— Jak najbardziej, już się nie mogę doczekać — rzekł Laurence i przeciągnął się, by rozprostować zesztywniałe członki.
Kiedy przeniesiono Temeraire’a na pokład, nalegał, aby Riley zajął jego kajutę; tamten w końcu się zgodził, lecz powodowany poczuciem winy wobec byłego kapitana, zapraszał go na kolację praktycznie co wieczór. Ten rytuał przerwał sztorm, który jednak ucichł poprzedniej nocy, tak więc tego wieczoru zamierzali wrócić do zwyczaju.
Posiłek przebiegł w miłej atmosferze, szczególnie kiedy butelka okrążyła stół kilkakrotnie i młodsi midszypmeni trochę się rozluźnili. Dzięki talentowi Laurence’a do swobodnej konwersacji oficerowie zawsze czuli się dobrze przy jego stole; on i Riley szybko stawali się prawdziwymi przyjaciółmi, skoro już nie dzieliła ich bariera rangi.
Spotkanie miało zatem nieformalny charakter, tak więc kiedy Carver stwierdził, że jako jedyny jest zdolny do prowadzenia rozmowy, bo pochłonął pudding szybciej niż starsi rangą, ośmielił się zwrócić bezpośrednio do Laurence’a i powiedział ostrożnie:
— Sir, jeśli wolno mi zapytać, czy to prawda, że smoki potrafią ziać ogniem?
Laurence, przyjemnie objedzony leguminą ze śliwkami, popitą kilkoma kieliszkami doskonałego rieslingu, przyjął pytanie z wyrozumiałością.
— To zależy od rasy smoka, panie Carver — odparł i odstawił kieliszek. — Sądzę jednak, że tylko nieliczne smoki są do tego zdolne. Ja sam widziałem to tylko raz: pewien turecki smok brał udział w bitwie nad Nilem i mogę wam powiedzieć, że cholernie się cieszyłem, że Turcy byli po naszej stronie, kiedy zobaczyłem go w akcji.
Pozostali oficerowie wzdrygnęli się i skinęli głowami, ponieważ dobrze wiedzieli, że nie ma nic gorszego dla statku niż niekontrolowany ogień na pokładzie.
— Byłem na pokładzie Goliatha — ciągnął Laurence. — Znajdowaliśmy się w odległości niecałej pół mili, kiedy Orient zapalił się jak pochodnia; wcześniej zniszczyliśmy jego działa pokładowe i oczyściliśmy salingi ze strzelców wyborowych, żeby smok mógł spokojnie nadlecieć na małej wysokości.
Zamilkł, wracając myślami do widoku płonących żagli ciągnących za sobą pióropusze czarnego dymu. Ogromna pomarańczowo-czarna bestia spadła na statek z góry i rozlała jeszcze więcej ognia po pokładzie, wachlując skrzydłami, by rozniecić płomienie. Przeraźliwy ryk zagłuszyła dopiero eksplozja, po której niemal przez cały dzień wszystkie inne dźwięki pozostawały niesłyszalne. Jako chłopiec odwiedził Rzym i zobaczył w Watykanie obraz Michała Anioła ukazujący piekło, na którym smoki przypiekały ogniem potępione dusze; ta scena była bardzo podobna.
W ciszy, która zapadła, pozostali próbowali sobie wyobrazić tamte wydarzenia. Wreszcie pan Pollitt chrząknął i powiedział:
— Ale chyba na szczęście bardziej powszechna wśród smoków jest umiejętność plucia trucizną albo kwasem, które przecież stanowią równie skuteczną broń.
— A jakże — rzucił Wells. — Widziałem, jak smocza ślina wyżera cały grotżagiel w niecałą minutę. Niemniej nie da się nią podpalić magazynu paliwowego i spowodować wybuchu, który rozerwie okręt w drzazgi.
— Czy Temeraire będzie potrafił to robić? — zapytał Battersea, wyraźnie przejęty opowieściami, wyrywając Laurence’a z zamyślenia.
Laurence siedział po prawej ręce Rileya, jakby został zaproszony do mesy na kolację, i przez chwilę niemal zapomniał, że jest gościem w swojej dawnej kajucie na swoim dawnym statku.
Na szczęście odpowiedzi udzielił pan Pollitt, dzięki czemu Laurence mógł ukryć zmieszanie.
— Moje książki nie zawierają opisu tej rasy, tak więc będziemy musieli poczekać, aż dotrzemy do lądu i będziemy mogli go w pełni zidentyfikować. Ale nawet gdyby należał do stosownego rodzaju, to umiejętność ta ujawni się wtedy, gdy on osiągnie dojrzałość, na co potrzeba paru miesięcy.
— Dzięki Bogu — rzucił Riley, któremu zawtórował ogólny śmiech.
Laurence zdobył się na uśmiech i wzniósł toast za Temeraire’a, dając przykład pozostałym.
Potem, pożegnawszy się ze wszystkimi, udał się trochę niepewnym krokiem na rufę, którą w dużej mierze zajmował Temeraire, samotny olbrzym, jako że załoga opuściła tę część pokładu ze względu na jego rozmiary. Gdy Laurence podszedł bliżej, smok otworzył błyszczące oczy i uniósł nieznacznie skrzydło w zapraszającym geście. Nieco zaskoczony Laurence zabrał swój materac i umościł się w przytulnym zakątku. Kiedy usiadł i oparł plecy o bok smoka, Temeraire opuścił skrzydło, zamykając ciepłe schronienie.
— Myślisz, że będę potrafił zionąć ogniem albo pluć trucizną? — zapytał Temeraire. — Nie wiem, czy to możliwe. Próbowałem, ale dmuchałem tylko powietrzem.
— Słyszałeś naszą rozmowę? — zapytał Laurence zaskoczony. Okna rufowe w kabinie były otwarte, tak że z pewnością słychać było na pokładzie ich rozmowę, ale nie przyszło mu do głowy, że Temeraire może się nią zainteresować.
— Tak — odparł Temeraire. — To, co mówiłeś o bitwie, było bardzo ciekawe. Czy brałeś udział w wielu bitwach?
— Trochę walczyłem — rzekł Laurence. — Nie więcej niż inni. — Co nie było do końca prawdą, bo brał udział w wielu bitwach i dzięki temu w stosunkowo młodym wieku umieszczono go na liście kapitanów. — Właśnie w trakcie jednej z takich akcji znaleźliśmy ciebie, kiedy jeszcze się nie wyklułeś. Znajdowałeś się na pokładzie zdobytego przez nas okrętu — dodał, wskazując na Amitie, którego rufowe latarnie pozostawały widoczne dwa rumby od bakburty.
Temeraire spojrzał w tamtą stronę wyraźnie zaciekawiony.
— Zdobyłeś mnie w bitwie? Nie wiedziałem. — Sprawiał wrażenie zadowolonego. — Czy niebawem weźmiemy udział w jakiejś bitwie? Chciałbym zobaczyć, jak to jest. Z pewnością będę mógł pomóc, nawet jeśli nie potrafię zionąć ogniem.
Laurence odpowiedział uśmiechem na te entuzjastyczne słowa, ponieważ wiedział, że smoki słyną z wojowniczego ducha i dlatego są tak cennymi sprzymierzeńcami podczas wojny.
— Zapewne nie przed zawinięciem do portu, ale potem będzie to chyba nasz chleb powszedni. Anglia nie dysponuje dużą liczbą smoków, tak więc kiedy dorośniesz, najprawdopodobniej nieraz poślą nas do walki — powiedział.
Popatrzył na Temeraire’a, który uniósł głowę i spojrzał na morze. Uwolniony od trosk o karmienie smoka Laurence zaczął rozważać inne możliwości istoty, o której bok się opierał. O ile był w stanie to ocenić, Temeraire już przerósł wiele dorosłych smoków innych ras, i to bardzo szybko. Rzeczywiście mógłby być niezastąpiony dla Korpusu i dla Anglii, bez względu na to, czy będzie zionął ogniem czy nie. Laurence pomyślał nie bez dumy, że nie ma co się obawiać tego, że Temeraire kiedykolwiek okaże strach. Wiedział też, że gdyby został skierowany do wykonania trudnego zadania, nie mógłby liczyć na lepszego partnera.
— Opowiesz mi coś jeszcze o tej bitwie nad Nilem? — zapytał Temeraire, spoglądając w dół. — Czy wtedy w walce brały udział tylko twój okręt, ten drugi i smok?
— Ależ nie, mieliśmy trzynaście okrętów liniowych, które wspierało osiem smoków z Trzeciej Dywizji Korpusu Powietrznego, a także cztery smoki Turków — odparł Laurence. — Francuzi mieli do dyspozycji siedemnaście okrętów i czternaście smoków, tak więc przewyższali nas liczebnie, ale taktyka admirała Nelsona okazała się niezawodna.
Laurence kontynuował opowieść, a Temeraire mościł się coraz wygodniej i opuszczał głowę coraz niżej; jego ogromne oczy długo jeszcze lśniły w ciemności, ożywione ich rozmową.
Читать дальше