Jak inni Vroonowie Thalnap Zelifor utrzymywał, że ma zdolności prorocze, i na życie zarabiał przede wszystkim przepowiadając przyszłe zdarzenia, w jego przypadku nikt jednak nie mógł być pewny niczego. Na Zamku uważano, że jest on w służbie księcia Gonivaula, Wielkiego Admirała, ale równie często spotykano go w otoczeniu ludzi wieszających się u klamki Korsibara, poza tym nie raz i nie dwa oferował swe usługi Prestimionowi. Prestimion regularnie odrzucał jego oferty, gdyż nie lubił otaczać się magami. Wydawało się co najmniej dziwne, że Thalnap Zelifor postanowił spróbować jeszcze raz.
— Czego chcesz? — spytał go książę.
Thalnap Zelifor wyciągnął jedną ze swych giętkich macek. Na jej czubku leżała mała, polerowana, owalna plakietka, zrobiona z cennego zielonego kamienia zwanego velathysitem. Świeciła jasno, niczym własnym światłem. Na jej powierzchni wyrzezano runiczne znaki tak delikatne, że niemal niewidoczne.
— To prezent, ekscelencjo — powiedział. — Corymbor ozdobiony runami mocy, może ci pomóc w godzinie próby. Noś go na łańcuszku wokół szyi, a w trudnej chwili dotknij, by przyniósł ci pocieszenie.
Sepiach Melayn prychnął drwiąco.
— O Bogowie! Czy czas tych przesądów nigdy nie przeminie? Utoniemy w końcu w oceanie zabobonnej magii!
— Spokojnie — przestrzegł go Prestimion, po czym zwrócił się do Vroona: — Wiesz, że nie przykładam wagi do tego rodzaju rzeczy, prawda?
— Wiem, ekscelencjo. Być może, popełniasz błąd w ocenie.
— Być może.
Prestimion schylił się, by wyjąć nieduży zielony amulet z rąk Thalnapa Zelifora. Potarł kamień palcami niezręcznie, ostrożnie, jakby podejrzewał, że amulet zareaguje w jakiś czarodziejski, niepokojący sposób. Lecz także uśmiechał się, jakby tylko udawał ostrożność; zresztą nic się nie stało.
Obrócił plakietkę, przyjrzał się jej krawędzi, podziwiając delikatność wykonania, zerknął także na rewers, zupełnie gładki. Potem podrzucił amulet niczym monetę, złapał zręcznie i schował do kieszeni tuniki.
— Jestem ci głęboko wdzięczny — oznajmił formalnie, nie trudząc się, by zabrzmiało to szczerze. — Czy sądzisz, że twój dar będzie mi potrzebny w najbliższym czasie?
— Wybacz mi, ekscelencjo, ale rzeczywiście tak sądzę. Sepiach Melayn chrząknął znacząco i odwrócił się plecami do Vroona.
Czarodziej przemówił wówczas cicho, tak cicho, że trzeba było wytężyć słuch, by go usłyszeć:
— Ekscelencjo, przybyłem dziś przemówić nie tyle dla twojego dobra, ile dla dobra Majipooru. Wiem, że czujesz do mnie wyłącznie pogardę i pogardą obdarzasz istoty mojej profesji, niemniej sądzę, że dbasz przede wszystkim o nasz świat i wysłuchasz mnie tylko z tego powodu.
— Hę mam ci zapłacić, byś podzielił się ze mną swym objawieniem, Thalnapie Zeliforze?
— Upewniam cię, książę Prestimionie, że w tej sprawie nie spodziewani się osiągnąć osobistych zysków.
Sepiach Melayn odrzucił głowę i ryknął śmiechem wprost w sufit.
— Żadnych osobistych zysków! Darmowa rada! Powiedziałbym, że może być droga… nawet za tę cenę.
— Powinieneś zażądać pieniędzy, Thalnapie Zeliforze — stwierdził poważnie Koronal. — Podejrzliwie traktuję jasnowidzów, którzy oddają swój talent za darmo.
— Panie mój…
— Ten tytuł jeszcze mi nie przysługuje.
— A więc, ekscelencjo, chciałem tylko powiedzieć, że nie oczekuję wynagrodzenia. Jeśli uważasz, że musisz mi coś zapłacić, zapłać dziesięć wag.
— Cena talerza kiełbasek i szklanki piwa — zadumał się Prestimion. — Nisko cenisz swą mądrość, przyjacielu. — Strzelił palcami na Svorna. — Zapłać mu — polecił.
Svor wręczył czarodziejowi niewielką monetę w kolorze miedzi.
— A teraz zaczynaj — polecił książę.
— Nocą spojrzałem w oblicze Wielkiego Księżyca — powiedział uroczyście Vroon — a było ono szkarłatne, niczym zaplamione ludzką krwią.
— Obejrzał sobie Wielki Księżyc — zakpił Septach Melayn, nadal stojący plecami do pozostałych — choć jest on w tej chwili po drugiej stronie świata, a w dodatku dostrzegł go z samego dna Labiryntu, siedząc w ziemi na głębokości mili. Brawo, czarodzieju! Wzrok masz lepszy nawet ode mnie.
— Dobry panie, widziałem go oczami duszy, a tych najwyraźniej nie posiadasz.
Prestimion nie tracił cierpliwości.
— A cóż według ciebie oznacza owa krew spływająca po obliczu Wielkiego Księżyca? — spytał spokojnie.
— Zbliżającą się wojnę, ekscelencjo.
— Wojnę? Na Majipoorze nigdy nie było wojen!
— Lecz wojna będzie.
— Błagam, wysłuchaj go! — krzyknął Gialaurys, widząc, że Prestimion zdradza irytację. — On zna przyszłość!
Sepiach Melayn odwrócił się nagle i stanął, górując nad Vroonem groźnie, jakby zamierzał go rozdeptać.
— Kto cię tu przysłał, mały gadzie? — syknął.
— Sam zdecydowałem się przyjść — odparł Thalnap Zelifor, stojąc z zadartą głową i bez strachu wpatrując się w oczy Melayna. — W interesie nas wszystkich, całego Majipooru. Także twoim, dobry panie.
Melayn splunął, omal nie trafiając we Vroona, i znów obrócił się do niego plecami.
— Wojna między kim a kim? — spytał Prestimion głosem, który wydawał się dobiegać z bardzo daleka.
— Na to pytanie nie mogę udzielić ci odpowiedzi, ekscelencjo. Wiem tylko, że nie dojdziesz do tronu prostą drogą. Widzę oznaki, że trafisz na opozycję wobec twej kandydatury; czytam je wszędzie. Powietrze tu, w Labiryncie, jest od nich gęste. Czeka nas walka. Masz potężnego wroga, który ukrył się teraz i czeka, lecz kiedyś się ujawni i rzuci ci wyzwanie, zastąpi ci drogę do Zamku, a od waszej walki ucierpi cały świat.
— Ha! — krzyknął Gialaurys. — Słyszysz, Septachu?
— Czy często miewasz tak straszne sny, Thalnapie Zeliforze? — spytał Prestimion.
— Nie tak straszne jak ten.
— Powiedz mi, kim jest ten mój potężny przeciwnik, bym mógł objąć go jak brata, jeśli bowiem zdarzy się tak, że tracę czyjąś przyjaźń, zawsze przede wszystkim staram się ją odzyskać.
— Nie potrafię podać żadnych nazwisk, ekscelencjo.
— Nie potrafisz czy nie chcesz? — wtrącił się do rozmowy siedzący po przeciwnej stronie sali Svor.
— Nie potrafię. Nie widziałem żadnej twarzy wystarczająco wyraźnie, by ją rozpoznać.
— Kim mógłby być ten rywal, ten wróg? — spytał z namysłem Gialaurys. Zawsze ponury, teraz wydawał się jeszcze zatroskany. Ten olbrzym był bardzo łatwowierny i przepowiednie czarodziei traktował niezwykle poważnie. — Może Serithorn? Ma posiadłości tak ogromne, że już w praktyce jest królem. Może widzi siebie jako Koronala? Kilku przecież miał w rodzinie. Albo twój kuzyn prokurator. Jasne, jesteście spokrewnieni, ale wszyscy wiedzą przecież, jaki chytry z niego facet. Z drugiej strony możliwe jest także, iż Vroon ma na myśli…
— Przestań! — przerwał mu Prestimion. — Twoje spekulacje wydają się zupełnie pozbawione podstaw. Swą łatwowierność zaprzęgasz jak zwykle do niegodnych celów. — Nie objawiając zdenerwowania, zwrócił się do Vroona: — Czy w twych objawieniach było jeszcze coś, czym chciałbyś się ze mną podzielić?
— Nie, ekscelencjo.
— Doskonale. Odejdź więc. Odejdź!
Thalnap Zelifor uczynił mackami jakiś dziwny gest, może nieudany gest rozbłysku gwiazd, może po prostu tak zadrgały mu kończyny.
— I dziękuję ci za informacje. Oraz za amulet.
— Ekscelencjo, błagam, proszę poważnie potraktować to ostrzeżenie.
Читать дальше