Duac ukrył twarz w dłoniach.
— A więc słowo się rzekło! — krzyknął, ściągając na siebie zdumione spojrzenie Cannona. — A jeśli mrok, który zabił Morgona, wyrwie cię z czasu i przestrzeni, kiedy będziesz przemierzał to królestwo jak wędrowny kramarz, nie zadręczaj mnie swoimi snami, bo nie mam zamiaru cię szukać!
— Opiekuj się moim krajem, Duacu — powiedział cicho Mathom. — Istnieje w tym królestwie coś, co zżera umysły ziemwładców, co wierci się niecierpliwie pod ziemią i ma w sobie więcej nienawiści niż wszystkie kości umarłych Hel razem wzięte. I kiedy to coś w końcu powstanie, to nie znajdzie się na tej ziemi źdźbła trawy, którego by nie skaziło swym dotykiem.
Z tymi słowami rozpłynął się w powietrzu tak szybko, że Duac oniemiał. Gapił się na puste miejsce, w którym Mathom stał jeszcze przed chwilą i z którego zniknął niczym ciemny, zdmuchnięty powiewem wiatru płomień.
— Przepraszam — wybąkał przestraszony Cannon — przepraszam… do głowy mi nie przyszło…
— To nie twoja wina — uspokoił go Elieu. Twarz mu pobladła. Dotknął nadgarstka Raederle; spojrzała na niego nie widzącym wzrokiem. — Zostanę w Hel — zwrócił się Elieu do Duaca. — Zrobię, co w mojej mocy.
Duac przesunął dłonią po twarzy, a następnie po włosach.
— Dziękuję ci. — Spojrzał na Cannona. — Możesz polegać na moim ojcu. Dowie się, kto i dlaczego zabił Morgona, i powie to wam, nawet jeśli będzie musiał w tym celu powstać z grobu. Z przysięgi, którą złożył, nawet śmierć go nie zwolni.
Cannon wzdrygnął się.
— Na Hed wszystko jest prostsze. Co umiera, jest martwe.
— Chciałbym, żeby tak samo było w An. Raederle, zapatrzona w ciemniejące za oknem niebo, dotknęła nagle jego ramienia.
— Duacu…
Stary kruk przeleciał nad ogrodem i machając ospale skrzydłami, skierował się nad dachami Anuin na północ. Duac odprowadzał go wzrokiem.
— Mam nadzieję — powiedział ze znużeniem — że nie pozwoli się zestrzelić i przyrządzić na wieczerzę.
Cannon spojrzał na niego z przestrachem.
— Ktoś powinien udać się do Caithnard i powiadomić Rooda — powiedziała Raederle, śledząc czarne skrzydła bełtające niebieskoszary zmierzch. — Ja pojadę. — Zakryła dłońmi usta i rozpłakała się. Wspominała młodego studenta w Bieli Początkującego Mistrza, który kiedyś przykładał jej do ucha muszlę, żeby posłuchała szumu morza.
Dotarła do Caithnard cztery dni później. Spienione, zielonobiałe jak wspomnienie Ylona morze wniosło na swych falach statek ojca do portu. Rzucono kotwice i Raederle z ulgą zeszła na ląd. Stanęła na nabrzeżu i rozejrzała się. Żeglarze ze statku cumującego po sąsiedzku wyładowywali wory z ziarnem, konie pociągowe, pęki owczych skór i wełnę, a z pomalowanego na kolory pomarańczowy i złoty statku stojącego dalej sprowadzali silne konie o włochatych kopytach i znosili skrzynie ze złotymi okuciami. Na ląd sprowadzono jej konia; na koniec, po trapie, wydając po drodze instrukcje załodze, zszedł kapitan statku ojca, Bri Corbett, by odprowadzić ją na uniwersytet. Łypnął mętnym jak ostryga okiem na marynarza, który gapił się spod wora z ziarnem na Raederle, i ten szybko odwrócił wzrok. Potem wziął za uzdy oba wierzchowce i ruszył przodem przez rojny port.
— Idę o zakład, że to Joss Merle z Osterlandu — odezwał się w pewnej chwili, pokazując Raederle statek o niskim, szerokim kadłubie, z żaglami zielonymi jak igiełki sosny. — Wyładowany po bom futrami. Wszędzie bym poznał tę jego balię. A tam, za tym pomarańczowym statkiem, Halster Tull. Za przeproszeniem, pani. Dla kogoś, kto był kiedyś kupcem, znaleźć się wiosną w Caithnard to tak, jak zejść z pustą czarką do piwniczki z winami waszego ojca; nie wie człowiek, na czym oko zatrzymać.
Raederle uśmiechnęła się i dopiero teraz dotarło do niej, jak dawno tego nie robiła.
— Lubię słuchać takich opowieści — powiedziała. Zdawała sobie sprawę, że jej milczenie przez ostatnie dni musiało go niepokoić. Przy trapie pomarańczowo-złotego statku, który właśnie mijali, gawędziła grupka młodych kobiet w długich, eleganckich, połyskliwych szatach. Pokazywały palcami na wszystkie możliwe strony, ich twarze płonęły podnieceniem. — Czyj to statek? — zapytała Raederle.
Kapitan otworzył usta, ale zaraz je zamknął i ściągnął brwi.
— Nigdy wcześniej go nie widziałem. Ale przysiągłbym… Nie. To nie może być.
— Co?
— Gwardia morgoli. Ona bardzo rzadko rusza się z Herun.
— Gdzie ta gwardia?
— To te młode kobiety. Śliczne jak kwiatuszki, ale spójrz na którąś krzywo, a wylądujesz w morzu w połowie drogi do Hed. — Odchrząknął. — Za przeproszeniem.
Okrążyli stos baryłek z winem.
— Kruk — mruknął kapitan, kręcąc powoli głową. — A ja, gdyby trzeba było, pożeglowałbym z nim rzeką Ose do samej góry Erlenstar.
Raederle spojrzała nań z zainteresowaniem.
— Naprawdę? Dałbyś radę przeprowadzić statek mego ojca w górę Ose aż do góry Erlenstar?
— Prawdę mówiąc, to nie. Nie ma na świecie statku, który przeprawiłby się przez przełęcz. Mnóstwo tam katarakt i wodospadów. Ale spróbowałbym, gdyby mnie o to poprosił.
— A jak daleko byłbyś w stanie na pewno dotrzeć statkiem?
— Morzem do Kraal, a potem w górę Rzeki Zimowej, aż do miejsca, gdzie łączy się z Ose, a stamtąd niedaleko już do Isig. Ale pod prąd żegluje się wolno, zwłaszcza wiosną, kiedy do morza spływa woda z topniejących śniegów. No i łajba musiałaby mieć krótszy kil niż statek twojego ojca.
— Aha.
— Rzeka Zimowa jest na oko szeroka i spokojna, ale potrafi w ciągu jednego roku tak zmienić swój bieg, że człowiek przysiągłby, iż żegluje zupełnie inną rzeką. Ona jest jak twój ojciec; nigdy nie wiadomo, co za chwilę zrobi. — Kapitan ugryzł się w język i zaczerwienił, ale Raederle obserwująca las kołyszących się masztów kiwnęła tylko głową.
— Zdradliwa.
Dotarłszy do ulicy, dosiedli koni, przejechali przez tętniące życiem miasto i zaczęli się wspinać krętą drogą ku starożytnemu gmachowi uniwersytetu wznoszącemu się ponad białymi plażami. Na ziemi przed bramą siedziało kilku studentów zatopionych w lekturze. Nie raczyli nawet podnieść na nich wzroku. Kapitan, nie zsiadając z konia, zastukał. Otworzył im student w wymiętych czerwonych szatach i dosyć obcesowo zapytał, czego chcą.
— Do Rooda z An — powiedział kapitan.
— Na twoim miejscu szukałbym go w tawernie. Najlepiej „Pod Zaginionym Żeglarzem” — to niedaleko nabrzeża — albo w „Królewskiej Ostrydze”… — Dopiero teraz student zauważył Raederle. — O, przepraszam, Raederle. Zechcesz wejść i zaczekać?
Raederle przypomniała sobie wreszcie imię tego chudego, rudowłosego adepta sztuki rozwiązywania zagadek.
— Pamiętam cię. Nazywasz się Tes. Uczyłeś mnie gwizdać.
Uśmiechnął się szeroko, mile połechtany.
— Tak. Nosiłem wtedy Błękit Zaawansowanego Początkującego, a ty byłaś… ty… — Urwał, speszony wyrazem twarzy kapitana. — Mniejsza z tym. Możecie zaczekać w bibliotece Mistrzów. Nikogo tam teraz nie ma.
— Nie, dziękujemy — powiedziała Raederle. — Wiem, gdzie jest tawerna „Pod Zaginionym Żeglarzem”, ale „Królewska Ostryga”… ?
— To przy Ulicy Snycerzy. Na pewno pamiętasz. Dawniej nazywała się „Oko Morskiej Wiedźmy”.
— A tobie się, chłopcze, wydaje, że z kim rozmawiasz? — wtrącił rozdrażniony Bri Corbett. — Na Hel, skąd ona ma niby pamiętać położenie jakichś tam gospod i tawern, których co nie miara w miastach tego królestwa?
Читать дальше