Było kilku dżokei, którzy potrafili rozegrać gonitwę równie dobrze jak Stile, ale żaden nie miał tak ogromnego doświadczenia. Stile umiał okiełznać każdego konia: łagodnego i trudnego, w siodle i bez. Kochał konie, a one go lubiły; łączyły ich szczególne więzy, które sprawiały, że na torze działy się cuda. Topór był potworem nie do opanowania, bardzo biegłym w używaniu zębów i kopyt. Potrafił bez ostrzeżenia kopnąć albo znienacka ugryźć, nawet nie tuląc uszu. Doskonale umiał taić swoje zamiary. Załamał trzech trenerów. Z powodu jego diabelskiej siły i narowistości żaden nie był w stanie ani go prowadzić, ani utrzymać się w siodle. Pracodawca Stile’a wyczuł doskonałą okazję i kupił Topora jako konia rozpłodowego, ale oddał go Stile’owi. Polecenie brzmiało: zamienić tego dzikusa w skutecznego wyścigowca bez wźględu na trudności. Zwierzę to bowiem jest nie tylko złośliwe i silne, ale także bardzo inteligentne. Kilka zwycięstw znakomicie podniesie jego cenę.
Stile z ochotą przyjął wyzwanie. Przemieszkał z koniem trzy miesiące, pielęgnował go i karmił z ręki, nie pozwalając nikomu zbliżyć się na krok. Nie używał ostróg, wstrząsów elektrycznych, a tylko miażdżącej ironii i żelaznej konsekwencji. Nosił bat, ale stosował go tylko w stosunku do innych zwierząt, które mogły rozdrażnić Topora. Koń był władcą absolutnym, lecz musiał poddawać się dyscyplinie narzuconej przez Stile’a. Stopniowo zaczęło mu zależeć, żeby sprawić przyjemność jedynemu człowiekowi, któremu mógł zaufać, mimo że sprostać wymaganiom Stile’a nie było wcale łatwo. Koń zrozumiał, że Stile to nie byle kto.
Kiedy przyszła kolej na jazdę, Topór miał już na ten temat wyrobione zdanie i nie zamierzał czegoś podobnego tolerować. Ich związki weszły w nową, niebezpieczną fazę. Było to nowe wyzwanie. Czy przyjaźń między dwoma wolnymi istotami miała zmienić się w zwykłą znajomość między jeźdźcem a wierzchowcem? Topór tego drugiego nie pragnął. Kiedy dżokej dosiadł go, został natychmiast zrzucony. Niewiele koni zdołało zrzucić Stile’a chociaż raz, ale Topór posiadał ku temu specjalne zdolności, udoskonalone dzięki wcześniejszym, licznym doświadczeniom.
Stile wskakiwał na Topora bez siodła, chwytając się oburącz grzywy, na otwartym terenie. Dla konia było to coś nowego.
Po zrzuceniu Stile dosiadł go ponownie, wskakując swobodnie, jak przystało na sprawnego gimnastyka i… znowu wylądował na ziemi. Nie próbował nawet się utrzymać na jego grzbiecie, lecz usiłował oswoić zwierzę. Wytworzyła się między nimi rywalizacja — serio, ale bez wrogości. Stile nie okazywał gniewu, gdy został zrzucony, a koń go nie atakował. Człowiek pozostawał na grzbiecie tylko przez kilka sekund, a potem spadał, żeby zbytnio nie drażnić zwierzęcia. Zazwyczaj udawało mu się wylądować bezpiecznie, cżęsto na nogi, po czym natychmiast wskakiwał z powrotem, śmiejąc się pogodnie. Wierzchowiec stracił ońentację, które z tych upadków są prawdziwe, a które udawane. W końcu ustąpił.
Początkowo Stile jeździł na oklep, ignorując siodło, pęta, martyngał i pozostały sprzęt jeździecki. Tu jednak wmieszał się Obywatel. Koń nie może przecież brać udziału w wyścigach bez regulaminowego siodła i uzdy. Musi się do nich przyzwyczaić. Tak więc Stile, aczkolwiek niechętnie, poprosił Topora, żeby zechciał tolerować przedmioty, których nigdy dotąd nie było pomiędzy nimi.
Nastąpiła katastrofa. Topór uznał, że Stile go zdradził. Pozwalał mu nadal jeździć na swoim grzbiecie, ale przestał być uprzejmy. Gdy pojawiała się uzda — koń odwracał głowę i gryzł, kiedy go siodłano — kopał. Stile jednak znał już te wszystkie sztuczki i umiał sobie z nimi poradzić. Mimo wielokrotnych wysiłków Topór nigdy nie potrafił złapać zębami jego dłoni. A kiedy kopał, Stile uskakiwał, chwytał kopyto i podnosił je, zginając końską nogę. W taki sposób, bez większego wysiłku, miał przewagę nad ważącym siedemset pięćdziesiąt kilogramów koniem. Topór — zwierzę pojętne — szybko zrozumiał, że wszelkie przejawy złego humoru na nic się nie zdadzą. Po co zrzucać człowieka, który wkrótce znów dosiada jego grzbietu? Po co kopać kogoś, kto zawsze sprawia wrażenie, że wie, skąd nadejdzie cios’?
Przez cały czas konfliktu Stile sam karmił Topora, poił go i przynosił mu przysmaki: sól i owoce, zawsze łagodnie przemawiając. I w końcu koń zaprzestał oporu w imię wzajemnej przyjaźni i szacunku. Dżokej mógł go wreszcie osiodłać i dosiąść bez żadnych niespodzianek. Innym koniom i jeźdźcom Topór okazywał swoją wyższość poprzez zostawianie ich w tyle, a agresję kierował na innych ludzi, którzy szybko nauczyli trzymać się z dala od niego. Kiedyś stajnię odwiedził Obywatel. Stile, pocąc się jak mysz, uspokajał konia, błagając go, żeby zechciał tolerować poufałość pana, bo ugryzienie pracodawcy stanowiłoby klęskę. Obywatel miał jednak na tyle rozumu, żeby trzymać ręce z dala od Topora i kłopotów nie było. Zaczęły się zwycięstwa w gonitwach. Cel został osiągnięty. Cena krycia wzrosła pięciokrotnie i rosła z każdym następnym zwycięstwem. Topór złagodniał nieco dzięki przyjaźni, a nie dzięki tresurze. Bez Stile’a byłby tylko jeszcze jednym koniem, którego nie sposób okiełznać.
Stile zaś, dzięki swojemu sukcesowi z Toporem, został uznany za najlepszego dżokeja na Protonie. Jego kontrakt dorównywał wysokością cenie Topora. Dlatego właśnie Obywatel tak się o niego troszczył. Stile, podobnie jak jego koń, dawał z siebie więcej po dobroci, niż zmuszany siłą.
— Jesteśmy razem, stary — mruknął pieszczotliwie do pędzącego konia.
Po skończeniu kariery wyścigowej Topora czekało słodkie życie = klacz w każdej przegrodzie. Stile dostanie niezłą premię i kiedy upłynie czas jego służby, będzie w stanie zamieszkać na jakiejś innej planecie jako zamożny człowiek. Szkoda, że za żadne pieniądze nie można kupić przywileju pozostania na Protonie!
Wyszli z wirażu, stale powiększając przewagę i nagle Stile odczuł krótki ból w kolanach, jak gdyby je naciągnął. Oczywiście podlegały one różnorakim napięciom, działając jak resory kompensujące ruchy mocarnego wierzchowca. Przeciętny człowiek nie wytrzymałby długo takiego obciążenia, lecz dla Stile’a nie było to nic szczególnego. Setki razy brał udział w gonitwach i dbał o swoje kolana. Nigdy też nie miewał problemów wywoływanych stresem. Próbował więc zignorować dolegliwość, sądząc że jest to chwilowa niedyspozycja.
Jednak niemiłe uczucie przerodziło się w ból tak ostry, że musiał wyprostować nogi. Stracił przez to równowagę i wybił konia z rytmu. Przewaga malała. Topór nie rozumiał, czego Stile od niego chce i czuł, że coś jest nie w porządku.
Dżokej próbował wrócić do poprzedniej pozycji, ale nie pozwalał mu na to coraz ostrzejszy ból. Musiał wyjąć stopy ze strzemion i jechać w pozycji konwencjonalnej, używając nóg, żeby utrzymać się w siodle i nie stracić równowagi. Koń biegł coraz wolniej, zbity z tropu, bardziej przejęty stanem jeźdźca niż rezultatem wyścigu.
Stile nigdy wcześniej nie miał podobnego problemu. Pozostałe konie szybko zbliżały się do Topora. Spróbował podnieść stopy i na nowo umieścić w strzemionach, ale w momencie, gdy usiłował je obciążyć, ból wzmagał się. Było coraz gorzej! Czuł, że stawy kolanowe palą go żywym ogniem.
Teraz stawka zaczęła ich wyprzedzać. Stile nic nie mógł zrobić. Jego ciężar, nie rekompensowany ruchami kolan, hamował pęd konia. Topór był silny, ale inne wierzchowce też, a on nawet nie usiłował się już ścigać. Prawdę mówiąc, nie miał szans.
Читать дальше