Kobiety ustawiły się w rzędzie pod ścianą. Po raz pierwszy miałem okazję, żeby się im bliżej przyjrzeć. Mogłyby być siostrami: wszystkie niewysokie, delikatne, ładnie zbudowane, o śniadej cerze, dużych nosach, wielkich lśniących ciemnych oczach, pełnych ustach. W pewien sposób przypominały mi dziewczyny z minojskich fresków, ale mogły być także amerykańskimi Indiankami; w każdym razie z pewnością były egzotyczne. Czarne jak noc włosy, duże piersi. Wiek: pomiędzy dwudziestką a czterdziestką. Stały jak posągi. Brat Leon wygłosił krótką orację. Podstawowe znaczenie dla kandydatów, mówił, ma sztuka opanowania pasji seksualnych. Rozsiewać płyn nasienny to po trochu umierać. No, dalej, bracie Leonie! Stary, elżbietański pewnik, równanie: szczytować = umierać. Nie możemy, dowodził dalej brat Leon, powstrzymywać impulsów seksualnych, musimy raczej nad nimi panować i kazać im nam służyć. Stosunek jest więc godny pochwały, wytrysk potępiony. Przypomniałem sobie, że gdzieś już o tym wszystkim słyszałem, w końcu nawet przypomniałem sobie gdzie: to czysty taoizm i kropka. Zjednoczenie jin i jang, pochwy i członka, tworzy harmonię konieczną do rozkwitu Wszechświata, lecz rozsiewanie ching, nasienia, oznacza autodestrukcję. Trzeba walczyć, by zachować ching, powiększać jego zasoby i tak dalej. Zabawne, bracie Leonie, ale nie wyglądasz mi na Chińczyka. Kto, pomyślałem, kradnie teorie komu? A może taoiści i Bractwo doszli niezależnie do tych samych wniosków?
Brat Leon skończył swój krótki prolog i powiedział coś dziewczynom w języku, którego nie zrozumiałem (sprawdziłem to później z Elim, ale i on nie potrafił go zidentyfikować, aztecki lub majański, przypuszczał). Krótkie, białe stroje spadły natychmiast i trzy nagie jak sama matka natura góry jing oddały mi się w służbę. Mogę sobie być zasranym zboczeńcem, ale przecież jestem zdolny do wydawania sądów estetycznych — dziewczyny były wspaniałe. Ich duże piersi zwisały akurat tyle ile trzeba, miały płaskie brzuchy, twarde pośladki, wspaniałe nogi. Żadnych śladów operacji lub ciąży. Brat Leon warknął niezrozumiały rozkaz i kapłanka najbliższa drzwi natychmiast położyła się na zimnej, kamiennej posadzce, podciągając i lekko rozchylając uda. Odwracając się w moją stronę brat Leon pozwolił sobie na lekki uśmiech, po czym czubkami palców jednej ręki wykonał delikatny gest. „Dalej, chłopcze”, zdawał się mówić. Anielski Ned był mocno zakłopotany. Rozdziawił gębę i na próżno próbował coś powiedzieć. Co… co to jest? Ty nic nie rozumiesz, bracie Leonie, gorzka prawda brzmi tak, że jestem tym, kogo nazywa się homos, zboczeńcem, pedałem, że nieszczególnie interesuję się piczką; raczej, muszę przyznać, wolę dupę. Ale niczego takiego nie powiedziałem, a brat Leon powtórzył gest, już nie tak łagodnie. Co do diabła; tak naprawdę zawsze byłem biseksualny z homoseksualnym odchyleniem, a od czasu do czasu z przyjemnością wykonywałem prawnie uznane funkcje. Jeśli ma od tego zależeć życie wieczne, z chęcią przejdę przez ten Sąd Boży. Zbliżyłem się do rozwartych ud. Z fałszywą pewnością prawdziwego samca wsadziłem swój miecz w czekającą nań pochwę. I co teraz? Oszczędzaj ching, powiedziałem sobie, oszczędzaj ching. Poruszyłem się powoli statecznymi pchnięciami, a brat Leon jak trener udzielał mi dobrych rad zza lin ringu, tłumacząc, że rytm wszechświata wymaga bym doprowadził partnerkę do orgazmu, na który sam nie mogę sobie pozwolić. Bardzo dobrze. Podziwiając sprawność mego działania w każdym calu działałem, aż wydobyłem z mej duchowej konkubiny odpowiednie jęki i okrzyki, sam pozostając daleki, samotny, najzupełniej oddzielony od przygód mego narzędzia. Kiedy boski moment przeminął, moja zaspokojona partnerka wyeksmitowała mnie z siebie zgrabnym, prawdziwie profesjonalnym ruchem bioder i dostrzegłem, że kapłanka numer dwa układa się na podłodze przyjmując pozycję poddania. Bardzo dobrze — superbyk będzie posłuszny. Pchnięcie, pchnięcie, pchnięcie, westchnięcie, chrząknięcie, jęk. Z chłodną precyzją chirurga zoperowałem ją aż do orgazmu; brat Leon pomagał mi przychylnym komentarzem dobiegającym gdzieś znad lewego ramienia. Znów krótki ruch bioder, znów zmiana partnerek, kolejna ciemna, rozwarta joni oczekująca mego błyszczącego, sztywnego członka. Niech mi Bóg dopomoże! Zaczynałem czuć się jak rabbi, któremu doktor powiedział, że padnie trupem na miejscu, jeśli codziennie nie zje przynajmniej pół kilo wieprzowiny. Lecz beztroski Ned wbił się tam, gdzie miał się wbić. Tym razem, powiedział brat Leon, mogę sobie pozwolić na luksus i przyjemność orgazmu. W tym momencie i tak już jednak osiągnąłem granicę wytrzymałości i z pewną przyjemnością rozluźniłem stalową samokontrolę.
Tak więc nasza Próba wkroczyła w nową, ordynarniejszą fazę. Kapłanki zgłaszają się do nas każdego popołudnia. Myślę, że dla byczków takich jak Timothy czy Oliver jest to nieoczekiwana premia, czysta przyjemność, choć mogę się mylić — to co im tutaj zaoferowano nie jest wcale tak proste jak zwykłe, dobre pieprzonko, które tak lubili; przypomina to raczej mozolne, bardzo wymagające ćwiczenie w pełnej samokontroli, które może dla nich oznaczać obranie całego aktu z właściwej mu przyjemności. To ich problem. Ja mam inny — biedny, stary Ned, więcej miał heteroseksu w tym tygodniu niż w ciągu pięciu poprzednich lat. Trzeba mu wszakże przyznać jedno: robi wszystko, czego od niego wymagają i nigdy się nie skarży. Ale to ciężka walka. Matko Boska. W mej najbardziej erotycznej z podróży nie wyobrażałem sobie, że droga do wieczności prowadzić będzie przez tyle drżących, kobiecych brzuchów.
Zeszłej nocy, późno, w ciemności, po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, że powinienem ofiarować się sam i poprzez samobójstwo spełnić warunek Dziewiątego misterium. Chwila rozpaczy, która minęła równie szybko jak przyszła, warta jednak tego, by przyjrzeć się jej w jasnym świetle dnia. Przyczyną były oczywiście te próby seksualne, które tak mnie niszczą. Nie udało mi się nawet zacząć opanowywać ich technik. Fiasko, jedno za drugim; jak też mam się powstrzymać? Ofiarowują mi piękne kobiety, każą mi załatwić trzy pod rząd — och, szmendrik, szmendrik, szmendrik! Wciąż do nowa powtarza się scena z Margo. Zapalam się, ponosi mnie — przeciwnie, niż powinno się działać w imię Czaszki. Ani razu nie zdołałem opanować się na tyle, by dać radę wszystkim trzem. Nie sądzę, by było to po ludzku możliwe, a przynajmniej możliwe dla mnie. Ale oczywiście i ta długowieczność, o której tu mówimy, po ludzku nie jest możliwa. Trzeba przekroczyć ludzkie możliwości, trzeba być dosłownie pozaludzkim, nieludzkim, jeśli ma się pokonać śmierć. Lecz jeśli nie mogę opanować nawet zdradzieckich skurczy mojego własnego kutasa, to jaką mam nadzieję na opanowanie metabolizmu, na odwrócenie procesu organicznego gnicia samym wysiłkiem umysłu, na osiągnięcie kontroli nad ciałem na poziomie komórkowym, a tego rodzaju kontrolę mają nad swym ciałem bracia. Nie mogę. Widzę przed sobą widmo klęski. Brat Leon i brat Bernard obiecali, że poprowadzą ze mną specjalne treningi, że pokażą mi użyteczne techniki seksualnego rozładowania, ale nie bardzo chce mi się wierzyć, że na coś się to przyda. Problem tkwi zbyt głęboko w istocie mojego „ja” i już za późno to zmieniać, jestem kim jestem. Dosiadam tych dziwek, tych milczących, gibkich azteckich kapłanek i chociaż w głowie kłębią mi się instrukcje jak powstrzymać nasienie, ciało rusza w pełny galop, ucieka mi, wybucha pasja, a właśnie pasja jest tym, co należy zwyciężyć, jeśli ma się zamiar przejść przez Próbę. Oblewając ten egzamin tracę wszystko, przewracam się o krawężnik, tracę nieśmiertelność, niech więc przynajmniej zgładzę nic nie wartego siebie już teraz, skoro ktoś musi to zrobić — i otworzę drogę innym. W każdym razie tak myślałem późno, zeszłej nocy. Myślałem też, że Timothy jest tym, który z pewnością także poniesie klęskę, bo nie może lub nie chce zagłębić się w siebie, jest więźniem swej pogardy, gardzi Bractwem i jego rytuałami, tak że zaledwie potrafi ukryć swą niecierpliwość. W ten sposób nigdy nie osiągnie podstawowej kontroli nad sobą. My medytujemy, on nas tylko obserwuje. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że w ciągu kilku następnych dni po prostu odejdzie, co oczywiście spowoduje klęskę wszystkich naszych planów, niszcząc równowagę Naczynia. Z tego powodu, prywatnie, wyznaczyłem Timothy’ego na ofiarę drugiej części Dziewiątego Misterium; skoro prawdopodobnie nie jest w stanie zdobyć tego, co oferuje Bractwo, więc uwolnijmy go, zabijmy dla innych. Zeszłej nocy, czuwając, ponury, pomyślałem, że natychmiast doprowadzę sprawy do pożądanego końca; ukradnę nóż z kuchni, zabiję nim Timothy’ego we śnie, a później sam się zabiję. W ten sposób wypełnię Dziewiąte Misterium, a Ned i Oliver otrzymają paszport do wieczności. Już nawet usiadłem. Lecz w tym krytycznym momencie zawahałem się i zadałem sobie pytanie, czy to właściwy czas, by dokonać tego, czego pragnąłem dokonać. Być może uwalniający rytuał Dziewiątego Misterium ma swe właściwe miejsce, kiedyś, w dalszych stadiach Próby. Być może popsułbym wszystko robiąc to teraz, arbitralnie, nie czekając na sygnał od braci. Jeśli przedwczesna ofiara miałaby pójść na marnej lepiej się powstrzymać. Pozostałem w łóżku i przeszła mi ta chętka. Rankiem, chociaż ciągle byłem przygnębiony, odkryłem, że wcale nie mam ochoty odbierać sobie życia. Przeczucie ostrzega mnie, że nie jest ze mną najlepiej, jestem głęboko rozczarowany pełnym, bijącym w oczy asortymentem swych niedoskonałości, oczywiście; ale mimo wszystko chcę żyć, jak długo się da. Jednak szansę na osiągnięcie długowieczności, którą cieszą się bracia, wydają mi się malutkie. Nie sądzę, żeby któremuś z nas w ogóle się udało. Myślę, że Naczynie rozpada się na kawałki.
Читать дальше