Wkrótce było po wszystkim. Stile ukończył bieg jako ostatni i komisja techniczna już na niego czekała.
— Niewolniku Stile, słuchamy wyjaśnień, dlaczego nie powinieneś zostać ukarany za nadużycie.
Myśleli, że wstrzymywał konia!
— Sprowadźcie felczera, niech zbada mi kolana. Koń jest w porządku — powiedział Stile.
Podtoczył się robot — felczer i zbadał kontuzję.
— Oparzenie laserem — stwierdziła maszyna. — Okaleczenie paraliżujące — uściśliła diagnozę.
Niezupełnie tak było. Stile mógł chodzić i do pewnego stopnia nawet zginać kolana, nie odczuwając bólu. Nie mógł tylko ugiąć nóg na tyle, żeby brać udział w gonitwie. Podbiegła do niego Sheen.
— Och, Stile — co się stało? — Dostałem laserem — odparł. — Tuż za wirażem — dodał.
A ja cię nie ochroniłam! — ząwołała ze zgrozą. Straż wyścigowa badała widownię przy pomocy analizatorów.
Stile wiedział, że to bez sensu. Sprawca na pewno oddalił się po wykonaniu zadania. Może znajdą stopione szczątki samoniszczącego się lasera albo nawet robota nastawionego r~a pierwszego jeźdźca mijającego dany punkt. Ale nie dotrą do zleceniodawcy.
— Ten, kto mnie do ciebie przysłał, wiedział, że to się stanie — powiedziała Sheen. — Och, Stile, gdybym była przy tobie… — załkała.
— Jadąc konno? Uniknąć lasera można tylko znajdując się z dala od linii strzału.
— Gonitwa unieważniona — stwierdził głośnik. Popełniono wykroczenie.
Tłum jęknął.
Na torze pojawił się tęgi Obywatel. Wszyscy niewolnicy kłaniając się, ustępowali mu z drogi. Jego ubiór świadczył o wysokim statusie. Był to pan Stile’a!
— Panie — powiedział Stile, pochylając się w ukłonie. — Nie zginaj kolan! — zawołał Obywatel.
— Chodź, zabieram cię prosto do szpitala. Całe szczęście, że koniowi nic się nie stało.
Stile ruszył posłusznie za swoim panem, a Sheen razem z nim. Wydarzenie było niezwykłe — Obywatele rzadko zajmowali się czymś osobiście. Wsiedli do jego kabiny, imitującej gondolę na grzbiecie słonia. Gdy drzwi się zamknęły, złudzenie było całkowite. Kabina powoli posuwała się pośród dżungli w rytm kroków zwierzęcia, a z zarośli przez chwilę przyglądał się im ogromny, przerażająco rzeczywisty i trójwymiarowy tygrys.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i znaleźli się w kompleksie szpitalnym.
Ordynator już na nich czekał. Ukłonił się nisko Obywatelowi.
— Panie, naprawimy te kolana w godzinę — powiedział. — Zastosujemy naturalne, hodowane chrząstki z gwarancją na brak reakcji immunologicznej oraz znieczulenie bez skutków ubocznych…
— Tak, tak, znasz się na tym — inaczej byś stąd wyleciał — uciął Obywatel.
— Bierz się do roboty. I niech części zamienne będą identyczne z poprzednimi. Nie chcę, żeby z powodu jakichś zmian nie mógł się ścigać.
Wszedł do kabiny i po chwili już go nie było.
Twarz chirurga, gdy tylko Obywatel się oddalił, nabrała typowego zaciętego wyrazu. Spoglądał z góry na Stile’a z pogardą, chociaż też był nagim niewolnikiem. Jak zwykle sprawę rozstrzygał wzrost.
— No, jazda — powiedział, podświadomie naśladując sposób mówienia Obywatela.
— Dziewczyna zaczeka tutaj. Sheen chwyciła Stile’a za ramię.
— Nie możemy się znowu rozdzielić — szepnęła. Nie zdołam cię chronić, jeśli nie będę przy tobie.
Wrogie spojrzenie chirurga skierowało się na nią. — Przed czym chcesz go chronić? Tu jest szpital.
Stile popatrzył najpierw na Sheen: piękną, kochającą, czystą i zatroskaną, a potem na aroganckiego, wysokiego chirurga z ironicznym uśmiechem na ustach. Dziewczyna wydała mu się bardziej ludzka. Stile poczuł żal, że nie może jej pokochać. Chciał zrobić jakiś gest świadczący o tym, iż jest po jej stronie.
— Dziewczyna idzie ze mną — stwierdził stanowczo. — Niemożliwe. Na sali operacyjnej może przebywać tylko pacjent. Ja sam będę kontrolował cały proces przy pomocy holografu.
— Stile — szepnęła Sheen. — Naprawdę coś ci grozi. Mamy już pewność. Kiedy rozdzieliliśmy się podczas gonitwy, nastąpiła katastrofa. Muszę pójść z tobą!
— Zabieracie mi cenny czas — warknął chirurg. — Inni pacjenci czekają.
Dotknął płytki na ścianie.
— Straż szpitalna! Usunąć niepożądanego gościa. Sheen teoretycznie miała rację: atak nastąpił wtedy, gdy znalazł się z dala od niej. Potrzebował jej ochrony. Mógł mu się przydarzyć jakiś „wypadek”. Zaczynał cierpieć na manię prześladowczą, albo zachowanie aroganckiego medyka przestało mu odpowiadać.
— Chodźmy stąd — zdecydował.
Straż w postaci czterech zwalistych, bezpłciowych androidów była już na miejscu. Szpitale preferowały androidów lub człowiekopodobne roboty, bo sprawiały one wrażenie ludzi, mimo swego laboratoryjnego pochodzenia. Dobrze działali na pacjentów. Nie wyrządzali nikomu krzywdy, ale też żaden chory nie mógł liczyć na pocieszenie. W rezultacie pacjenci leczeni byłi w atmosferze sterylnej obojętności, stanowiącej ideał systemu szpitalnego.
— Człowieczka zabrać na salę operacyjną, pokój B-11 — zarządził medyk. — Kobietę zatrzymać.
Czwórka androidów zaczęła się zbliżać do Sheen i Stile’a. Każdy z nich był wysoki i silny. Twarze ich zdobiły idiotyczne, bezmyślne uśmieszki. Wszelka dyskusja z nimi była pozbawiona sensu. Istoty te potrafiły tylko wykonywać rozkazy.
Stile chwycił pierwszego z nich za prawe ramię, odwrócił go i pamiętając, żeby nie uginać zanadto kolan, rzucił nim o podłogę, na tyle silnie, aby oszołomić jego odporny, nieskomplikowany umysł. Skierował się do drugiego i pchnął go w stronę doktora, który nie zdawał sobie najwyraźniej sprawy, że ma do czynienia z mistrzem Gry.
Sheen pozbyła się dwóch androidów równie sprawnie: schwyciła ich za głowy i zderzyła je mocno ze sobą z idealną celnością. Widać było, że została dobrze wyszkolona w sztuce ochrony. Stile nigdy w to nie wątpił, ale teraz przekonał się o tym na własne oczy.
Chirurg walczył z androidem pchniętym przez Stile’a bezmyślny stwór uznał go za osobę, którą należy doprowadzić na salę operacyjną.
— Idioto! Zostaw mnie!
Stile i Sheen pobiegli korytarzem.
— Zdajesz sobie sprawę, że będziemy mieć kłopoty?! zawołał, gdy zaczął się już pościg.
Było to łagodne określenie tego, co mogło ich teraz czekać. Sheen pamiętała, żeby się zaśmiać.
Skręcili w korytarz dostawczy.
— Musisz trzymać się z dala od miejsc, w których przebywają ludzie — powiedziała Sheen. — Mogę cię przeprowadzić drogami używanymi przez maszyny. Tak będzie najbezpieczniej.
— Dobrze — zgodził się, nie widząc lepszego wyjścia. Stile gorączkowo zastanawiał się nad sytuacją. Znał swojego pracodawcę — wyrzuci go natychmiast za spowodowanie takiego zamieszania. Po co to zrobił? Naprawdę obawiał się, że go zamordują na sali operacyjnej, czy po prostu poczuł się zmęczony dotychczasowym sposobem życia? Jedno było pewne — po tym, co zrobił, wszystko ulegnie zmianie!
— Teraz musimy przejść przez miejsce, w którym znajdują się ludzie — stwierdziła Sheen. — Będziemy udawać androidy.
— Androidy są przecież bezpłciowe — zauważył Stile. — Zaraz się tym zajmę.
— Zaczekaj! Wcale nie mam ochoty zostać wykastrowany, a ty przecież wyglądasz jak stuprocentowa kobieta…
— No właśnie. Na bezpłciowców nie zwrócą uwagi. Odchyliła jedną pierś, ukazując znajdujący się pod nią pojemnik wyścielony dźwiękochłonną gąbką. Wydobyła taśmę samoprzylepną cielistego koloru i kucnęła przed Stilem. Po chwili wyglądał już jak eunuch — podwiązała mu genitalia w sposób najzupełniej niebolesny.
Читать дальше