wszyscy trzej chwycili górną krawędź nadburcia gigu i spychali go na cofające się fale. Zanim ostatni z nich wdrapał się do łodzi, byli doszczętnie przemoczeni. Gankis i chłopiec złapali za wiosła i zanurzyli je w wodzie, podczas gdy Kennit zajął miejsce na rufie. “Marietta” podnosiła obwieszoną wodorostami kotwicę. Wiosła walczyły z żaglami i odległość między statkiem i łodzią zmniejszyła się. Gig znalazł się obok “Marietty” i marynarze zrzucili z góry haki. Łódkę przymocowano do statku i w kilka minut później Kennit znalazł się na pokładzie “Marietty”. Za sterem stał Sorcor i natychmiast, gdy zobaczył bezpiecznego kapitana na pokładzie, obrócił kołem i wykrzyczał rozkazy, dzięki którym statek ostro ruszył do przodu. Wiatr wypełnił żagle i cisnął “Mariettę” na nadchodzącą falę, w rwący nurt. Pchany siłą podmuchu statek zaczął się oddalać od niebezpiecznych zębatych skał Zatoki Fałszywej.
Читать дальше