Robert Silverberg - Czarnoksiężnicy Majipooru

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Czarnoksiężnicy Majipooru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, ISBN: 1999, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czarnoksiężnicy Majipooru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czarnoksiężnicy Majipooru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wieloletni władca Majipooru, który zapewnił swoim poddanym niebywały dobrobyt, spoczywa na łożu śmierci. Zanim jednak tron obejmie Lord Confalume, musi zostać wyznaczony również jego następca. Niemal pewnym kandydatem jest książę Prestimion, gdyż Korsibarowi, jako synowi Confalume’a, tradycja zakazuje dziedziczenia władzy po ojcu. Korsibar postanawia zburzyć panujący porządek, używając w tym celu magii. Wybucha krwawa wojna domowa.

Czarnoksiężnicy Majipooru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czarnoksiężnicy Majipooru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Przed chwilą Korsibar miał bitwę wygraną. Teraz odmieniły się losy.

Nieoczekiwany atak kawalerii z flanki omal nie spowodował paniki. Bateria miotaczy energii musiała zamilknąć; strzelcy nie potrafili już odróżnić przyjaciela od wroga, niektórzy ponieśli też śmierć od własnej, jakże zawodnej broni. Kawalerzyści natychmiast zdobyli ich umocnione stanowiska, szerząc spustoszenie szablami. Linia lojalistów załamała się w jednej chwili. Kawaleria tratowała i cięła bezlitośnie. Ci, którzy nie mogli uciekać, próbowali przynajmniej odczołgać się w bezpieczne miejsce.

Prestimion zdecydował, że może już wprowadzić do bitwy swych na j strasznie j szych żołnierzy.

— Magowie! — krzyknął. — Niech wystąpią magowie!

Magowie wyszli z obozu jedną grupą: Gominik Halvor, jego syn Heszmon Gorse i kilkunastu innych wielkich czarodziejów z Triggoin, miasta na dalekiej północy, słynnych na cały świat z mistrzowskiego opanowania swego kunsztu. Wszyscy odziani byli w najbardziej uroczyste stroje, nieśli też przygotowane wcześniej narzędzia. Żołnierze Korsibara, widząc ich w tylnej straży, opuszczali broń. Magowie tymczasem, osłaniani przez najlepszych i najbardziej godnych zaufania wojowników księcia Muldemar, postępowali przez podmokłe łąki, by wreszcie przy dźwięku trąb i kannivagintali zgromadzić się w krąg, rozpocząć monotonną pieśń i wysłać w niebo kolumny niebieskiego ognia.

Był już późny ranek, na niebie świeciło jaskrawe słońce. Nagle jednak przysłoniły je gęste chmury, blask słonecznych promieni zbladł i znikł, nad polem bitwy zapanowała ciemność bezksiężycowej nocy. Kto znalazł się w zasięgu działania czaru, nie widział dalej niż na kilka kroków.

Ludzie Prestimiona wiedzieli, co się ma zdarzyć, ludzie Korsibara nie i to oni wpadli w panikę.

— Naprzód! — krzyknął Prestimion. — Naprzód, na wroga!

Szeregi Korsibara rozsypały się, żołnierze bezradnie kręcili się wkoło i wpadali na siebie. Dowódcy buntowników podjęli okrzyk naczelnego wodza i nad polem bitwy słychać było: „Naprzód! Naprzód! Naprzód!”.

W ciemności Gialaurys zauważył plamę głębszej czerni, a kiedy wzrok przyzwyczaił mu się do zapadłej nagle nocy, plama ta przyjęła kształt mężczyzny o ramionach potężnych jak skała. Mógł to być wyłącznie jego śmiertelny wróg, Farholt.

— Będziemy się mocować, panie, czy też poprzestaniemy na mieczach? — spytał. — Dla któregoś z nas bowiem nadeszła ostatnia chwila.

Farholt warknął i zadał mieczem cios z góry. Gialaurys, który w mroku dopiero w ostatniej chwili zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, zdołał się osłonić, Farholt uderzył jednak ponownie z diabelską siłą i trafił ostrzem w hełm przeciwnika. Gialaurys zachwiał się na nogach, oszołomiony zrobił kilka niepewnych kroków i znikł w ciemnościach przedziwnej nocy w środku dnia.

— Gdzie jesteś?! — krzyknął Farholt. — Nie chowaj się przede mną. Dziś wszystko się skończy, dziś milufty pożywią się twym trupem!

— Dziś wszystko się skończy — powtórzył Gialaurys, nadal nie całkiem przytomny, lecz płonący gniewem. — Masz rację, Farholcie, milufty pożywią się dziś czyimś trupem. Bo odejdzie stąd tylko jeden z nas. — Zrobił kilka kroków w kierunku, w którym spodziewał się trafić na przeciwnika, i trzymając miecz oburącz, zadał poziomy, tnący powietrze ze świstem cios z siłą, na którą zdobyć się można tylko raz w życiu. Powodowały nim gniew i nienawiść dla człowieka godnego tylko pogardy, człowieka, któremu udawało się do tej pory uniknąć swego losu. Czuł, jak jego miecz trafia w miecz Farholta próbującego odparować cios i odtrąca go niczym zabawkę, ciął dalej jednym płynnym ruchem, poczuł, jak ustępuje zbroja, jak ostrze wrzyna się w ciało, jak opiera się o kręgosłup śmiertelnego wroga. Farholt wydał z siebie jeden bulgoczący dźwięk i padł, Gialaurys uniósł broń, lecz nie było potrzeby uderzać ponownie; jednym ciosem rozciął przeciwnika na dwoje.

Gdzie indziej diuk Svor, który wziął udział w bitwie, ponieważ nie wymyślił, jak jej uniknąć i jednocześnie zachować honor, wpadł w ciemności na kogoś nie wyższego od siebie i bez zastanowienia złapał go za ramię, pragnąc zobaczyć jego twarz. Po twardym błysku oczu poznał Farąuanora, Najwyższego Doradcę, człowieka, którego nienawidził.

— Nie spodziewałem się spotkać tu ciebie, Farąuanorze — powiedział. — Nie jesteś przecież żołnierzem.

— Ty też nie jesteś żołnierzem, a spotykamy się na polu bitwy. Jak sądzisz, dlaczego stało się właśnie tak?

— Ja jestem tylko lojalny wobec przyjaciela. Ty natomiast, jak sądzę, liczyłeś na to, że dostaniesz coś od Korsibara, skoro wykażesz się męstwem… jeśli w twoim przypadku można w ogóle mówić o męstwie. Mam rację?

Przez cały czas Svor trzymał wijącego się Farąuanora za kołnierz. Czuł pod ręką jego kruchy obojczyk.

— Puść mnie, Svorze. Przecież między nami nie ma urazy. Niech te zwierzęta zarzynają się, jeśli chcą, lecz dlaczego my mielibyśmy walczyć? Jesteśmy w duchu naturalnymi sojusznikami.

— Doprawdy? — Svor roześmiał się. — Powiedz mi jedno, drogi sojuszniku: czy to ty podpowiedziałeś Gonivaulowi, by stręczył mi Thismet jako zapłatę za ucieczkę od Prestimiona? Ta intryga wyglądała na twoje dzieło.

— Puść mnie — powtórzył Farąuanor. — Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Uciekajmy stąd. Niech szaleńcy kontynuują dzieło zniszczenia.

— Nie, nie puszczę. Chyba nadeszła wreszcie chwila, w której mogę wykazać się bohaterstwem.

Wyciągnął miecz, którego używał w życiu tak rzadko, i już miał zadać pchnięcie, lecz Farąuanor miał ukryty w pochwie na biodrze sztylet. Należało się tego po nim spodziewać, pomyślał smutno Svor. Przyjął cios w nieosłonięty brzuch i poczuł ból niczym strumień roztopionego metalu.

— Dobra robota, Farquanorze — szepnął. — Byłeś sobą do samego końca. — Z tymi słowami pchnął mieczem, zachwiał się i padł na przeciwnika. Zwalili się na ziemię niczym w objęciach i ich zmieszana krew popłynęła po zakrwawionej ziemi.

Drugi wierzchowiec padł pod Prestimionem. Czar ciemności słabł, na pobojowisku robiło się coraz jaśniej, książę Muldemar wszędzie wokół widział walczących, umierających i martwych. Miał wrażenie, że jego ludzie zwyciężają wszędzie. Po ustawionej przez Korsibara ścianie piechoty z tarczami nie było śladu, nie widział też żadnego zwartego oddziału wojska; obie armie starły się pośrodku zbocza i natychmiast zmieszały. Wyglądało na to, że rebelianci formują krąg naokoło resztek sił lojalistów, wpychając ich coraz głębiej w pułapkę bez wyjścia.

Szukał wzrokiem Sepacha Melayna, Gialaurysa, Abriganta; zobaczył znajomą twarz, choć jej widok nie sprawił mu przyjemności. Z rzednącej ciemności wyszedł ku niemu Dantirya Sambail we wspaniałej, choć pogiętej i zabłoconej zbroi. W jednej ręce trzymał ciężką szablę, w drugiej zwykłą siekierę. Najpierw sługa, potem pan, pomyślał Prestimion. Jednego dnia pisane mi było spotkać się z całym złem naszego świata.

Stojący pośrodku krwawego pobojowiska Dantirya Sambail wydał z siebie radosny okrzyk.

— Nareszcie się spotkaliśmy, kuzynie! Będziemy walczyć? Zwycięzca zostanie Koronalem, Korsibar bowiem z pewnością zadławił się własną śliną, widząc, jak pewne zwycięstwo zmienia się w klęskę za sprawą magów z Triggoin. Kandydatami do korony jesteśmy tylko my dwaj. Magowie! Nikt się tego nie spodziewał!

Prokurator roześmiał się na całe gardło, podniósł siekierę i uderzył z całej siły.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czarnoksiężnicy Majipooru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czarnoksiężnicy Majipooru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Czarnoksiężnicy Majipooru»

Обсуждение, отзывы о книге «Czarnoksiężnicy Majipooru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x